Wnętrze: Można w nim grać w piłkę, urządzać paradę albo zapakować całą rodzinę, wliczając w nią kilka pokoleń wstecz. Ergonomia jest świetna, materiały wykończeniowe niezłe, chociaż połączenie aluminium, skóry i plastiku udającego drewno, jest nie tylko co najmniej dziwne, ale także odwołuje się do trendu panującego trzydzieści lat temu. Za sprawą foteli z powodzeniem sprawdzi się jako wygodne miejsce podróży.
Silnik: Być może ma tylko dwa i pół litra, ćwierć tysiąca koni mechanicznych, ale dzięki silnikowi elektrycznemu sporo momentu obrotowego, więc pomimo masy, dwie tony dwieście, i skrzyni biegów, znienawidzone CVT, ma całkiem niezłe osiągi. Na dodatek spalanie potrafi pozytywnie zaskoczyć. Emocji brak, brzmi jak typowa jednostka czterocylindrowa, więc nie ma się czym chwalić. Poza zużyciem paliwa w mieście, które potrafi wynieść mniej niż sześć litrów.
Podwozie: Z racji konstrukcji i rodzaju napędu nie warto wybierać się w teren a masy na górską serpentynę. Popisowe danie Highlandera to komfort jaki oferuje, mimo braku pneumatycznego zawieszenia i sporego rozmiaru felg. Miękkie zawieszenie oraz lekko działający układ kierowniczy nie budują zbytniej pewności prowadzenia, aczkolwiek nie zaliczycie „dacha”.
Werdykt: W czasie, gdy inni japońscy producenci wycofują się z Europy, Toyota oferuje amerykańskiego SUV-a. Tylko po co, skoro jest Land Cruiser? Ten jest pełnokrwistą terenówką, a Highlander ma nadawać szyku w mieście. Tylko tam zajmuje zbyt dużo miejsca. Poza tym jest dość drogi a jedyne, co oferuje to relaksujący styl jazdy i swoją wielkość. Na dodatek nie jest ani BMW ani Mercedesem. Zatem wybierzcie się do salonu Kii, gdzie czeka na was Sorento, które jest tańsze i zapewnia więcej emocji.
***
zły – *, słaby – **, dobry – ***, bardzo dobry – ****, wybitny – *****