Chcesz jeździć szybko? Zostań (p)osłem.

Załóżmy hipotetycznie, że budzicie się gdzieś nadzy. Nie pamiętacie, co działo się poprzedniej nocy, aczkolwiek wszystko wydaje się w porządku. Poza ubraniem, którego nie ma. Za to jest rower. Bierzecie, więc ów wehikuł i udajecie się do domu celem zregenerowania.

Teraz załóżmy drugie zdarzenie, w którym jedziecie sobie spokojnie, załóżmy 60 km/h w mieście, bo wszyscy tak jadą, ale jest zachowana płynność niewielkiego ruchu, droga szeroka jak strumień pieniędzy płynących z budżetu, a piesi bezpiecznie taplają się w zaspach.

Weźmy również sytuację, że jedziemy zachowawczo 45 km/h na 50-tce. Nagle błysk. I nie jest to pociąg ani nic podobnej wielkości, tylko mała skrzyneczka z aparacikiem, czyli popularny fotoradar. Nie przekroczyliście prędkości, więc dlaczego zrobiono zdjęcie? Wiedzieni duchem obywatelskiej postawy i smutkiem z utraconej stówy, zawracacie i tym razem przy mniej niż 40-tu ponownie fotka. Nieco zdenerwowani i w pewnym stuporze ślimaczycie się dwadzieścia na godzinę, by stwierdzić, że i tym razem utrwalono wasze lico wraz z tablicami rejestracyjnymi. O nie, tak się bawić nie będziemy. Chwytając się brzytwy, tym razem pchacie swoje fotogeniczne autko z prędkością mniejszą niż szybkość uchwalania ustaw w tym kraju, i to tych potrzebnych. I co? Ponowie to samo. Już solidnie rozeźleni dzwonicie w odpowiednie miejsce, celem wyjaśnienia sprawy. Okazuje się, że owe ustrojstwo ustawiono na stałe robienie zdjęć i za kilka tygodni (akurat musiało zadziałać a poczta nie zgubiła listu) przychodzi koperta ze zdjęciami, naszą zdenerwowaną facjatą i blankietami, na których jest napisane „Brak pasów”, razy trzy.

Wszystkie te zdarzenia łączy jedno, mianowicie to znienawidzone chyba przez wszystkich urządzenie, czyli fotoradar. I owszem, jeżeli są postawione w odpowiednich miejscach, czyli przy szkołach, na niebezpiecznych skrzyżowaniach (które zamiast przebudować fortyfikuje się tymi urządzeniami) to mogą spełniać swoją wychowawczą i zapewniającą bezpieczeństwo rolę.

Tyle tylko, że ktoś wpadł na, i tu cisną się nieparlamentarne acz właściwe słowa, pomysł by oddać zwierzchnictwo nad fotoradarami gminom i straży biznesowo-miejskiej. Bo skąd taki ludek za biurkiem czy popijający kawę i ścigający właścicieli psów za brak torebek może wiedzieć, gdzie jest niebezpiecznie? Ano tam, gdzie jest prosta jak naprężona struna droga, gdzie stoją dwie prawie zawalone chatki na krzyż i jakiś jajogłowy postawił ograniczenie do czterdziestu w obawie przed karambolem w Pcimiu Dolnym, o którym z pewnością powiedzą w CNN przed informacją o nadchodzącej wojnie i nowym, rewolucyjnym leku na wszystko. Ale najważniejsze, że jest bezpiecznie, czytaj nikt nie widział fotoradaru bo nie mieliśmy kamizelek, a samo urządzenie stało zakamuflowane w bagażniku. I nic to, że pod nieodpowiednim kątem, a ustawienia robił pan Zenek, który nie potrafi włączyć komputera, a sms-y odbiera mu żona, jak wróci do domu. No i nie zapomnijmy o malutkim szczególe, wszakże trzeba wyremontować budynek gminy, bo ta farba z zeszłego roku się łuszczy, bo ten Superb z przed dwóch lat to by już zięć na licytacji kupił, a ta nowa C-klasa jest taka fajna, i dojazd to plebani przydałoby się na nowo wybrukować.

A teraz ma być gorzej. Jak ja tęsknię za posterunkowym Nowakiem wyłaniającym się zza krzaków, który w zamian za skruchę i parę groszy, z surowym wzrokiem machał nam na pożegnanie życząc szerokiej drogi. Zamiast niego postanowiono zabrać nam marchewkę sprzed nosa, a z tyłu przyczepić elektrycznego pastucha, który będzie nas raził prądem niemal w każdej sytuacji. Bo poważnie, ograniczenie do 30 na Wisłostradzie? Na wjeździe do Gdańska z obwodnicy do 50, gdzie w koło są ekrany i  trawa pomiędzy pasami ruchu o większej szerokości niż one same? Oczywistym jest, że każdy pojedzie więcej, bo chociażby tak podpowiada zdrowy rozsądek, a każdy kto jedzie według tych przepisów powinien stracić uprawnienia za stwarzanie zagrożenia i ślepe wierzenie w miłościwie nam panujących i ich wyroki. Którzy nomem omen chcą w zgodzie z literą prawa móc nie przestrzegać przepisów, jeździć na bani albo odcinek z Trójmiasta do stolicy robić w cztery godziny.

W końcu bezsensowne jest zwiększenie promilu bezpiecznych dróg o jedną tryliardową i zrobienie milimetrowego kawałka dobrej drogi z szerokim poboczem bez drzew podnoszących nawierzchnię. W końcu jest trochę droższy i nie przynosi zysków, którymi można załatać dziurę budżetową. Lepiej przeganiać spod parkingów uczących się poślizgów na śniegu, produkować tabuny bojących się własnego cienia i nic nie wiedzących nowych kierowców. O wiele lepszy jest karmnik dla sępów, znaczy fotoradar.

I taka skromna rada od małego obywatela, przy uchwalaniu tej ustawy radzę wprowadzić zakaz sprzedaży taczek, bo jeszcze jeden taki numer i to będzie wasz jedyny transport.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *