Powrót do korzeni.

Nie mam pojęcia, czy to efekt zbliżania się końca kolejnego roku i podświadoma chęć podsumowań, ale naszło mnie na czytanie moich dawnych wypocin. Naturalnie pominę wszelki kunszt oraz geniusz jaki z nich bije świetlistym blaskiem po oczach.

Jednak poza tym rzuciło mi się w oczy, coś o czym normalnie w życiu bym nie pomyślał. Doszło bowiem do tego, że markę, którą w dzieciństwie bardzo lubiłem, teraz kilkukrotnie określałem mało wybrednymi słowami. Nie chodzi tu bynajmniej o zagranie pod publiczkę czy tani poklask. Sęk w tym, że nadal darzę tego producenta ciepłymi uczuciami, a to ni mniej ni więcej oznacza, że los jego samochodów leży mi na sercu. Chcę żeby były dobre i sprawiały masę radości.

Chodzi mianowicie o BMW. Tak, wiem, że ich kierowcy często to skrzyżowanie ciołka oraz bezmózgiego yeti z ego godnym hollywoodzkich playboyów, że gdyby pokusić się o poszukanie jednej marki, której ich właściciele nie zasługują na szacunek to właśnie ona. Z jednej strony rycerze ortalionu w szeleszczących zbrojach, z drugiej wielcy biznesmeni z niedostatkami w budowanie własnego ciała, a wreszcie z trzeciej bogate pindzie w ciemnych okularach i drogich ubraniach projektantów o niewymawialnych nazwiskach. Czyli cały przekrój ludzi, których nie tylko nie zaprosiłbyś na świąteczną kolację, ale także nie zamieniłbyś z nimi słowa, nawet gdyby stawiali przed tobą kilka kufli złocistego napoju. Słowem przez swoich właścicieli BMW stało się jedną z najbardziej nienawidzonych marek. Może to odrobinę na wyrost, ale sami pomyślcie nad tym chwilę. Gdy ktoś wam mówi, że jeździ samochodem z Bawarii to nie sądzicie, że jest świetnym facetem lub kobietą, oraz że kupił akurat ten model, bo lubi motoryzację i kocha jeździć. Słowa jaki się wam cisną na usta i kołaczą w zwojach mózgowych zdecydowanie nie nadają się do publikacji werbalnej.

I w tym miejscu muszę nieco posypać głowę popiołem, pomimo że to nie te święta. Do tej całej spirali nienawiści sam dołożyłem cegiełkę. Na usprawiedliwienie jednak mogę dodać, że kilka modeli, przynajmniej w swoim starciu zamierzeń koncepcyjnych z realnym światem, sprawdza się wyjątkowo kiepsko.

Na szczęście jednak BMW potrafi jeszcze czasem puścić oko i pokazać podwiązkę prawdziwym fanom motoryzacji. Tym razem jest to model 2, który za sprawą nowego nazewnictwa jest po prostu wersją coupe serii 1. Przynajmniej z założenia bowiem pierwszy przednionapędowy van nosi to samo imię, ale porzućmy marketingowy bełkot zaciemniający istotę rzeczy. Dobre BMW powinno cechować kilka rzeczy, ma nieźle wyglądać, świetnie się prowadzić, być odpowiednio zaawansowane technicznie oraz dawać dreszczyk emocji swojemu jeźdźcy.

Seria 2 coupe bazuje na hatchbacku jednak w BMW postarano się o bardziej wyzywający wygląd. Zmienione reflektory, wydatniejsze nadkola i typowa dla niemieckiego producenta boczna linia samochodów o sportowych konotacjach. Nie dajcie się również zwieść pozycjonowaniu modelu, pomimo że ma wiele wspólnego z kompaktem na milimetry ustępuje wielkością E46 coupe.

Jeśli nieco poniesie was przy wybieraniu wersji dla siebie możecie kupić pakiet M, który dodatkowo cechuje się zamaszyście narysowanymi, choć nieco karykaturalnymi, zderzakami, 18-calowymi felgami oraz chromowaną, podwójną końcówką układu wydechowego. Być może Leonardo da Vinci nie podpisałby się pod wyglądem zewnętrznym, ale seria 2 ma odpowiednią prezencję. Posiada charakterystyczne dla BMW cechy, a w jasnym lakierze dodatkowo uwypukla wszelkie załamania i obłości. Jedyne do czego nie potrafię się przyzwyczaić to kształt tylnych lamp. W nocy wyglądają nieźle, ale w dzień wydają się zbyt małe i bardziej pasują do jakiegoś samochodu z innego kontynentu.

Aparycja deski rozdzielczej nie różni się zbytnio od pierwowzoru. Szkoda, że zachowawczość przeważyła szalę na niekorzyść choćby odrobiny szaleństwa. Przynajmniej jest wykonane ze świetnych materiałów, rewelacyjnie spasowane oraz znakomite pod względem ergonomii. Cieszy również to, że lista wyposażenia, niestety dodatkowego, obejmuje wszelkie gadżety przynależne do tej pory samochodom klasy wyższej o dwa, trzy oczka.

Ilość miejsca pozytywnie zaskakuje. Z przodu można się wygodnie mościć w każdym kierunku, a przestrzeń z tyłu jest do zaakceptowania nawet dla dorosłych. Nawet bagażnik ma więcej niż przyzwoitą pojemność 390 litrów.

Ci, którzy uwielbiają czuć swoimi plecami i ich mniej szlachetnym zakończeniem to, co dzieje się z podwoziem będą zadowoleni z ukształtowania foteli. Obszyte alcantarą z niską pozycją względem płyty podłogowej oraz ze znakomitym trzymaniem bocznym zadowolą śpiących na wąskim łóżku między ścianą a kimś postury koszykarza i wagi miss zwisającego brzucha. Obejmują równie dobrze i powinny być wzorem dla innych producentów.

Fani litery M znajdą ją na inaczej ukształtowanej kierownicy, przeszyciach siedzeń oraz w kilku innych miejscach, więc na rodzinnych spotkania będzie się czym chwalić.

Niezbyt szczytna idea downsizingu dosięgnęła również BMW. Teraz w wariancie oznaczonym jako 228i nie dostaniemy już trzylitrowej rzędowej szóstki. Jej miejsce pod maską zajęła dwulitrowa jednostka z turbodoładowaniem o mocy 245 koni mechanicznych oraz 350 Nm momentu obrotowego. Mimo pojemności mniejszej o jedną trzecią jest mocniejsza o ponad dwadzieścia procent. Uzbrojono go również w takie pojęcia jak Valvetronic, bezpośredni wtrysk czy DoubleVANOS. Prawdopodobnie dzięki temu zawdzięcza świetne osiągi w postaci przyspieszenia do setki w 5,7 sekundy oraz prędkość maksymalną, która jest ograniczona do 250 km/h. To zdecydowanie lepiej niż w 328 Ci czy 330 Ci i raptem o pół sekundy gorzej niż mocniejsze o blisko sto koni M3 E46. Dodatkowo jest rozkosznie mięsisty w średnim zakresie obrotów i kręcący się całkiem wysoko z niesłabnącą siłą. Naturalnie nie brzmi już tak dobrze, nie bulgocze. Brzmi przyzwoicie, nieźle jak na samochód, ale trochę za słabo jak na BMW i zważywszy na osiągi. Tak jak piosenka w szumiącym radiu, zwłaszcza na zewnątrz. W środku o lepszy odsłuch dbają głośniki. Za to punktuje w ubezpieczalni ze względu na niższą pojemność oraz na stacji benzynowej. Zapewnienia producenta, niecałe 7 litrów, można uzyskać tylko w jeździe na śpiocha. Lepiej od razu liczyć się z tym, że dynamiczna jazda będzie wymagała zużycia w okolicach 10-11 litrów. Tu nieprzyjemnie zaskoczy was pojemność zbiornika paliwa, ma tylko 52 litry.

Palacze i osoby niewiedzące do robić z rękami będą kontent z manualnej skrzyni biegów. Automaty od BMW są świetne, ale możliwość samodzielnej zmiany biegów, świadomość mechaniczności przekładni to po prostu nieodłączne atrybuty świadomego czerpania radości z jazdy.

Podobnie jak niewielkie rozmiary silnika na nowoczesną modłę zbudowano układ kierowniczy. Jest elektromechaniczny przez co miejscami przypomina streszczenie niż opasłą powieść jeśli chodzi o przekazywanie informacji zwrotnych. To jego jedyna wada. Poza tym jest precyzyjny, a skrajne położenia dzielą tylko dwa obroty.

BMW przez długie lata wiodło prym w strojeniu zawieszeń i tym razem również nie zawodzi. Jest sprężyste, ale nie za twarde. Poradzi sobie z miejskimi nierównościami zaskakująco dobrze, ale prawdziwą dywidendę wypłaci, gdy będziemy chcieli szybciej pojechać w ciasnych zakrętach. Wówczas nadwozie niemal wcale się nie wychyla budując poczucia bezpieczeństwa w kierowcy.

Słowo pochwały należy się również zastosowanym hamulcom. Są bardzo mocne i delikatnymi muśnięciami pedału można dozować ich siłę z chirurgiczną precyzją. Dodatkowo zaciski mają rzucający się w oczy niebieski kolor i jakże by inaczej logo M.

Po tych wszystkich technicznych informacjach należy poświęcić choćby akapit radości z jazdy. Czy w czasach produkcji hybryd, elektrycznych samochodów, opasłych suvów i małych jednostek BMW ciągle potrafi przekazać ten pierwiastek wyjątkowości? A i owszem. Nawet całkiem spore pokłady. Curie-Skłodowska miała go mniej w swoim laboratorium.

Najważniejsze, że można wyłączyć kontrolę trakcji i inne przeszkadzajki oraz spiąć cały pojazd trybem Sport+. Umówmy się, że kupując samochód o osiągach Ferrari 348 nie chcesz żeby prowadził się niczym rozlazłe ciasto do pierogów jak ma to miejsce w ustawieniach Eco. W każdym razie Sport+ sięga najlepszych tradycji BMW. Środek ciężkości jest położony nisko, a tył zaczyna włączać się do zabawy. Silnik zaczyna zachowywać się jak niedźwiedź będący twoim nowym trenerem fitness. Jest tak elastyczny, że w środkowym zakresie obrotów wystarczy niewielkie dociśnięcie gazu, żeby tył postanowił kreślić własną trajektorię zakrętu. Nie ma najmniejszego problemu z czystym i precyzyjnym pokonywaniem zakrętów czy serpentyn. Ale wystarczy nieco fantazji kierowcy by zmieniła oblicze. Wtedy nic nie staje na przeszkodzie by zamiatała tylną osią wywołując szerokość i długość uśmiechu proporcjonalnie do slajdu. Wymęczona zdaje się mówić zachrypniętym głosem, panie kierowniku, jeszcze jeden drift.

BMW nigdy nie należało do tanich samochodów. Za 228i przyjdzie zapłacić minimum 147 tysięcy złotych. Liczne opcje potrafią wywindować bazową kwotę w bliżej nieokreślone rejony. Podstawowa wersja jest niewiele tańsza od czteronapędowego Golfa w wersji R czy innych szybkich hatchbacków. Ale w końcu to BMW, bardziej precyzyjne, lepiej zestrojone i co najważniejsze z napędem na tylną oś. W dzisiejszym świecie jest nieoczekiwanie skrojone według starej szkoły i ma w sobie wiele cech ze starego E46. Wiele rzeczy robi równie dobrze jak tylko w nowocześniejszej interpretacji. A przyszli właściciele? Jednego możecie być pewni. Przez długie lata seria 2 będzie kupowana przez świadomych kierowców a nie dziwaczne indywidua.

Ja osobiście nadal mam spory sentyment do BMW i życzę sobie oraz innym kierowcom, żeby robili ich jeszcze więcej, przynajmniej tak udanych samochodów. Gdyby tylko jeszcze odrobinę lepiej brzmiały.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *