Rok powrotów Toyoty.

Podobno nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Ponoć też stara miłość nie rdzewieje. Cóż jednak zrobić, gdy po latach spotykacie wyidealizowaną miłość z waszego młodzieńczego życia, która chce teraz do was wrócić? Kiedyś po prostu zniknęła, ale miała w sobie to coś. Lubiła seks, dobrze gotowała, była niezawodna i dostępna. Później przez te wszystkie lata nieobecności w waszym życiu, a trochę ich było, spotykała się głównie z rodakami Donalda Trumpa, będąc wśród nich swego rodzaju miss popularności. Podobno z dawną miłością jest jak z zeznaniem podatkowym, trzymacie je przez jakiś czas w szufladzie by w końcu się go pozbyć. Pomimo tego korci was by jednak dać szansę. Patrz zdanie piąte.

Zatem ku uciesze wielu Toyota ponownie w Europie zamierza oferować model Supra. Ale ta będzie z racji ceny i niezadowolenia wyznawców poprzednich generacji i niechęci do mariażu z BMW, dostępna dla nielicznych. Większym hitem sprzedaży ma być jeszcze ważniejszy samochód, który z rynkiem europejskim rozstał się na bez mała piętnaście lat, czyli Camry.

Limuzyna Toyoty była zwykła niczym czwartkowe popołudnie. Albo pantalony waszej babci, co prawda trwałe i bardzo tradycyjne a jednak nie zjednywało im to wielu fanów. W przeciwieństwie do Camry, która na całym świecie, w tym w Polsce, ma do dzisiaj całą rzeszę wyznawców. Teraz ku uciesze taksówkarzy wraca, w kolejnej, ósmej już generacji.

O dziwo, w dobie pożądania przez klientów wszelakich suvów, Camry nadal jest klasyczną limuzyną. Na dodatek nie jest już idealnym samochodem dla seryjnego mordercy, bowiem jej wygląd jest zauważalny i co tu dużo mówić, całkiem ładny. Styliści Toyoty ostatnio mocno się starają i są na fali, bowiem samochodowi rozmiarami pasującemu do segmentu E, który według producenta de facto zastępuje Avensisa, nadano smukłości i klasy unikając przy tym podobieństw do bardziej wyposażonego w zbytki i luksusy Lexusa ES, na którym bazuje.

Nie wiem tylko, nad którą częścią nadwozia usilniej pracowali. Czy był to nieco nieproporcjonalnie wielki przód, z ogromnym wlotem powietrza do nieistniejących intercoolerów, nad którymi spozierają muśnięte kataną reflektory? A może jednak tył, który ewidentnie jest w stylu Maserati Ghibli? W każdym razie spoglądanie na tył samochodu w kolorze czerwonym w palety lakierów specjalnych z perspektywy 3/4, który na dodatek obuty jest w felgi z pakietu Prestige albo Executive jest widokiem lepszym niż naoliwiona Anna Mucha, a tym samym przywodzi na myśl wymuskane superauto z Włoch. Chociaż przód patrząc na wprost wygląda dziwnie niczym zgnieciony owad.

Z całą pewnością Camry nie jest nudna i ma swój urok. Aczkolwiek z drugiej strony nie jest nazbyt spektakularna, co w przypadku takiego połączenie może zjednać jej wielu klientów. W tej klasie samochodów wybryki pokroju Vel Satisa czy C6 są widziane równie dobrze, co mlaskanie na kolacji u królowej.

Ewentualni przyszli właściciele nie doznają szoku wsiadając do wnętrza, w którym Toyota nie ustrzegła się od kilku dysonansów. Bowiem kabina jest naprawdę przepastna, obojętnie które miejsce zajmiecie i co przyjedzie wam na myśl włożyć do bagażnika. Wykończenie wnętrza stoi a wysokim poziomie, skóra jest prawdziwa, plastik nie udaje aluminium a całość jest przyjemna w dotyku. Fotele zapewniają komfort godny prawdziwej limuzyny a wszystkimi funkcjami samochodu steruje się bardzo intuicyjnie.

Jednak z drugiej strony, mimo że wnętrze jest na wysokim poziomie jeśli chodzi o funkcjonalność to stylistyka jest zbyt wyważona i poprawna. Niby Azja słynie z zaawansowania technicznego ale nie uświadczycie tu cyfrowych zegarów a relatywnie niewielki na tle połaci plastiku ekran ma słabą rozdzielczość. Na plus trzeba mu przyznać, że został ładnie wkomponowany w deskę rozdzielczą a nie sterczy i straszy. Z resztą cały system działa kiepsko i oferuje słabą nawigację. Podobnie jak w Corolli nie zapewnia wsparcia dla systemów w telefonach, więc poza co najmniej stu czterdziestoma tysiącami za samochód będziecie musieli również dokupić uchwyt na telefon za kilkadziesiąt złotych.

Na domiar złego przyciski sterujące większością funkcji wyglądają mało nowocześnie, część z was pewnie pamięta je ze sprzętów AGD sprzed kilkunastu lat. W końcu fotele, które są wygodne ale zapewniają trzymanie boczne jak śliski materac. Wiem, że to nie sportowy samochód i nie oczekuję od niego kubełków, ale chociaż minimalny uchwyt byłby wskazany. No i siedzi się w nich nieco za wysoko i mają zbyt krótkie siedzisko, co nie spodoba się wyższym pasażerom.

Na osłodę, ale wyłącznie dla siedzących z tyłu, producent oddał we władanie znajdujący się w podłokietniku panel do sterowania pochyleniem kanapy, klimatyzacji czy rolety słonecznej.

Jako że Camry bezsprzecznie jest Toyotą, naturalnie została wyposażona w napęd hybrydowy, który na wielu europejskich rynkach jest jedyną dostępną opcją. Przepis na to danie jest prosty jak kanapka z serem, dwa silniki, benzynowy i elektryczny, oraz bezstopniowa skrzynia biegów. Mimo ponad dwustu koni mechanicznych mocy zapowiadają się emocje jak na poczekalni u lekarza. Jesteś młody albo w średnim wieku siedzisz spokojnie, jak masz wełniany beret trafia cię szlag.

Japoński koncern popracował jednak nad właściwościami jednostki spalinowej i cały układ ma sprawność na poziomie czterdziestu jeden procent, co jest bardzo dobrym wynikiem. I może Camry nie będzie brylowała na niemieckiej autostradzie, mając jak Volvo ograniczoną elektronicznie prędkość maksymalną, ale mimo wagi tysiąca i sześciuset kilogramów oraz faktu, że nie jest nastawiona na osiągi, przyspieszeniem do setki jest wystarczające i niewiele tylko gorsze od BMW 520d czy Audi A6 40 TDI. Znacznie większe wrażenie robi elastyczność, gdzie silnik elektryczny dorzuca nie tylko swoje kilka groszy ale całą złotówkę. Z całą pewnością to nie Nissan GT-R ale reakcja na gaz w Camry jest niemal równie natychmiastowa co w Godzilli, gdzie małe kichnięcie powoduje, że zamiast stu jedziecie sto dwadzieścia kilometrów na godzinę. Poza tym to świetna i w zasadzie darmowa zabawa.

Na dodatek gdy najdzie was ochota możecie poruszać się w trybie bezszelestnym, także do prędkości pozamiejskich, a skrzynia E-CVT działa w taki sposób, że silnik już nie wyje przez co krew nie płynie już z waszych uszu.

A najlepsze na koniec, spalanie. W mieście wynik poniżej sześciu litrów można osiągnąć bez większego starania. Dynamiczna czy też autostradowa jazda podniesie ten wynik do jakichś ośmiu – dziewięciu, ale to nadal świetnie jak na niemal pięciometrową limuzynę.

Szczególnie w pamięć zapadła mi trzecia generacja modelu i długo nie mogłem się pogodzić z faktem, że w przeciwieństwie do BMW czy Mercedesa na napęd wyłącznie na przód. Czasy się zmieniły, jednak Camry nadal preferuje przednią oś. Na dodatek w Europie otrzymujemy ten sam samochód, który dostępny jest w Stanach Zjednoczonych od trzech lat, a to nie wróży dobrych właściwości jezdnych, nie mówiąc nawet o ocierające się o usportowione pod żadnym względem. Tak też jest, Camry to nie Supra ani GT86.

Mimo to zawieszenie jest przyjemne i co prawda komfortowe niczym pobyt w jacuzzi, ale w tłumi nierówności sprężyście a nie jak stara poduszka. Japońscy inżynierowie przekonstruowali i usztywnili zawieszenie względem wersji na rynek amerykański, dzięki czemu podobno tryb komfortowy w Europie jest mniej miękki niż sportowy za wielką wodą. Nie jestem pewny czy to prawda, za to wiem, że Camry prowadzi się bez śladu nerwowości a we wszelkich manewrach jest posłuszna niczym wyszkolony pies i mam wrażenie, że zasługa w tym konstrukcji zawieszenia a nie różnego rodzaju skrótów literowych. Szkoda tylko, że elektronika napięta jak bielizna na Grycankach a w swoich reakcjach dodatkowo nieco brutalna.

Dlatego lepiej skupić się na w miarę szybkiej acz spokojnej jeździe bez sportowych zapędów. Chociaż nawet jeżdżąc dynamicznie Camry nie jest wyłącznie mistrzem prostej, gładko pokonuje zakręty nie pozwalając sobie na żadne ekscesy. Przez cały ten czas pozostając ponadprzeciętnie wygodnym samochodem, którym jeździ się bardzo komfortowo a prowadzenie wydaje się bez presji oraz w pełni relaksujące.

Co prawda dobre wyciszenie i coś co do tej pory nie zdarzało się Toyocie a także było rzadkie w wygodnych samochodach, czyli komunikatywny układ kierowniczy zachęcają by usłyszeć silnik, który brzmi całkiem nieźle, jednak nie tędy droga. Camry to nie pozbawiona dobrych właściwości jednych wygodna limuzyna i tak powinna być też traktowana. Wówczas nie będzie męczyła kierowcy.

Za to wszystko Toyota liczy sobie ponad sto czterdzieści tysięcy. Dużo zważywszy, że zastępuje plebejskiego Avensisa. Cena robi się bardziej racjonalna, gdy spojrzymy na to co Camry oferuje. Ma w standardzie wiele dodatków, za które konkurencja sobie słono liczy. Jednak przede wszystkim to dobry i solidny samochód, który wyposażony w napęd hybrydowy jest nie tylko oszczędny ale nawet nieco ekscytujący. Stylistyka pozwala go postawić bez obciachu obok najlepszych konkurentów, a i nie odstaje od nich właściwościami jezdnymi. Na tle droższego Lexusa wydaje się okazją, ale nie jest tak luksusowa i ma braki w wyposażeniu, które są niezbędne dla snobów, jak wentylowane przednie fotele i podgrzewane tylne. ES jest wyraźnie droższy, podobnie jak konkurencja spod znaku BMW czy Audi. Jednak okolica stu pięćdziesięciu tysięcy pozwala na zakup dużego i bardziej intrygującego samochodu, jak choćby Alfa Romeo czy Kia, albo wręcz przeciwnie, jak choćby Skoda.

Najpierw japoński producent przeprosił się z nazwą Corolla, następnie odkurzył dawno zapomnianą Suprę a teraz do Europy ponownie zawitała Camry. Swoją drogą nie rozumiem tego rozgraniczenia, w końcu chyba bardziej ekonomicznie jest stworzyć dwa warianty jednego samochodu niż dwa oddzielne modele. W każdym razie limuzyna Toyoty wróciła i oferuje coś, co będzie nie tylko mokrym snem każdego taksówkarza, ale i dość ciekawym samochodem, który pozwala na ekonomiczną i zarazem dynamiczną jazdę, a napęd hybrydowy robi się raz za razem bardziej sensowny i wymaga jeszcze mniej wyrzeczeń. Jeśli to signum temporis naszych czasów to zaczynam je nie tylko akceptować ale coraz bardziej zaczynami mi się to wszystko podobać. Gdyby tylko Camry miała napęd na tył i mniej histeryczną elektronikę nastawioną na permanentne bezpieczeństwo byłby niemal ideał. Tylko na litość Boską kupcie ją w innym kolorze niż szary albo srebrny.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *