Wolny i wściekły.

Odkąd za zwykłego Fiata 500 trzeba zapłacić sto tysięcy złotych, wybór droższego o sześćdziesiąt procent Abartha jawi się niemal jako niepozbawiony racjonalności. Elektryczny model jest całkiem żwawy i zapewni wystarczający zasięg by pojechać po bułki do sklepu za rogiem, a jakby tego było mało ma przyjemny dla oka wygląd. Każdy lubi „pięćsetkę”. Na dodatek to jeden z tańszych sposobów aby być ekologicznym. Przynajmniej według legislatorów Unii Europejskiej.

Sęk w tym, że nic się nie zgadza. Nie jesteście eko, wygląd jaki prezentuje stał się nudny w siedemnastym wieku, a za cenę pozwalającą jeszcze na zakup bielizny termoaktywnej możecie kupić jeden z pięćdziesięciu rowerów Audi Sport Racing. Szczególnie, że Fiat wypuszcza więcej limitowanych edycji niż Pagani, nie zmieniając przy okazji praktycznie niczego. Jak na przykład w najświeższym wydaniu zwanym Abarth 595 Competizione.

Stylistycznie przyłożono się mniej niż w przypadku kolejnej generacji 911-tki. Wiem, że 500-tka już w standardzie ma niezłą aparycję i Abarth robił, co mógł, chociaż nadal mam wrażenie, że 595 nawet w specjalnej wersji wygląda bardziej słodko niż na poważnego ściganta. W dodatku nadwozie jest mało sportowe samo w sobie, jest wysokie, krótkie i kwadratowe. Wszystkim ma się wydawać, że to kieszonkowe Ferrari, ale wizualnie trudno brać go na poważnie. Wysunięty poza bryłę przedni zderzak przywodzi na myśl nieudany zabieg wstrzyknięcia botoksu i to tylko w dolną wargę. A jeśli spojrzycie na nie od przodu centralnie będzie przypominać zmutowanego insekta. Brzydkiego w dodatku. Tył wygląda znacznie lepiej, aczkolwiek pakiety stylistyczne do kombi z dieslem pod maską są bardziej charakterne i sportowe. Nie wygląda źle, szczególnie z dwiema dość sporymi końcówkami układu wydechowego, ale też nie sprawia, że zapłonie wam konar. Najmniej atrakcyjna jest linia boczna, która poza dachową lotką i siedemnastocalowymi felgami jest wprost z miejskiego modelu. Stylistyka może sobie zjednać wielu, dla części będzie kieszonkową rakietą, powiewem agresji w miejskiej dżungli i wyróżnikiem, aczkolwiek z typowo miejskiego samochodu trudno zrobić coś, z widoku czego opadnie wam szczęka. Tu udało się połowicznie, 595 wygląda ciekawe, a jako że nie ma bezpośredniego konkurenta, musi wystarczyć.

Podobnie jest z kabiną. Puryści naturalnie znajdą inne śrubki bądź też fakturę materiału, dla pozostałych poza kubełkami i karbonowymi wstawkami będzie identyczne jak w pierwowzorze. Wspomniane fotele sygnowane logiem firmy Sabelt z tyłu wykończone są włóknem węglowym jak w znacznie droższych samochodach. Niestety poza dobrym wyglądem są strasznie niewygodne. Dodatkowo siedzi się w nich jak na hokerze, chociaż pod siedziskiem jest sporo wolnego miejsca. Nawet ci, którym sporo brakuje do dwóch metrów wzrostu będą mieli trudności w znalezienie wygodnej pozycji za kierownicą, która przy tym poziomie cenowym powinna być regulowana w dwóch a nie tylko jednej płaszczyźnie. Za to gratis otrzymacie depilację ud i sfer intymnych.

595 nie jest także mistrzem przestronności ani praktyczności czy też ergonomii. Bagażnik jest niewielki, zegary nieczytelne a dźwignia zmiany biegów zupełnie jak w dostawczaku. Co prawda jest pod ręką, aczkolwiek zmiana przełożeń przypomina mieszanie w wiadrze z masłem i dżemem bądź melasą.

A trzeba sięgać po nią często, gdyż silnik nie lubi wysokich obrotów. Mimo skromnej pojemności brzmi przyjemnie i dość groźnie, nawet strzelając z wydechu, co po czasie niestety staje się męczące. Nie sądziłem że kiedyś to powiem ale otwarty wydech jest zwyczajnie zbyt głośny.

I grzmi jakby pod niewielką maską czaiło się znacznie więcej niż tylko sto osiemdziesiąt koni mechanicznych i ćwierć tysiąca niutonometrów. Co przy braku fabrycznej szpery sprawia, że przednia oś jest targana niczym włosy Donalda Trumpa na wietrze przez co trudno trafić 595 w czarne. Mocniejsze wciśnięcie gazu powoduje, że szybko dochodzi się do limitów trakcji. Owszem, zabawa jest przednia, szczególnie na górskich serpentynach bądź ciasnych zakrętach, gdzie przypomina Lancię Stratos na odcinku specjalnym Col de Turini ale nie zmienia to faktu, że więksi konkurenci w postaci Fiesty ST czy nawet i20 N dają nie tylko więcej pewności i radości, ale są także szybsze. Przynajmniej hamulce firmy Brembo są wydajne i nie poddają się szybko termicznie.

Sprawdzą się także lepiej w mieście, 595 Competizione ma nastawy zawieszenia strojące po zdecydowanie twardej stronie, a dodatkowo niewielkie rozmiary i niska masa sprawią, że na każdej nierówności podskakuje niczym odpita piłeczka pingpongowa. Sklepowe wózki na zakupy zdają się być wygodniejsze.

A konkurenci tańsi. Wspomniany Hyundai jest o ponad dwadzieścia tysięcy złotych tańszy, a jeśli poniesie was przy wyborze opcji w salonie Abartha, zostawicie równowartość nowego Golfa GTI.

Nie da się ukryć, że 595 Competizione to szybki samochód o wielkości buta i dla wielu stylowy. Obiektywnie rzecz biorąc nie jest specjalnie dobry. Być może zakup opcjonalnej szpery poprawi jego właściwości jezdne, ale to nadal ciasny, średnio wykonany i zbyt głośny osobnik robiący więcej szumu i garnący się do bitki. Nawet wielkość jego zbiornika na paliwo to żart. Taki właśnie powinien być supersamochód. Tyle tylko, że Abarth nim nie jest. Tak, jego niedorzeczność wywołuje sporo uśmiechu, ale ma więcej wad niż zalet.

Mówią, że mężczyźni rozwijają się do piątego roku życia, a później już tylko rosną. Dzięki temu mamy Ferrari i Lamborghini, które trafiają wprost do naszego męskiego usposobienia. Aby jednak nabyć 595 Competizione trzeba być przy okazji niespełna rozumu. Nagle zaczynam rozumieć dlaczego koncern Stellantis radzi sobie w Europie na tyle źle, że żadna z jego marek nie jest nawet w pierwszej dziesiątce najlepiej sprzedających producentów.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *