Wnętrze: Deska rozdzielcza ma swój niezaprzeczalny styl i dość dobrze oddaje ducha offroadu, jednak to wszystko, co można powiedzieć pozytywnego o kabinie. Fotele są niewygodne i mają słabe trzymanie boczne, materiały wykończeniowe nie przystają do ceny na metce, a obecnie większe wyświetlacze znajdziecie w kalkulatorach. Co prawda nie każdy musi mieć wirtualny kokpit czy ekran wielkości boiska, ale patrząc na środek trudno wytłumaczyć cenę.
Silnik: Amerykanie go pokochali a u nas to jedyny wybór, dwulitrowa hybryda, która przy okazji czyni tę wersję najmocniejszą w historii, nie licząc V8. Szkoda tylko, że ośmiobiegowy automat nie za bardzo lubi swoją pracę i wie co ma robić. Osiągi są więcej niż dobre, szkoda tylko że wyłącznie na prostej, gdyż zawieszenie nie radzi sobie z nadmiarem mocy.
Podwozie: Oczywiście, że jest ciężki ale momentu obrotowego ma więcej niż reaktor atomowy, a montaż baterii nie sprawił, że musiał iść na wielkie ustępstwa w jeździe terenowej. Co więcej, silnik elektryczny zamontowano przed skrzynią biegów, więc poczucie mechanicznego działania napędów pozostało. Jazdą przy użyciu reduktora i blokady mostów można napawać się w ciszy, a i poruszanie się po mieście będzie komfortowe. W jeździe terenowej przeszkadza szczególnie nieintuicyjny układ kierowniczy z nazbyt sztucznym wspomaganiem, a korzystanie z pełni mocy przypomina igranie z ogniem.
Werdykt: Hybryda w terenie jest bez sensu, waży więcej a wszechobecna elektronika zabija ducha offroadu. Na trasie przeszkadza ponownie otyłość, jak i zawieszenie nie lubiące gwałtownych manewrów. W mieście Wrangler poradzi sobie z krawężnikiem ale jest nieco nieporęczny. Do tego kosztuje co najmniej trzysta tysięcy, więc trzeba być wyjątkowym zapaleńcem aby go kupić. Tym razem popieram zakup SUV-a a najlepiej używanej Klasy G, która jest znacznie bardziej wyrafinowana. Aczkolwiek wszystkie są jak wodoodporny zegarek, niby każdy ma, ale nigdy z nim nie pływał.
**
zły – *, słaby – **, dobry – ***, bardzo dobry – ****, wybitny – *****