Suv GTI.

Każdego dnia stajemy przed różnego rodzaju wyborami. Czasem dokonujemy dobrych, innym razem wybieramy mniejsze zło albo nową partię, która ma nami rządzić przez najbliższe cztery lata. I to jest w porządku, możemy się pomylić, ponieważ wyboru dokonujemy bazując na naszych odczuciach.

Problem robi się kiedy jesteś ekspertem w danej dziedzinie. To znaczy, gdy sądzimy że nimi jesteśmy. Jako że to rubryka motoryzacyjna posłużmy się kwestią zakupu nowego samochodu. Gdy jesteście mężczyznami i prym wiedzie wasz niżej położony mózg dobrą opcją wydaje się coś szybkiego, niepraktycznego i przykuwającego uwagę płci przeciwnej. Najczęściej jednak będziecie otoczeni wianuszkiem młodych chłopców na stacji benzynowej, a to zdecydowanie nie jest to, czego chcecie. Coś bardziej klasycznego? Nie ma lepszego wyboru niż stary Mercedes, jak na przykład W140. Są eleganckie, szybkie i mają styl. Dopóki nie zobaczycie cen części zamiennych.

Koniec końców rozsądek bierze górę i kończycie zawiedzeni z myślami samobójczymi, że o to nastąpił wasz kres, dzierżąc jednocześnie kluczyki do Passata w wersji kombi z silnikiem TDI. Nie tak miało wyglądać wasze życie, nie tego chcieliście mając osiemnaście lat. Passat to świetny samochód, ale jeżdżenie nim jest jak wyrok śmierci odłożony w czasie, umieracie po kawałku każdego dnia zatapiając się w beznadziejności.

Świat motoryzacji jednak ma szeroki wachlarz ofert i jak zwykle znajdzie się odpowiednie rozwiązanie. Być może tym razem w postaci Mitsubishi Outlandera pierwszej generacji w wersji Turbo.

Produkowany w latach 2003-2006 to stara japońska szkoła stylu. W gruncie rzeczy to jeden z pierwszych przedstawicieli aktualnie bardzo modnego segmentu kompaktowych suvów. W bardziej cywilnej wersji wygląda dokładnie tak jak powinien, jak coś z delikatnymi właściwościami terenowymi. Idealne na dojazd na działkę. Wersja Turbo jest nieco inna. Niższa, z wlotem powietrza na masce, szerszymi progami i inaczej ukształtowanymi zderzakami. I skromną rurą wydechową, która zdecydowanie nie pochodzi z katalogu akcesoriów tuningowych.

Wnętrze to z kolei podróż w czasie o dobre dziesięć lat wstecz. Jakość materiałów przypomina plastikowe kubeczki jednorazowe dostępne w automatach do kawy. Skórzana tapicerka bardziej przypomina wysiedzianą kanapę z eko-skóry. Jeśli nie kupicie jakiegoś wymyślnego radia z elektronicznego marketu będziecie skazani na starego kaseciaka. Gadżetów także tu nie uświadczycie. Nie ma żadnych. Outlander oferuje kilka poduszek powietrznych, ale na pokładzie nie uświadczycie choćby ESP.

Środek przynajmniej nie rozczarowuje w kwestii przestrzeni. Jest wystarczająca nawet dla pięciorga pasażerów, chociaż bagażnik jest tylko odrobinę większy od tych, jakie znajdziemy w kompaktach.

W przypadku tej wersji Outlandera napis Turbo naprawdę coś oznacza. Nie jest to modny silnik o trzech cylindrach wsparty mikroskopijną turbosprężarką, lecz dwulitrówka wprost z Lancera Evo VIII. Pamiętacie te reklamy Mitsubishi o bliskości cywilnych samochodów i rajdówek?

Niestety ale ktoś w koncernie z Tokio wpadł na pomysł by nieco zdławić moc. Zamiast 265 koni mechanicznych ma 202 oraz moment obrotowy na poziomie 303 Nm. To parametry dzisiejszych samochodów miejskich w gorących odmianach, jednak pozwala ważącemu 1,6 tony Outlanderowi przyspieszać do setki w czasie podobnym do Golfa GTI V generacji. Niestety, ale poza tym jest raczej rozczarowujący. To stary silnik, więc ma turbodziurę jak przerwa między zębami Tomasza Karolaka. Opornie nabiera mocy a przy niskich obrotach jego reakcja na gaz jest równie szybka co przeciwdziałanie pedofilii w polskim Kościele. Dopiero powyżej czterech tysięcy obrotów udowadnia, że jednak znajduje się pod maską aby napędzać cztery koła. Ale najbardziej zawodzi w kwestii dźwięku. Na wolnych obrotach bardziej przypomina diesla. Później robi się lepiej ale ścieżka dźwiękowa i tak nie jest rasowa ani nie przypomina tej z rajdowych oesów.

Teoretycznie może spalać średnio 10 litrów na sto kilometrów, ale tylko teoretycznie. Przeszkadza w tym między innymi krótko zestopniowana skrzynia biegów, której na autostradzie brakuje szóstego przełożenia. Wysoką precyzją również nie grzeszy, a ruchy lewarka są raczej gumowe.

Przyzwyczailiśmy się do widoku suvów spod znaku M, AMG czy pięciusetkonnych Porsche Cayenne. Na tle tych marek Mitsubishi jest stosunkowo małe, więc można by sądzić, że specjalnie nie przyłożyło się do skonstruowania zawieszenia adekwatnego do mocy. Po części to prawda. Nastawy są twarde i zapewniają potrzebne wsparcie, gdy przyjdzie wam ochota na wykorzystanie potencjału silnika. Mimo wysokości Outlander nie przechyla się na zakrętach ani nie buja niczym okręt w czasie sztormu. Problem w tym, że nie ma w nim krzty komfortu ani nie zna słowa kompromis. Nie jest sprężyste, a co za tym idzie w mieście albo na nierównej drodze będzie prawdziwym wrzodem.

I pomimo faktu, że ma pełnowartościowy napęd na cztery koła z mechanizmem różnicowym i sprzęgłem wiskotycznym nie jest prawdziwą terenówką. Z pewnością potrafi więcej niż dzisiejsze suvy z dołączaną tylną osią, ale to wszystko. Pierwsze lepsze błoto spowoduje, że i tak się zakopiecie.

Z kolei przy ostrzejszej jeździe zawodzą nieco hamulce. Wydają się zbyt słabe i ciężko jest precyzyjnie dozować ich moc. Jedynym pocieszeniem jest mięsisty układ kierowniczy dający poczucie technicznego połączenia między kierownicą a przednimi kołami.

W kwestii dostarczania emocji Outlander będzie niezaprzeczalnie lepszy od Passata. Jeśli nie potrzebujecie komfortu, będzie lepiej jeździł. Będzie też mniej praktyczny i gorzej wykonany. Jednak jeśli chodzi o wizerunek to lepszy wybór. Ma niewielki silnik i nie jest dużą terenówką, więc pozostała część społeczeństwa nie pomyśli, że z waszym niżej położonym mózgiem jest coś nie tak.

Dzisiaj można stać się jego właścicielem za 25-30 tysięcy złotych. Teoretycznie to niewygórowana cena jak za dość oryginalny i niedający się zaszufladkować pojazd. Poza Foresterem, z którym stworzył segment, nie ma konkurencji. Problem w tym, że to za mało, żeby wyłożyć za niego tyle pieniędzy. Obawiam się, że jest odzwierciedleniem porzekadła „jak coś jest do wszystkiego to jest do niczego”, celebrytą, który znalazł sobie niszę jednocześnie nie posiadając żadnego szczególnego talentu. Jest w miarę szybki, ale nie zakrzywia czasoprzestrzeni. Silnik nie jest aż tak wyjątkowy ani nie jest jak w Ferrari, gdzie kupujesz soczystą V12-stkę a resztę dodają gratis. W mieście radzi sobie nie najgorzej, podobnie na trasie. Mam jednak nieodparte wrażenie, że jest parę innych samochodów, które robią to lepiej i kombi ze znaczkiem VW jest jednym z nich. Zatem poszukiwania nadal trwają.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *