Największy wróg M5.

Jeszcze kilka lat temu świat motoryzacji był prosty, dzielił się na okropne vany i normalne samochody, jak limuzyny, kombi i coupe. Teraz jest nieco inaczej. Niedawno Ford poinformował, że wkrótce całkowicie zrezygnuje z konwencjonalnych samochodów na rzecz nieco mniej okropnych suvów. W gamie pozostanie tylko Mustang i różnej wielkości udawane terenówki do jazdy po mieście. Zapomnijcie zatem o Fieście czy Mondeo. Ka również idzie w odstawkę. Podobnie jak Focus. A co za tym idzie do lamusa odejdą wersje ST oraz RS. I tu zacząłem się zastanawiać, czy to aby na pewno zła rzecz. Weźmy na przykład ich najmocniejszy kompakt.

Focus RS wygląda nieco zbyt ordynarnie. Nie macie ochoty zaprosić go na kolację, ponieważ z pewnością przyjdzie z czapką daszkiem do tyłu i zrobi wszystko by wyjść z przyjęcia z waszą żoną. W niebieskim wygląda jak element bielizny, a to jedyny w miarę radosny kolor. Deska rozdzielcza ma dziwny kształt. Co prawda ma mocny silnik, który energicznie zabiera się do pracy, ale brzmi przy tym tylko nieco lepiej niż wasz domowy odkurzacz. Poza tym zużywa tyle paliwa, że przypomnicie sobie co oznacza słowo kanister a wasza wakacyjna podróż będzie przerywana postojami na stacji co piętnaście minut.

Pomyślicie, że uwziąłem się na jeden z najlepszych gorących hatchbacków w historii motoryzacji. Macie rację. Tyle tylko, że Focus RS już nie wpasowuje się do tego segmentu, będąc wybrykiem natury.

Do tej pory przepis był prosty, mocny i nieskomplikowany samochód w przystępnej cenie. Tymczasem RS kosztuje niemal sto sześćdziesiąt tysięcy, a co za tym idzie jest niemal trzy razy droższy niż podstawowy model.

Przy tym jest mniej praktyczny. Miejsce z tyłu ograniczają grube przednie fotele, a dzięki napędowi na cztery koła bagażnik jest mniejszy niż w Fieście.

Zatem z całą pewnością cudownie jeździ a doznania na zakrętach przypominają przytulenie się do miseczki C? Cóż, poniekąd. Focus jest zwarty i gotowy do każdego szaleństwa, ale gdzieś po drodze zagubił swoją lekkość. Może pójść bokiem ale podobnie jak Type-R z napędem na jedną oś. Tryb driftu działa, ale nie robicie tego sami, więc jest jak informacja na napojach o ilości porcji, dla imbecyli. I mimo że potrafi głosowo wyszukać najbliższy tor, jazda nim przypomina używanie sztucznej waginy.

Dlatego takim wielkim odkryciem jest najnowsza limuzyna BMW w wersji M550i. Niczym odrodzenie i objawienie ponad czterystu sześćdziesięciu-konne G30 wkracza na rynek. Kilka lat temu zostałoby skrytykowane za to jak wygląda i jaki ma silnik. BMW przerobiło niemal wszystkie kombinacje. I zdaje się, że wybrało najlepszą z możliwych.

Patrząc na na Serię 5 A.D. 2018 nie sposób odeprzeć wrażenia, że gama BMW zaczyna przypominać linię produktów Apple’a, niemal identyczne samochody w innym rozmiarze. Dodatkowo widząc samochód nie mówicie do siebie „wow, nowa piątka” tylko „nowa piątka, o promocja na tuńczyka”. Najbardziej podstawowe wersje rzeczywiście wyglądają „tanio”, przywodząc na myśl czarne zderzaki i kołpaki.

Dopiero odpowiedni dobór opcji, czytaj głębsze sięgnięcie do kieszeni, sprawi, że G30 zaczyna lśnić. A jeśli nie poskąpicie grosza na pakiet M Performance, będzie wyglądała jak osiemset tysięcy dolarów. Dodatkowe dwieście zachowano dla pełnej M5. Bowiem kilka spojlerów, lotek i cztery końcówki układu wydechowego już nieco spowszedniały. I można je mieć w 520d. Nie zmienia to jednak faktu, że „piątka” jest całkiem ładna, masywna, jednocześnie zachowując cechy dla całego stada BMW przy analogiach do poprzednich modeli. Śnić się po nocach raczej nie będzie ale z pewnością będziecie oglądać się za nią na parkingu.

Niegdyś mówiłem, że niemiecka trójka robi świetne wnętrza, jednak Audi odrobinę lepsze. G30 weryfikuje jednak to stwierdzenie. Czy materiałowo i ergonomiczne jest lepsze? Prawdę mówiąc nie wiem i mało mnie to obchodzi, w BMW po prostu przyjemnie się siedzi. Wszystko zdaje się być na swoim miejscu, a pozycja za kierownicą jest idealna. Materiały wykończeniowe? Dla mnie czuć każdą wydaną złotówkę. Przestrzeni jest wystarczająco dla każdego, nawet jeśli jest się grubym prezesem. Na dodatek fotele zapewniają wygodę salonowej sofy przy jednoczesnym odpowiednim trzymaniu bocznym. Mogą masować, wentylować, łamać się w pół i pompować boczki. Pewnie mają nawet jakiś specjalny guzik włączający funkcję tylko dla kobiet.

Pakiet M Performance dodaje wnętrzu kilka sportowych akcentów, aczkolwiek w zdecydowanej mierze to cywilna „piątka”. Stylistycznie deska rozdzielcza to ewolucja poprzednika, zapewniająca ciągłość linii a nie serwująca szok.

Osobny temat to gadżety. Jeśliby chcieć opisać je wszystkie zabrakłoby miejsca w numerze. Jest ich tyle, że nawet w momencie sprzedaży, znajdziecie coś nowego. Funkcjami można sterować pokrętłem, z kierownicy a nawet wzorem „siódemki” gestami. Ciekawe, możne nawet na wyrost, zwłaszcza jeśli masz więcej niż 30 lat, ale najważniejsze, że działają.

Większość G30-tek opuści bramy fabryki jako mizerne i nudne kombi z oznaczeniem 520d. Na szczycie normalnych wersji jest 550i. Mięsiste V8, które w dodatkowe powietrze zaopatrują dwie turbosprężarki o zmiennej geometrii. Efekt? Jest szybsza niż poprzednie M5, które było mocniejsze o blisko sto koni. Świetnie zbiera się już od niskich obrotów i ciągnie całkiem wysoko przez wszystkie osiem przełożeń, więcej niż skutecznie zamieniając paliwo na prędkość. Producent obiecuje zużycie na poziomie hotchhatcha aczkolwiek górnej granicy nie ma. Niestety silnik nie śpiewa serenad. W środku, za sprawą rewelacyjnego wygłuszenia, niewiele jest słychać, ale na zewnątrz również brzmi jakby był przytłumiony. Odbierając samochód poproście od razu o numer do Alpiny.

Prowadzenie? Czy jest jeszcze ktoś kogo to interesuje? Przy cenie czterystu dwudziestu tysięcy za podstawę plus jedna trzecia w dodatkach mało kto pozwoli sobie na wersję z V8. Pokolenie dzisiejszych trzydziestolatków, oczywiście odpowiednio zasobnych, nie interesuje układ kierowniczy, tylny napęd czy możliwość wyłączenia systemów bezpieczeństwa. Oni wyżywają się na PS4, a czterdziestolatkowie i starsi wybierają Mercedesa. Są w wielkim błędzie. Każdy z nas ma wyobrażenie o idealnym samochodzie, dla mnie są to Serie 5 z najmocniejszym silnikiem poza wersją M pełną gębą. A G30 spełnia te marzenia w każdym aspekcie z nawiązką.

Od czasów E60 najmocniejsze warianty nie kryły się ze swoimi osiągami. Jeden rzut oka i każdy wiedział czego się spodziewać. 540i, 545i i 550i były bardziej zachowawcze stylistycznie, oferując większą wygodę i niewiele gorsze osiągi. Podobnie jest z G30.

Najwięcej z pakietu M Performance kryje się pod nadwoziem, M550i jest odrobinę niższa, chociaż zauważycie to tylko z miarą, jest nieco twardsza i posiada adaptacyjne amortyzatory. Przydaje się to szczególnie w samochodzie, który ma prawie dwa i pół raza więcej mocy niż 520d, która i tak potrafi zamiatać tyłem. Mimo napędu xDrive samochód i tak preferuje tylną oś, jak przystało na BMW. Serwuje znakomitą trakcję, co jest szczególnie ważne ostatnio, bowiem Polska za czasów rządów PiS jest krajem, gdzie ulicami płynie czekolada.

Zakręty pokonuje precyzyjnie, idealnie zachowując zadaną przez kierowcę trajektorię. Napęd na cztery koła daje pewność i pozwala już w szczycie zakrętu wcisnąć gaz do oporu. Przy wyłączonej kontroli trakcji nonszalancko zarzuca tyłem, jakby przypominało o historii tylnonapędowych BMW.

Jazda prostym odcinkiem drogi również ma swoje zalety. Już dawno tak nie bawiłem się przyspieszeniem, wystarczy zapięta „trójka”, przyspieszenie, odpuszczenie, ponowne przyspieszenie i tak w kółko.

Tu można by zakończyć, jednak w porównaniu do M5, M550i ma jeszcze jedną zaletę, nie wiem czy nie największą. Nie sztuką jest zrobić twarde zawieszenie w sportowym samochodzie ani wygodną limuzynę. Niemiecki producent w G30 połączył oba rozwiązania, dzięki czemu jazda po dziurach jest zdumiewająca. Przyspieszanie i hamowanie targa balansem samochodu, jednak na nierównościach po prostu płynie albo wręcz unosi się. Seria 5 jest tak komfortowa, że zaczynasz zastanawiać się nie tylko, po co BMW produkuje jeszcze „siódemkę”, ale również w jakim celu utrzymuje Rolls-Royce’a. To przesadne stwierdzenie, ale pokazuje jak ten samochód jest dobry.

W M550i nie masz ochoty palić gumy ani być ulicznym chuliganem. Owszem, chcesz jeździć szybko ale dla samej radości z jazdy. I to dokładnie w tym ten samochód jest lepszy od M5. Dla mnie M550i xDrive jest idealna. Niektóre samochody lubisz. Inne używasz. Jeszcze inne szanujesz. Ten kochasz.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *