Tag: type-r

Szybkie przypomnienie dla tych, co zapomnieli czym jest (nie)zwykły samochód.

W Stanach Zjednoczonych sprzedaż nowych samochodów odbiła się od dna. Po części zasługa w tym grubszych portfeli, szczepionek, polityki fiskalnej czy mniej lewicowych, socjalistycznych bądź też ekologicznych zapędów naszego ciemiężyciela w postaci Unii Europejskiej. Zdaje się, że za oceanem także jej nie lubią, gdyż w pierwszej dwudziestce najchętniej kupowanych modeli na próżno szukać samochodu jakiejkolwiek europejskiej marki, rządzą amerykańskie oraz… Read more →

Obecnie kupno nowego samochodu to jak wybieranie między „Jeziorem łabędzim” a burleską.

Jeśli kiedykolwiek chcieliście mieć dużego i luksusowego SUV-a wybór ograniczał się do BMW, Mercedesa i Audi. Są nieco pretensjonalne, zwłaszcza X6 i GLE, ale świetnie sprawdzają się w swojej roli, obwieszczaniu wszystkim, że nie macie gustu a nocami oglądacie pornografię z karłami w roli głównej. Naturalnie na rynku jest także Range Rover, ale zdaje się, że w Europie niewielu zadawało… Read more →

Nie wiem, czy jest szybsza niż wygląda, czy wygląda na szybszą niż jest w rzeczywistości.

Żyjemy w czasach, kiedy wszystko powinno być bezpieczne albo musi posiadać milion naklejek ostrzegawczych. Zaczęło się w Stanach, kiedy ktoś oparzył się gorącą kawą. Normalnie każdy nazwałby taką osobą skończonym idiotą, wyśmiewając delikwenta ale nie za wielką wodą. Tam wystarczy pozew by być bogatszym niż Donald Trump. Niestety ten, podobnie jak wiele innych wzorców, z radością przenosimy na rodzimy grunt.… Read more →

Jeździsz Hondą, więc jesteś homoseksualistą. Prawdopodobnie.

Mądrości ludowe, przysłowia. Niezależnie, gdzie jesteście i co robicie znajdzie się ktoś, kto z poważną miną skomentuje pewne zdarzenie oczywistą myślą. Że jak dzisiaj pada śnieg to za pięć tygodni będzie lód. Lub że kiedyś będzie dobrze. Albo że rozmiar nie ma znaczenia. Jednak najdziwniejszym jest stwierdzenie, że lepsze jest wrogiem dobrego. Oczywistym jest że lepiej mieć więcej pieniędzy. Albo… Read more →

Wiertarką przez miasto.

Kiedy byłem małym chłopcem załapałem się na erę turbo. Wszystko dumnie nosiło ten napis, nawet papier toaletowy szybko się kończył. Świadomość posiadania turbosprężarki w samochodzie działała na wszystkie zmysły i wypustki ciała. Oznaczało to, że silnik ma należytą pojemność, a dodatkowy oddech zapewnia tabun pędzących koni mechanicznych. Dzisiaj, gdy prawie każdy samochód posiada chociaż mały kompresor nie jest to nadzwyczajnie… Read more →

Z potęgi marzeń Hondy niewiele zostało. Ale kilka lat temu…

Rynek motoryzacyjny jest na tyle bogaty, że możemy kupić samochód niemal z każdego zakątka świata. Samochody amerykańskie wybieramy ze względu na ogromne silniki, pewnego rodzaju egzotyczność i kiepskie materiały w środku. Włoskie ponieważ są w jakiś niewytłumaczalny sposób aroganckie, romantyczne i tym samym lubimy częste wizyty w serwisie. Niemieckie z kolei są solidne niczym czołgi. Francuskie, gdy brakuje nam fantazji w życiu, a pokrętło do włączania wycieraczek znajdujące się na tylnym siedzeniu ma nam ją przywrócić. Brytyjskie dają nieco nobilitacji chuligańskiego obycia. Nawet dentyści i architekci mogą przebierać w ofercie powściągliwych w obyciu i emocjach Volvo.

Każde z nich właściwie coś oferuje, ma swego rodzaju wartość dodaną poza wyposażeniem. W zestawieniu brakuje tu na przykład samochodów koreańskich, ale bądźmy szczerzy, nikt ich dobrowolnie raczej nie kupuje.

Są również te z Krainy Kwitnącej Wiśni. Jeśli jednak nieco głębiej się nad nimi zastanowić to nie mają w sobie niczego specjalnego. Jasne, starą 626 można by przemierzyć odległość jaką dzieli Ziemię i Księżyc albo prawicę i lewicę bez dolewki grama oleju i wizyty u mechanika. Większość z nich jest jednak nieprzyzwoicie nudna jeśli chodzi o stylistykę i mechanikę. Kiedy w Europie królowały obłości tam ciągle Szalona Ekierka San z umiłowaniem rysował kolejne kreski.

Dzięki swojej poprawności mogli osiągać rzeczy, które w innym świecie wydawały się skrajnie niepraktyczne. Wysokoobrotowe silniki, wielkie skrzydła, sztywne podwozia i tylny napęd. Brzmi jak recepta na udaną zabawę. I w wielu przypadkach tak było. Skyline, Supra, NSX czy 300ZX lub nieco bardziej przystępne pod postacią Celicy, 200SX i Integry. A skoro już o niej mowa to wersja Type R była przez wielu uznawana za najlepiej prowadzącą się przednionapędówkę. Czas sprawdzić co z tego pozostało.

Mimo bryły trzecia generacja Integry to tak naprawdę hatchback, klapa z wielkim skrzydłem i szybą w całości się wędrowała do góry przy otwieraniu. Kilka elementów stylistycznych upodobniało ją do Accorda Coupe i „Preludy” ale jest ewidentnie lżejsza wizualnie. Przednie lampy w stylu profesora Mercedesa, Celicy z lat 93-99 czy nawet Hyundaya Coupe wraz z przysadzistą linią tworzą obraz hardkorowego miejskiego chulinaga i pełnokrwistego track cara. Chociaż felgi miały rozmiar skromnego kompakta to za nimi czaiły się tarcze wprost z NSX-a.

Nawet znaczek na trzecich drzwiach wyglądał jak rogi na czapce z literą A pewnego mało znanego zespołu. Było rażenie piorunem, była moc.

Wnętrze jest dość surowe. Tak naprawdę dostawało się kierownicę, drążek zmiany biegów i dwa fotele Recaro, w których siedzi się niemal na asfalcie. Trafiały się egzemplarze bez radia i klimatyzacji. Do studzenia emocji służył nawiew sterowany w typowo japońskim stylu suwakiem. Tak wtedy wyglądały samochody, ale jeśli się głębiej zastanowić niczego więcej nie potrzeba.

Honda w latach dziewięćdziesiątych na serio traktowała prowadzenie. Samochód ważył tonę sto, a to dzięki częściowemu wygłuszeniu, zastosowaniu cieńszych szyb i dywaników. Nawet paleta lakierów ograniczała się do kolorów Superleggera, czyli czarnego, czerwonego i białego.

Silnik nie porażał pojemnością. 1.8 jednak miało w sobie tajemną broń i nie chodziło tu o ręczne wykańczanie. Czteroliterowy skrót dawał dwa silniki. Do 6000 obrotów mieliśmy do dyspozycji 130 koni mechanicznych, czyli tyle aby spokojnie przemieszczać się po mieście. Jednak dzięki VTEC-owi powyżej tej granicy do odcięcia przy 9000 mieliśmy dodatkowych sześćdziesiąt szalonych rumaków. Blisko dwieście koni to w sumie niewiele, ale wówczas Golfy były szybkie na prostej, nie było Focusa RS a najmocniejsze Megane miało 140 koni mocy.

Budząc się swoim warknięciem wieścił, że nie ma z nim żartów. Mniej niż 7 sekund do setki i ponad 230 prędkości maksymalnej. Nie to było jednak ważne. Istotne było tak jak radził sobie w warunkach bojowych. Mimo relatywnie słabego dołu wciąż kipiał mocą i wkręcał się z ochotą na górne rejestry. Brzmiał mechaniczne mimo obecności jednej skromnej rury. Był przeciwieństwem kakofonicznych dźwięków wydobywających się dzisiaj.

Zbijanie wagi i silnik dobrze współgrały ze sztywnym zawieszeniem. Pomimo surowości Integra jest łatwa w prowadzeniu a swoją łagodnością pochlebia kierowcy budując w nim obraz prawdziwego rajdowca. GT3 made in Japan.

Moc płynąca na przednie koła nie wpływa negatywnie na zmiany kierunku jazdy i pozwala nawet na małe zarzucanie tyłem, a jazda bokiem lekkim samochodem przenosi do innej epoki prowadzenia, wprost do jego korzeni. Jak przystało na niemal specjalistyczne narzędzie nie zachowuje się źle i niemal nie przechyla się w zakrętach.

Mimo piętnastu lat na karku wciąż zachwyca swoją mechaniką i charakterystyką. To smutne, ale to jeden z nielicznych przedstawicieli samochodów służących do zabawy, a dzisiaj dostępny za niewielkie pieniądze. Czy warto? Bezapelacyjnie. W końcu to już prawie klasyk.