Tag: abarth

Połączenie cyfry „500” i litery „e” w latach dziewięćdziesiątych i obecnie to zdecydowanie nie jest to samo.

Nigdy nie byłem szczególnie fanem stylu retro w motoryzacji, głównie dlatego, że praktycznie się nie udawała. Aczkolwiek na rynku były dwa sukcesy, większy w postaci Mini oraz mniejszy jako nowa 500-tka. Sęk w tym, że tak samo jak nie przekonywało mnie tak jawne nawiązywanie do przeszłości, tak nie fascynowały mnie samochody mniejsze od buta. Być może dlatego, że jestem całkiem… Read more →

Wolny i wściekły.

Odkąd za zwykłego Fiata 500 trzeba zapłacić sto tysięcy złotych, wybór droższego o sześćdziesiąt procent Abartha jawi się niemal jako niepozbawiony racjonalności. Elektryczny model jest całkiem żwawy i zapewni wystarczający zasięg by pojechać po bułki do sklepu za rogiem, a jakby tego było mało ma przyjemny dla oka wygląd. Każdy lubi „pięćsetkę”. Na dodatek to jeden z tańszych sposobów aby… Read more →

Stilowe nieporozumienie.

Zazwyczaj Włosi nie są do końca pozytywnie postrzegani. To prawda, mają całkiem ładny kawałek lądu dany im przez Boga oraz jedną z lepszych kuchni oraz naprawdę dobre wina. A za pizzę i Bolligera każdy powinien dostać za darmo po Ferrari. Ciężko jednak jest zrozumieć jak ten naród składający się, przynajmniej według opinii większości, maminsynków i luzaków w każdej dziedzinie życia… Read more →

Potrafię przyspieszyć do setki w mniej niż siedem sekund i pędzić 225 km/h. Ale czy ty masz do tego jaja?

Często dysponując odpowiednią kwotą, zwłaszcza z pięcioma zerami możemy pozwolić sobie na dość spore rozpasanie i marudzenie. Liczna samochodów, które możemy kupić za powiedzmy dwieście tysięcy złotych jest naprawdę gargantuiczna.

Możemy wybrać pojemnego, szybkiego i oszczędnego vana. Tyle, że będą to wyjątkowo źle wydane pieniądze, wręcz zmarnowane i do tej pory chyba nikt nie znalazł lepszego znaku dla innych, że machnęliście już na życie i śladem Ala Bundy czekacie wyłącznie na kawałek ulubionego ciasta raz w roku. To was właściwie pozycjonuje do kupującego prezerwatywy w paczkach po dwanaście sztuk, po jednej na każdy miesiąc w roku. I tu nie ma trzynastki.

Dwieście tysięcy możecie również wydać na gorącego hatchbacka. I nie jest to zły wybór, bowiem w ciele Piotra Żyły macie mięśnie Mariusza Pudzianowskiego. Problem w tym, że wydając tak duże pieniądze należałoby spodziewać się czegoś wyjątkowego. Osiągów, wyglądu oraz wrażeń, ale to dobrze wyważone samochody kilka w jednym, w związku z czym nie przodują w zasadzie w żadnej dziedzinie. Poza tym rozsądna kwota na taki samochód to około stu tysięcy, większa wywołuje permanentne uczucie przepłacenia.

Niezłym wyborem są również samochody klasy średniej niższej. Choćby Mondeo czy Accord. Są dobrze wykonane, świetnie spełniają się w roli galery prującej po autostradzie z prędkościami zapewniającymi poznanie nowego partnera w więzieniu na kilka lat, są relatywnie oszczędne oraz pozwalają zabrać całą rodzinę na wakacje razem z pokaźnym dobytkiem. Najczęściej również nie wyglądają najgorzej. Problemem może być ich postrzeganie. Jest wysoce prawdopodobne, że jeśli masz  Mondeo to jest ono również twoim samochodem służbowym. W związku z tym najczęściej jesteś menadżerem średniego szczebla albo kimś trochę ważnym w jakimś chylącym się ku upadkowi funduszu emerytalnym. Co, jeśli nie masz problemów z sumieniem jest dobre. Kwestia codziennego wycierania śliny z przedniej szyby.

W zasadzie klasa średnia wyższa również stoi przed tobą otworem. Również konkurenci Mazdy 6 klasy premium. To niezły sposób podkreślenia swojego statusu społecznego. Tyle tylko, że za dwieście tysięcy dostaniecie mimo bogatego wyposażenia standardowego wersję full bieda, czyli bez ksenonów, nawigacji, elektronicznych przeszkadzajek czy skóry, czyli rzeczy które są absolutnie zbędne, nieprzydatne, ale w pewnych kręgach wypada je mieć.

Otwartą kwestią są również samochody sportowe. Na rynku samochód używanych możecie hasać niczym pies po łące na porannym spacerze. Świecące i uśmiechające się dziewięćset jedenastki, em trójki, korwety, wajpery, a nawet te z czarnymi końmi na masce. Nic w zasadzie nie stoi na przeszkodzie, żeby polucyjne sny przerobić na rzeczywistość. Zatem jeśli masz lawetę i mocnego suva do jej ciągnięcia razem z którymś z wymienionych pojazdów, możesz już składać podpis i na tym akapicie przestać czytać.

I właściwie żaden z wymienionych tutaj samochodów nie jest dzisiejszą bohaterką. Ba, właściwie reprezentuje zupełnie inną klasę.

Większość zna go jako Fiata 500. Tyle, że nim nie jest. To podrasowana wersja, czyli Abarth. Nazwa powtarzana jak mantra przez właścicieli. Ale to również nie Abarth 500. To Abarth 695 Tributo Ferrari. I nie, nie ma ryczącej V8-ki z tyłu o mocy 695 koni. Ale brzmi jakby miał.

Wady? Siedzi się za wysoko. Kierownicy sprawia wrażenie nie połączonej z kołami. Sekwencyjna skrzynia biegów? Przypomina stare F1 z dawnych Ferrari ze wszystkimi wadami. Ale wiecie co, to świetnie do przybywania, znakomity mały samochodzik, mimo że nim nie jest. Jest gorszy od porównywalnych Renault. I tak naprawdę, żadna z jego wad się nie liczy. Zaraża swoją osobowością i humorem. Ma więcej charyzmy niż najnowsze Ferrari. Jest jak mały spaniel rzucający się na słonia, co przy mocy 185 koni pozwala na przyspieszenie do setki w mniej niż siedem sekund i rozpędzić się do 225 km/h.  I całym sobą do tego zachęca rzucając wszystkim wyzwanie. On ma do tego jaja, wątpię, czy ktokolwiek na Ziemi ma równie wielkie, żeby to zrobić.

Ma również karbonowe wykończenie, które w przypadku szybszych braci z koncernu kosztuje tyle co on sam. A cena to skromne 46 tysięcy. Euro. I za to można mieć lepsze samochody, ale nie można mieć lepszej 500-tki. A w zasadzie 695-tki. I tylko to się liczy.