Szybcy i wściekli 10 – recenzja.

W kinach czy kanałach streamingowych nie ma zbyt wielu premier filmowych, w których to choćby którąś z rzędu rolę odgrywałaby samochody. Oglądając dziesiątą już część zdającej się nie mieć końca sagi o szybkich i wściekłych rozumiem dlaczego. Każda kolejna jest niczym nasza reprezentacja piłki nożnej – idealnych chłopiec do bicia. Aczkolwiek przy tej serii w każdej następnej reżyser oraz scenarzyści biją kolejne rekordy głupoty i niedorzeczności. Fabuła jest sztampowa – chodzi a jakże by inaczej o zemstę i zniszczenie „rodziny”, co jeszcze nie byłoby aż tak tragiczne, wykonanie kuleje niemożebnie. Samochody latają, przebijają betonowe murki, są ostrzeliwane a mimo to pozostają niewzruszone. Efekty specjalne rażą swoimi komputerowymi wizualizacjami. Postacie w osobach dawnych wrogów stają się przyjaciółmi, nie mogło również zabraknąć powrotu z zaświatów. Kolejną złą wiadomością jest fakt powstania kolejnej części, gdyż koniec sagi, miejmy nadzieję że wreszcie naprawdę nastąpi, został podzielony. Film trwa ponad dwie godziny, jest najdroższy z całej serii a przy tym ciężko znaleźć w nim cokolwiek pozytywnego. Bohaterowie bardziej niż ludzi z krwi i kości przypominają Avengersów a pościgi czy popisy kaskaderskie wymyśloną przez pięciolatka zabawę. Jest to chyba najgorszy film z serii, gdzie nawet główny antagonista w postaci Jasona Momoa jest bardziej komiczny niż zły. Ma to minimalny urok ale bardziej razi i przeszkadza niż faktycznie bawi. Wniosek nasuwa się sam, zamiast iść do kina i wydać kilkanaście złotych na bilet zatankujcie wasz samochód i pojeździjcie nim bez celu, nawet jeśli to Tico albo Matiz.


*

zły – *, słaby – **, dobry – ***, bardzo dobry – ****, wybitny – ****

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *