Wiercipiętek.

Jako kierowca nienawidzę innych kierowców, prowadzących autobusy i ich pochodnych w postaci tramwajów, pasażerów autobusów, straży biznesowo-miejskiej, politycznej sitwy, przedstawicielstw ubezpieczeniowych z ich idiotycznymi reklamami, długo tankujących paniuś w małymi szczurami zwanymi psami, pieszych, pijanych celebrytów, tirów, taksówkarzy, ulotkarzy, ZUS-u, Urzędu Skarbowego i mandatów. Teraz do szanownego grona dołączyli biegacze. Nie wiem jak im się to udało ale mają silne lobby.

Otóż do biegania z reguły wystarczy kawałek chodnika, chociaż truchtanie w oparach spalin nie należy do przyjemności. Sam wybrałbym jakieś ustronne miejsce, na przykład park, w którym o ile jesteś mężczyzną nic ci nie grozi. Aczkolwiek liczba biegających, napalonych kobiet może świadczyć o czymś innych. Ale a propos lobby. Ktoś wpadł na pomysł, że najwyższym stopniem wtajemniczenia jest przebiec maraton, którego liczba kilometrów nie jest nawet okrągła, ale to nie moja sprawa. Natomiast biegacze wsparci przez rządzących postanowili biegać w centrach miast. Nie gdzieś na uboczu, w zielonej enklawie czy też z dala od miasta. Półmózgi w czarnej lycrze i kolorowych koszulkach stwierdzili, że zamknięcie perły Europy Centralnej, czyli naszej ukochanej stolicy to dobry pomysł na spędzenie niedzieli. Nie zdecydowali się na ograniczenie tylko do jednego kwartału, o nie. Skonstatowali, że jak coś robić to z rozmachem i wciągnęli w to pięć dzielnic. A wszystko to nie tylko w samą niedzielę, całe barierkowanie rozpoczęło się już od północy.

Staram się być tolerancyjny i wyznawać zasadę, żeby nie wchodzić komuś w drogę bez potrzeby, czyli generalnie nie szkodzić. Ale gdzieś tam zaczyna mi pulsować żyłka, gdy na to patrzę. Każdy kierowca robiąc nawet tak błahą rzecz jak przekręcenie kluczyka w stacyjce płaci jakiś haracz. A to towarzystwo ubezpieczeniowe żąda więcej bo kilku nastolatków postanowiło podprowadzić samochód rodzicom i rozbić się na drzewie z dwudziestoma pasażerami. Koncerny paliwowe chcę więcej bo jakiś lokalny watażka postanowił zrobić sobie rzeźnię przy użyciu maczety. Szczegół, że gdy cena za baryłkę wraca do normy obniżki nie są tak chętnie wprowadzane. Nasi niedocenienie i niedopłaceni posłowie żądają więcej, gdyż obiecując kierowcom lepsze drogi muszą zapłacić protestującym górnikom, a wkrótce pewnie i pielęgniarkom oraz nauczycielom. Jakby tak dobrze policzyć to kierowcy swoimi wszystkimi wpływami obsługują prawdopodobnie pół budżetu. A co za to dostają? Zamknięte miasto bo protest albo parada. Ostatecznie biegacze też mogą być. A jakby tak dla nas, kierowców zamknąć miasto? Ja wiem, że jest Karowa i Barbórka, ale to raz w roku, a nie w każdy weekend. No i przyznajcie się sami, kto by nie chciał polecieć 200 km/h Świętokrzyską albo zgrabnie niczym żabka podriftować po placu Trzech Krzyży? Ale nie, gdyż to by było niepoprawnie politycznie i nie zgadało się z planem wypierania samochodów z miast.

Ale dla oczyszczenia atmosfery poluźnijmy nieco wodze fantazji i pomyślmy jak by to było wchodzić na ręcznym w ulicę Piękną skręcając z Koszykowej. Z chęcią pojeździłbym bokiem w tę i z powrotem Dobrą nie wydając zbyt wielu pieniędzy, a tu idealnym rozwiązaniem jest jakiś samochód miejski tudzież kompakt z mocnym silnikiem. Jak choćby Ford Focus w pysznej wersji ST.

Niestety producent testuje naszą cierpliwość sukcesywnie z każdym rokiem nie wprowadzając wersji RS, zatem 250-konne ST to najmocniejszych aktualnie dostępny Focus. W ogóle patrząc na niego już od początku coś się nie zgadza. Po pierwsze jest dostępny tylko jako pięciodrzwiowy hatchback i kombi. A co z wersją trzydrzwiową? Idąc do restauracji chcę mieć możliwość zamówienia samych ostrych papryczek, a nie od razu całego zestawu obiadowego. Po drugie silnik. Już nie ma 2.5-litrowej V5 od Volvo, która śpiewała na każdym biegu wysokie c. Teraz jest tylko wykastrowana dwulitrowa rzędówka, z której prowadzi specjalna rura do wnętrza. Pewnie będzie śpiewała jak operowy śpiewak przed mutacją. Ale dajmy mu szansę, w końcu poprzednicy byli jednymi z najlepszych gorących hatchbacków.

Ford Focus w bazowej wersji nie wygra konkursu piękności. To nieźle wyglądających samochód, ale nic poza tym. No i konkurenci w trzydrzwiowych nadwoziach sprawiają bardziej sportowe wrażenie. W dodatku Ford wyraźnie oszczędzał na dodatkach. Poza nieco zmienionymi zderzakami, spojlerem na tylnej klapie, centralną końcówką układu wydechowego i czarnym grillem ze znaczkiem ST w kąciku w stylu pieprzyka Cindy Crawford wygląda jak zwykły diesel. I choćby nie wiadomo jak krzykliwy lakier wybierzemy nadal bliżej mu do rodzinnego hatchbacka niż szalonego sportowca.

Podobna maksyma przyświecała projektantom wnętrza. Ilość zmian i sportowych dodatków można policzyć na palcach jednej ręki. Dosłownie. Uwaga, dostajemy aluminiowe nakładki na pedały, znaczek ST na nieco grubszej kierownicy, która dzięki Bogu nie jest spłaszczona, wskaźniki na centralnej konsoli w tym ten pokazujący poziom rozkręcenia turbosprężarki oraz fotele firmowane przez Recaro, które są wizytówką samą w sobie. Został jeszcze jeden palec, ale niestety to wszystko. Poza tym to zwykły Focus z jego wszystkimi wadami i zaletami, ale jeśli mam być szczery zmiany są wystarczające. Nie przychodzi mi do głowy nic subtelnego, co Ford by mógł zrobić z wnętrzem Focusa. Wszystkie inne zabiegi przywodziłyby na myśl tandetny tuning.

W porównaniu z poprzednim silnikiem patrząc na suche dane techniczne można by pomyśleć, że więcej charakteru i charyzmy ma szmaciana lalka. Tutaj jednak Ford serwuje kierowcy niespodziankę oferując dwulitrowego EcoBoosta, kto nazywa silnik Eco w usportowionym samochodzie, o mocy 250 koni mechanicznych i 360 Nm. Oczywiście motor jest wyposażony w turbosprężarkę, dzięki czemu ciągnie nieprzerwanie już od 1700 obrotów, gwarantując doskonałą elastyczność. Co ciekawe przy tym zachowuje wolnossącą charakterystykę. Osiągi są więcej niż wystarczające. Do setki rozpędza się w 6,5 sekundy a prędkość maksymalna osiąga przy 248 km/h. Co do spalania to nie wierzcie w pobożne życzenia producenta. Jeśli się zmusicie uzyskacie średnie spalanie na poziomie 9 litrów, ale Focus ST całym swoim jestestwem prowokuje i zachęca do ostrzejszej jazdy oraz dokręcania wskazówki do końca obrotomierza.

Osobne słowo należy się ścieżce dźwiękowej. Wbrew obawom motor brzmi dobrze. Nawet bardzo. Przypomina nieco gadanie starszych rajdówek i zdaje się, że w czasie składania namiętnie puszczano mu ostatnią płytę Stonesów, ponieważ jedyne dźwięki jakie wydaje to ciągłe grrr, grrr.

Wsparciem dla silnika jest wirtuozerska sześciobiegowa skrzynia biegów. Jest precyzyjna, dokładna, a korzystanie z niej to prawdziwa radość. Dobrze, że nie silono się na żadne dwusprzędłowe przekładnie. Manual to jedyna dostępna skrzynia. Jeśli jednak ktoś nie lubi mieszać doceni długie biegi. Na jedynce można sprawnie jeździć po mieście, a do nieco ponad stu kilometrów na godzinę dochodzimy na drugim przełożeniu.

Pewne obawy budził we mnie układ kierowniczy. Na nowoczesną modłę otrzymał elektryczne wspomagania, co zazwyczaj powoduje stępienie wrażeń za kółkiem. Nie w tym przypadku. Układ jest ostry, błyskawicznie przenosi nawet najmniejsze ruchy kierownicy na koła zapewniając pełną listę informacji zwrotnych.

Jeśli czegoś można być absolutnie pewnym w przypadku Forda to tego, że przyłożył się do konstrukcji zawieszenia. Z przodu kolumny McPersona, z tyłu zawieszenie wielowahaczowe, całość powędrowała o 10 mm w dół i przyjęła dość sztywną charakterystykę. Nie oznacza to jednak, że jest zbyt twardo. W gruncie rzeczy wrażenia z jazdy są bliskie Focusowi z litrowym silnikiem, tyle że z odrobinę twardszym zawieszeniem. W gruncie rzeczy jest perfekcyjne, nie jest bezwzględne w czasie codziennych przelotów zapomnianą ulicą gdzieś na Tarchominie.

Cała zabawa jednak zaczyna się, gdy zredukujecie bieg i wciśniecie pedał gazu do oporu. Tutaj wrażenia na początku są dwuznaczne. Jak tylko wyłączycie kontrolę trakcji lub całkowicie ESP przednia oś miewa problemy z przekazaniem całej mocy na koła przy gwałtownym dodaniu gazu. Przód zaczyna się nieco wiercić, moment obrotowy ciągnie w jedną stronę a kierownica w drugą. Jeśli jednak zachowacie nieco uwagi wszystko będzie w najlepszym porządku bez zbędnych nerwów.

W przeciwieństwie do konkurentów Ford nieco inaczej ustawił samochód, gdy ma pokonywać zakręty. Zerwanie przyczepności przodu zdaje się być niemożliwe. Gdy dochodzimy do momentu kiedy to ma się pojawić podsterowność tył zaczyna delikatnie odpływać pomagając przedniej osi w zacieśnianiu zakrętu. Nie jest to może sposób na uzyskiwanie lepszych czasów okrążenia, ale z pewnością zapewnia świetna zabawę, zachowując się jak przednionapędowy drifter, a czasem jak baletnica unosząca tylne koło.

W dynamicznym pokonywaniu zakrętów pomaga również elektroniczny dyferencjał jednak to tylko pomoc. Prowadząc Focusa ST w pobliżu limitów trzeba zachować czujność i być zaangażowanym. Jest bezpieczny, a odpowiednio pokierowany kontrą lub pedałem gazu pozwala na zabawę. Wówczas dużo wybacza i równie wiele wynagradza.

Tak się losy świata potoczyły, że aktualnie mamy urodzaj szybkich hatchbacków i Focus ST musi zmagać się z liczną konkurencją. Na przykład Renault Megane RS za 106 tysięcy złotych, czy Volkswagenem Golfem GTI z pakietem Performance za 110. Ford zaś wycenia swojego ulicznego ściganta na 116 lub 125 tysięcy za wersję ST2. Niestety nie ma ona dwukrotnie większej mocy.

Jednak Focus ST sprawia nieco odmienne wrażenie niż rywale. Cały czas nim podróżując, czy to szybciej czy wolniej, ma się wrażenie, że został stworzony przez ludzi, którzy jeżdżą i lubią to robić. Gdyby tylko trochę popracowali nad wyglądem nadwozia.

Mi ono jednak aż tak nie przeszkadza. W końcu większość czasu spędza się wewnątrz maszyny. Wreszcie Ford nieco poprawił mi humor i już tak nie wkurzają mnie biegacze. Tak naprawdę dalej wkurzają, ale mimo to Focus ST jest oszałamiająco dobrym samochodem. Chyba śladem uczestników maratonu też poszukam jakiegoś sponsora bo inaczej już bym był w drodze do dilera. Samochodowego oczywiście.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *