Wyższy stan skupienia.

Istnieją rzeczy, które niszczą każde spotkanie. Od używania widelca do jedzenia zupy i siorbania po zachowania fizjologiczne. Jedne są bardziej szkodliwe dla otoczenie, inne zaś mniej. Ale możecie również zacząć temat, który rozpocznie burzę. Polityka na przykład. Albo religia. Uchodźcy. Pieniądze i kryzys ekonomiczny. Obecnie lista jest tak długa, że zabrakło by miejsca w tej rubryce na jakikolwiek temat związany z motoryzacją.

Prawda jest taka, że starsi ludzie narzekają, że młodzież jest zniewieściała. I mają rację. Co, przyznając im rację, predestynuje mnie jako człowieka z wcześnie nadanym numerem Pesel. Jednak do rzeczy. Dzisiaj żeby obrazić pewną grupę kobiet wystarczy na nie spojrzeć w sposób, który im się nie podoba a dla was jest całkowicie normalny. Właśnie sobie uświadomiłem, że piszą to zdanie już je uraziłem. Mężczyźni są strasznie drażliwi i delikatni. Sęk w tym, że obecnie nie istnieje coś takie jak wolna wola i własne zdanie. Chyba że pokrywa się ze zdaniem ogółu. Niegdyś się tym nie przejmowano i decydowała większość. Gdyby Kopernik żył kilkanaście lat temu zostałby nafaszerowany psychotropami jeśli by tylko wspomniał o kulistości Ziemi. Jednak to nie oznacza, że nie miał racji. Widzicie, dzisiaj weganizm i ekologia są kreowani na zbawców świata. Jedz rośliny i będziesz żył wiecznie. Brzmi nieco religijnie, nieprawdaż?

Następnie jest ekologia. Wiem, że zanieczyszczenie to wielki problem. Nawet się z tym zgadzam. Jednak wszystkie wynalezione rozwiązania wyglądają jak leczenie wysypki, gdy macie grypę. Gdyby zabicie połowy populacji było bardziej humanitarne ruchy ekologiczne z pewnością pokiwałyby głową mrucząc „może” pod nosem.

Na szczęście dla kilku osób Toyota wprowadziła pewien plan, samochód hybrydowy. Który mówiąc szczerze działa równie dobrze. Teoretycznie wszystko jest genialne. Ładowanie elektrycznego samochodu prądem trwa wieki, baterie są drogie i trudne w utylizacji a „paliwo” i tak pochodzi ze spalania. Hybryda jest lepsza. Jest wsparciem silnika spalinowego w najsłabszych momentach, odzyskuje energię, która i tak byłaby zmarnowana, generuje dużą moc gdy jest to potrzebne oraz obniża zużycie paliwa, gdy się snujecie w korkach. Istnieje jednak kilka problemów i to całkiem sporym. Przyjrzyjmy się Toyocie CH-R.

Generalnie produkty japońskiego producenta są dość nudne. We Włoszech na widok Toyoty nawet krzyczą „mamma mia”. Nie zawsze jest źle, choć generalnie pomagają w zasypianiu. Zamiast liczenia baranów wystarczy pomyśleć o Corolli i sprawa załatwiona. Teraz jednak Toyota wkroczyła na nowy poziom. Każdy samochód inny niż standardowy hatchback albo sedan wygląda jak sprzęt gospodarstwa domowego. Dziwne że kolor biały nie nazywa się Amica a srebrny inox.

Przejdźmy jednak do poważnej rozmowy. Przód wygląda jak w RAV4. Albo w Renault Espace. Tył jest równie brzydki co w nowej Hondzie Civic a to za sprawą faktu, że wygląda niemal identycznie. Jest tak odpychający, że nie masz ochoty jechać za żadną CH-R. Co jest wyjątkowo głupią nazwą i na tyle dziwną, że do tej pory myliłem się ją pisząc. Dalej jest wielki spojler jak w Escorcie Cosworth, który nie pełni żadnej funkcji. Podobnie jak tylne klamki drzwi, które są równie praktycznie i poręczne co tasak, gdy zabieracie się do jedzenia krewetek.

Kiedy debiutowała dwa kata temu robiła całkiem dobre wrażenie. Zwłaszcza na tle innych samochodów japońskiego producenta. Teraz nieco się opatrzyła, ale odnoszę wrażenie że Toyota ma dokładnie taki styl designu. Zaprojektować coś co jest nieco kontrowersyjne a przy tym interesujące, na co nikt za rok albo dwa nie będzie zwracał uwagi. Za kilka miesięcy patrzenie na C-HR równie porywająco co na Corollę E11.

Co projektantom dokładnie udało się uzyskać w środku. Wnętrze pomimo wstawki w kolorze nadwozia jest ciemne i przytłaczające. Okna przy drugim rzędzie siedzeń są na tyle małe, że przygnębiają pasażerów z tyłu. Jest na tyle ciemno, że można porywać ludzi i nie będą wiedzieli, gdzie jadą. Z przodu jest lepiej, ale ekran na desce rozdzielczej wygląda na kupiony w Biedronce i prowizorycznie doczepiony. Działa całkiem dobrze, podobnie jak system, chociaż dziwi umieszczenie reliktu przeszłości tak uwielbianego przez japońskich producentów, cyfrowego zegarka.

Toyota również nie za mocno postarała się w kwestii materiałów wykończeniowych. Spasowanie jest idealne, ale nawet w często dotykanych miejscach zdarzają się twarde plastiki. Nie mam pojęcia, czy pochodzą z recyklingu ale wydając tyle pieniędzy na samochód chciałbym żeby były miękkie. Lubię wiedzieć za co płacę, a w C-HR czułbym się nieco wykorzystamy.

C-HR również nie bryluje w ilości przestrzeni we wnętrzu. Nie jest źle, ale to raptem przyzwoita wielkość. Rywale oferują jej więcej. Podobnie jest z bagażnikiem, nie jest przesadnie duży ani szczególnie praktyczny czy łatwo dostępny. I nie dajcie się nabrać na gadki w stylu „to samochód dla singla albo pary”. To często samochody rodzinne, które muszą sprostać czemuś więcej niż zakupom w delikatesach.

Na początku myślałem, że postaram się wyjaśnić technologiczne zawiłości, dzięki którym hybrydowa C-HR jest przyjazna misiom polarnym. Potem jednak doszedłem do wniosku, że jestem zbyt leniwy, na dodatek nie jestem inżynierem i o wiele bardziej interesują mnie widlaste silniki oraz turbosprężarki. Z resztą klienci również nie są zainteresowani technicznymi nonsensami tylko to czy właściwie działają.

Cóż, hybrydowy napęd jaki znamy z Toyoty jest już pełnoletni, więc działa. Ten w C-HR’ze został zapożyczony z Priusa, wraz ze wszystkimi wadami i zaletami.

Po pierwsze nie jest szczególnie szybki. Nadaje się głównie do miasta. Wyprzedzanie czasem może być wyzwaniem choć i tak jest zdecydowanie lepiej niż w wersji 1.2. Gdy jeździcie statecznie i przewidujecie ruch na drodze lepiej niż Nostradamus zużyje 2-3 litry benzyny, często nawet nie uruchamiając silnika spalinowego. Płynna jazda bez gwałtownego hamowania i przyspieszania to jej ulubiony styl jazdy.

Zdecydowanie gorzej jest za rogatkami miast. Personalnie uważam, że wolne samochody powinny zostać zakwalifikowane jako niebezpiecznie, a wyprzedzanie mającymi mniej niż 100 koni mechanicznych zabronione. Na szybszych drogach w C-HR zaczyna robić się nieprzyjemnie głośno za sprawą trzymającej na obrotach bezstopniowej skrzyni biegów, która zamienia paliwo na hałas. Robi to na tyle skutecznie, że zużywa nawet 11 litrów na sto kilometrów.

Co nieco dziwi zważywszy na ustawienia zawieszenia. C-HR ma nawet tryb sportowy i przycisk odpowiedzialny za międzygaz przy redukcji. Jakby tego był mało zaraz po GT86 ma najbardziej sportowe zawieszenie z całej gamy. Oczywiście wszystkie elektroniczne systemy usilnie pracują, żeby Toyota pozostała na pasie ruchu jednocześnie karcąc za zawadiackie zapędy kierowcy, ale nie ma się wrażenia prowadzenia ciężkiego pudełka z zawieszeniem o sprężystości rozgotowanego makaronu. Jest nieco sportowa i żywa, jednak nie pozbawiona komfortu, gdy macie chory kręgosłup albo wrzody na czterech literach. Zapomnijcie jednak o wersji z napędem na cztery koła, wersja hybrydowa zwyczajnie jej nie ma.

C-HR nad Priusem ma jednak jedną wyraźną przewagę. Być może została zbudowana na tej samej płycie podłogowej co Prius, ma ten sam układ napędowy ale zdecydowanie nim nie jest. Sam nie jestem specjalnie obiektywny, ale z kim był nie rozmawiał nikt normalny nie chciałby być widziany w Priusie. Problemem jest to jak w nim wyglądacie. C-HR być może jest dziwny ale nawet w tej wersji silnikowej wygląda całkiem normalnie. Prius z kolei jednoznacznie wskazuje, że troszczycie się bardziej o planetę niż o samych siebie. To dokładnie tak jak drukowanie ulotek zachęcających do niewycinania drzew. Cóż, ebooki i pendrive’y uratowały więcej drzew niż ekolodzy. Pokazując czym jeździcie ludzie będą się od was odsuwali i odganiali was patykami. Wierzcie mi, z kimś takim nie chcielibyście nie tylko zjeść kolacji ale nawet przebywać w tym samym pomieszczeniu.

Niestety nie zmienia to faktu, że C-HR będzie najdroższym sprzętem w domu. Hybrydową wersję kupicie za około 100-110 tysięcy, co i tak jest zauważalnie taniej niż w przypadku Priusa. Jednak za tyle samo możecie kupić większą i bardziej praktyczną RAV4, która wygląda lepiej i ma diesla pod maską.

Wiem jednak, że C-HR już jest hitem sprzedaży. Dzisiejsi klienci chcą samochodu do konkretnego celu, który niczym nie absorbuje, a w tej kwestii C-HR jest idealna. W tej materii przypomina mi inny przedmiot stojący w każdej łazience. Idziecie tam (wsiadacie), robicie swoje (przemieszczacie się) i zapominacie o całej sprawie (wysiadacie). Siedząc tam i skupiając się odkryłem jednak pewną interesującą rzecz, co oznacza nazwa. To skrót od chrapania, gdy o niej myślicie.

C-HR jest tylko narzędziem. Czymś na co fan motoryzacji nigdy nie spojrzy. Nie wyróżnia się niczym szczególnym, jest dodatkiem do waszej garderoby i życia, a nie jego elementem. Jest jak występ Luisa Fonsi na Sylwestrze w Zakopanym, drogi i śpiewający z playbacku. A i tak wszyscy najlepiej bawili się przy Sławomirze, to znaczy silniku spalinowym.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *