City go home.

Jako, że sezon na sprawdziany i klasówki się zaczął zaczniemy rozprawkowo. Najpierw teza. Duży może więcej i jest znacznie lepszy. Z jednej strony oczywiste, a z drugiej wielu powie, że nie zawsze. Lepsza mała chlamydia niż duża kiła. Albo mały foch kontra duża awantura. Chociaż po niej przychodzą upragnione ciche dni. Ale do rzeczy.

Nie lubię małych samochodów. Są gorzej wyposażone, mniej praktyczne, ich zalety wcale nie są tak oczywiste i poza tym są… małe. Ktoś pewnie zarzuci mi niedostatki w budowie, ale nie znam nikogo kto z pełną świadomością wybrałby niewielkie auto miejskie w miejscu kompakta. I tak naprawdę śmiem twierdzić, że nie ma małych fajnych samochodów. Pierwsze Mini? Maluch? Pierwsza 500-tka? Były fajne, ponieważ kosztowały niewiele więcej niż rower. Dzisiejsze samochody segmentu A niebezpiecznie wkraczają na cenowe terytorium większych sióstr. Panda jest tańsza o cztery tysiące niż Punto, Aygo od Yaris siedem, a różnica między Twingo a Clio jest podobna.

Ktoś z was pewnie zarzuci mi braki w rozumowaniu, że astmatyczny silnik w 107 sprawdza się lepiej niż w 208, różnica to prawie 20% ceny wyjściowej, a maluchy również mają po pięć gwiazdek w testach zderzeniowych. Jednak zderzenie małego Citroena C1 z prawie dwukrotnie cięższą C5-tką przypina bardziej starcie aluminiowej puszki z kulą do wyburzania niż Dawida z Goliatem. Większe są bezpieczniejsze bo masa również odgrywa tu rolę. Różnica w cenie przekłada się na większą wartość przy sprzedaży, a Punto z silnikiem o osiągach Pandy jest droższe tylko o sześć tysięcy. To mniej niż wasza żona wydaje na fryzjera w ciągu kwartału.

To prawda, że Aygo jest łatwiej zaparkować niż Yarisem, ale znowu te parę centymetrów  nie sprawią, że będziecie usiłowali stanąć Hummerem w miejscu dla rowerów. A skoro nie potraficie zaparkować samochodem o długości lekko przekraczającej cztery metry to powinniście udać się do właściwego dla waszego miejsca zamieszkania Wydziału Komunikacji i oddać wasze prawo jazdy. Większy oznacza lepszy, a w bagażniku przewieziecie więcej piwa. Jeśli nie wierzycie o to pierwsze spytajcie żony, a o to drugie szwagra.

I tym oto akcentem przechodzimy do dzisiejszej bohaterki w postaci Skody Citygo, która, tu ciekawostka, wyjściowo w nadwoziu 5-cio drzwiowym jest tańsza od Fabii o całe, uwaga,  460 złotych. Nie, nie zjadłem żadnego zera.

Czeski samochód przypomina nadmuchany balon, który został napompowany zbyt wielką ilością powietrza. Stylistycznie jest do przyjęcia, ale jej pękatość bardziej wywołuje uczucia macierzyńskie niż uśmiech. To bardziej kartonik niż solidnie przemyślana stylistycznie bryła. Tak wiem, w ten sposób uzyskano więcej miejsca, ale o tym za chwilę.

Wnętrze nie jest najgorsze pod względem wykonania. To niezła średnia tylko po co zadowalać się czymś średnim skoro można mieć coś lepszego. Koronny dowód wyznawców małych samochodów, że są wystarczająco przestronne bezapelacyjnie upada. Citygo jest małe i ciasne, podobnie jak inne samochody tego segmentu. Kierowca, żeby wygodnie usiąść będąc nieco wyższym niż średniego wzrostu musi usadowić się na tylnych fotelach. Bagażnik nie jest dla prawdziwego mężczyzny, który robi zakupy raz w miesiącu. Zmieszczą się tam tylko dwie kajzerki, butelka (małej) wody i łyżeczka masła. Artykuły pierwszej potrzeby w postaci zgrzewki chmielowego soku i mrożonych pizz trzeba umieścić w przyczepie lub wybrać się po nie pieszo.

Kwestia silnika jest dość dyskusyjna. Cherlawa jednostka ma całe 60 koni mechanicznych i aż 95 Nm. O ile w mieście da się jeździć to w trasę wybierać się nie radzę, chyba że jesteście kamikadze. O manewrach zwanych jako wyprzedzanie albo o trasach typu autostrada lepiej zapomnieć. Specjalnie strachliwy nie jestem i być może przesadzam, ale świadomość jechania obok czterdziestonowej ciężarówki na sąsiednim pasie wywołuje ściśnięcie gardła połączone z rozluźnieniem pewnych części ciała, które mają tendencję do przeciekania. Być może to tylko stereotypy ale to konfrontacja mrówki ze słoniem. Lepiej uważać.

Jedynym pozytywem jest spalanie. Na trasie potrafi zużyć jakieś cztery litry z małym okładem. Nawet łapiesz się na tym, czy nie przejechałeś tylko 50 albo 30 kilometrów zamiast pełnej setki. Napełnianie naparstka zwanego bakiem paliwa również nie trwa długo, co zachęcałoby do częstych wojaży. Gdyby było czym.

Jazda w naturalnym środowisku wypada lepiej. Tu moc jest wystarczająca i nie ma konfrontacji z diplodokiem. Parkowanie odbywa się tak jak w każdym innym samochodzie. Ani razu jadąc po mieście Citygo nie znalazłem luki, która byłaby odpowiednia tylko dla małej Skody. Twierdzenie, że zmieściły by się dwie zamiast Mondeo nic nie daje, bowiem takich miejsc nie ma.

Lubię sytuację kiedy muszę posypać głowę popiołem i przyznać się do błędu. To znaczy, że czegoś się nauczyłem. Jednak nie tym razem. Dalej nie lubię małych samochodów. Są niepotrzebne, a ich rzekome zalety nadal wcale nie są oczywiste. Są pewne dziedziny, w których wypadają odrobinę lepiej by polec w innych. Wszystko ma też odbicie w cenie. Jeśli samochód segmentu A byłby o jakieś 15-20% tańszy mógłby być alternatywą, gorzką ale jednak. Kwota jaką często trzeba za nie zapłacić pozwala na kupno modelu o oczko większego, a to w zasadzie całkowicie przekreśla sens przedsięwzięcia.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *