Arteon znaczy marudny.

Ludzie i większość czytających ten tekst, tak jakby nie byli ludźmi, myśli że pisanie o samochodach to wyjątkowo łatwe zadanie. To prawda, to lekkie zajęcie. Z jednym wyjątkiem, faktycznie nie jest wcale trywialne. Ja wiem, że każda z grup zawodowych powie, że ma najgorzej i musi się zwyczajnie zaharowywać. Nie zmienia to faktu, że ta kolumna zapewnia mi nieco wolności wypowiedzi i mogę napisać co tylko chcę. Oczywiście tylko do pewnego stopnia, bowiem redaktor naczelny czuwa. I instytucja cenzora oraz setki „uprzejmie donoszę” osób. No i nie zapominajmy do panu Ziobro. Ale dzisiaj nie o polityce.

Pisanie o samochodach ma kilka dość poważnych wad. Po pierwsze jak już kiedyś stwierdziłem dziennikarz motoryzacyjny w hierarchii społecznej jest niżej niż blogerka modowa albo ta dziwna pani udzielająca wywiadów, która chce przypominać lalkę Barbie. Tyle tylko że bliżej jej do zadku pawiana. Nawet osoby zmieniające płeć albo niemal w całości pokryte tatuażami.

Po drugie samochód staje się fanaberią. Ekolodzy wolą żebyśmy mieli rower. Politycy chcą żebyśmy korzystali z publicznego transportu albo samochodów elektrycznych. Tyle tylko, że jedno i drugie nie działają zbyt dobrze. Ubezpieczyciele wyssaliby z was ostatnią kroplę krwi, mieszkańcy przegonili z centrów, a drogowcy najchętniej całkiem zignorowali. Co też namiętnie i nagminnie robią. W końcu kierowcy przeszkadzają wszystkim. Zakłócamy spokój, zanieczyszczamy środowisko i zabieramy miejsce. Tyle tylko, że nikt nie zauważa faktu, że wszystkim jesteśmy potrzebni, podobnie jak samochód.

Wreszcie powiedzmy sobie szczerze, jeśli macie więcej niż trzydzieści lat w samochodach głównie interesuje was spalanie, koszty utrzymania i niskie ubezpieczenie. Wszyscy ściągają z was pieniądze na każdym kroku, więc nic dziwnego że waszym marzeniem jest bezawaryjny i praktyczny Passat z dieslem pod maską.

To samo tyczy się małoletnich. Do powiedzmy piątego roku życia bawią się małymi samochodzikami. Potem zamieniają je na gry komputerowe i na tablecie, również o tematyce motoryzacyjnej ale interesują się tylko cyferkami i statystyką. Zatem powstaje wielka dziura i powoli zaczynam dziwić się, że cały przemysł motoryzacyjny nie zaczyna padać a stacje dilerskie nie są zamieniane na Biedronki.

Na koniec tego przydługiego wstępu coś o moich kolegach. Nie zamierzam rzucać kamieniem bo nie jestem bez winy, ale prasa motoryzacyjna dogorywa podobnie jak sądy. Mamy kilka gazet ale nakład wszystkich jest pewnie mniejszy niż Faktu. Nic dziwnego, ponieważ są drogie i mało interesujące. Nie skupiają się na pasji tylko na milimetrach w bagażniku i emisji dwutlenku węgla. Raczej wolałbym się zmoczyć niż spędzić choćby minutę na czytaniu albo wypić z kimś takim kawę. Zdarzają się wyjątki, ale są zalani w oceanie beznadziejności.

Pewnie zapytacie czemu zawdzięczam ten straszny i marudny nastrój. Odpowiedź jest bardzo prosta. Odpowiednikiem dziennikarza motoryzacyjnego z kiepskiej gazety jest Volkswagen Aerton. Żeby nie było, to dobry samochód. Ma mocne i oszczędne silniki. Jest solidnie zbudowany. Praktyczny. Odpowiednio komfortowy i zwinny na zakrętach. Jazda nim będzie prawdziwą przyjemnością a za dziesięć lat przy sprzedaży za uzyskaną cenę kupicie nową Alfę Romeo prosto z salonu.

I mimo to jest najbardziej rozczarowującym samochodem ostatnich miesięcy jeśli nie lat. Pamiętam jego premierę na targach w Genewie w ubiegłym roku. Wtedy na moment pomyślałem, że o to Volkswagen dla mnie, taki który mógłbym kupić. Z niecierpliwością czekałem na możliwość jazdy, bowiem technika nudnego Passata została ubrana w coś, czego wreszcie można pożądać. Połączenie idealne. Święty Graal. Coś o czym zawsze marzyłem. Wreszcie karkołomny pomysł, by Volkswagen robił silniki, Alfa Romeo zabrała się za stylistykę, Mercedes za wnętrze, BMW za układ przeniesienia napędu stało się rzeczywistością. Sęk w tym, że nie do końca. Nie bardzo. Zdecydowanie nie.

To prawda, że silniki i cała technika pochodzi z Passata, który musi być najlepszy. I pod pewnymi względami jest. Aerton niemal w każdym kolorze wygląda nie jak milion, ale w złotym jak dwa miliony dolarów. A przy tym jest rozbrajająco nudny. Tak bardzo, że masz ochotę zjeść wigilijne pierogi sprzed dwóch lat. Na tle innych samochodów nie jest szczególnie ładny. W salonie VW będzie najjaśniejszą gwiazdą, poza nim niespecjalnie. Poza tym jest coś nie tak z linią boczą. Kształt szyb nie jest płynny, przednia mocno się wznosi, a tylna delikatnie opada, jak w pierwszym Saabie. I wreszcie Arteon to nie czterodrzwiowe coupe, tylko zwykły liftback, zupełnie jak Skoda Superb. A na przykładzie Renault i Peugeota wiadomo czym w tej klasie kończą się inne wersje nadwoziowe niż limuzyna.

Ma kilka elektronicznych systemów w nowszej generacji i parę sprytnych gadżetów, ale to zaleta tylko dla osób, które lubią zawijać świąteczne prezenty i setki papierów i ozdabiać je wstążeczkami. Zamiast trzech ustawień tłumienia nierówności mamy kilkanaście. Podobnie z reakcją pedału gazu i szybkością zmian przełożeń skrzyni biegów. Być może między skrajnymi są zauważalne różnice, ale prędzej zaśniecie lub popełnicie samobójstwo zgłębiając wszystkie zakamarki menu. A myślałem, że poprzednia M5 miała dużo ustawień.

Samochody segmentu premium mogą mieć wiele wad, być źle zbudowane, często psujące się, skomplikowane, spartańskie, drogie i mieć odpadające części na każdym zakręcie. Jednak muszą mieć to coś, co sprawia że przebieracie nogami na samą myśl o przejażdżce. Muszą sprawić, że poczujecie się wyjątkowo i wzbudzić w was emocje. Nie być logiczne tylko uderzać do waszego serca. Arteon robi to tylko w momencie, gdy spojrzycie na cennik. Jest tańszy niż Audi A5 i A7, a między nimi VW chciałby go ustawić. Ale to tylko nieco lepiej złożony i wyposażony Passat. I odrobinę cichszy. Jednak żeby tego zaznać musicie najpierw poczuć ubytek co najmniej stu trzydziestu tysięcy złotych. Albo w wersji z dieslem, a głównie takie będą wyjeżdżały z salonów niemal stu pięćdziesięciu. A to, nie zagłębiając się w opcje wyposażenia, prawie trzydzieści więcej niż za Passata, i czterdzieści więcej niż za Skodę Superb, która, tu zbieg okoliczności, ma dokładnie taki sam rozstaw osi co Arteon. Wybierając gadżetów jeszcze bardziej pogłębicie tę różnicę. Naturalnie Arteona możecie mieć w każdej chwili, a technologia z niego w Passacie czy Superbie pojawi się dopiero za chwilę, ale poza tym ciężko wytłumaczyć dlaczego mielibyście kupić najdroższego hatchbacka od VW. Zatem kupcie którykolwiek z tańszych modeli i cieszcie się dobrym samochodem, za który nie trzeba przepłacać. I jakąś starą Alfę do postawiania w garażu. Nie musi jeździć żeby ja podziwiać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *