A Ty, po ilu kilometrach się uśmiechniesz?

Odnoszę wrażenie, że ludzie spędzają mniej czasu siedząc samotnie w ustronnym miejscu robiąc wiadomo co. Nie chodzi o samą czynność, ale rytuał do niej prowadzący. Dzięki temu mieliśmy wystarczającą ilość czasu by przeczytać interesujący artykuł lub wynaleźć elektryczność. W końcu głównym powodem chęci posiadania światła był strach przed ciemnością w wychodku. Pradawni ludzie przywiązywali tak dużą atencję do całej czynności, że budowali miejsca kontemplacji z dala od innych, by mieć niczym niezmąconą chwilę tylko dla siebie i własnych myśli.

Teraz czasy się zmieniły. Mamy podgrzewane deski, porcelanowe konstrukcje oraz mniej spokoju. Zamiast nadać temu wydarzeniu odrobinę odświętności przeznaczamy na nią tyle czasu i uwagi co na sobotnie baraszkowanie ze starą żoną. Poza tym ona nie widzi nic złego w tym, żeby zajrzeć po krem albo ręcznik,gdy wy właśnie wymyślacie, coś co zmieni świat na lepsze.

A to prowadzi do frustracji. Nikt już nie opowiada kawałów. Nawet obciachowi wujkowie jajcarze, którzy czerstwymi żartami wzbudzali uśmiech tyle że politowania, gdzieś się pochowali. Został już tylko Karol Strasburger.

Podobnie było z Audi w latach 90-tych ubiegłego wieku. Ciągle opowiadali ten sam żart zmieniając tylko jego długość. W końcu ktoś wpadł na pomysł by nadać czemuś co miało bazować na Golfie oraz A3 szalonych kształtów. W chylącej się ku końcowi modzie na kanciaste nadwozia TT przyciągało więcej uwagi niż ostatnie wystąpienie kandydata na prezydenta w pewnym toruńskim radiu oraz błyskotliwy telefon pewnego słuchacza.

Przez lata małe coupe było czarną owcą w rodzinie, było unikalne. Jednak ciągle było z nim coś nie tak. Miało wspaniałą technologię i całkiem mocne silniki. Kłopotem był wizerunek. Ludzie nie postrzegali TT jako zadziornego coupe, ale raczej jako słodki bibelot. Mimo starań nawet model RS wyglądał jak Jules Winnfield, tylko w garniturze ale z dodatkiem w postaci różowych kapci z grzywą.

Teraz w salonach znajdziecie trzecią generację, która nieco pozbyła się tego wizerunku. Wciąż jednak przypomina bardziej lifting drugiej ewolucji niż w pełni solowy album. Jest bezapelacyjnie rozpoznawalne jako TT, niczym kolejne wersje Mini czy 911, ale wciąż nie zbudza potrzebnych emocji. Nie pożądasz TeTe-tki ze względu na jej kształty. Linie nabrały ostrości i wyrazistości, ale nadal bardziej przypomina zabawkę niż dorosły oraz kompetentny pojazd. Nawet A1 ma bardziej zawadiacki wyraz twarzy. Jest jak Clint Eastwood, zaś TT to bardziej Matthew MacConauhey z długimi włosami i deską do sunięcia po grzbietach fal pod pachą.

Jeśli będziecie zawiedzeni stylistyką nadwozia wnętrze z pewnością nieco wam to wynagrodzi. Być może nie jest czymś spektakularnym jak obiecują to specjaliści od marketingu ani tak nowatorskie jak w Citroenie DS, ale jest tu kilka nowinek.

Nie znajdziecie już ekranu na desce rozdzielczej. Podobnie jak w Passacie, tyle, że on był drugi i ma dodatkowy ekran, przed oczami kierowcy usytuowano 12-calowy wyświetlacz. W zasadzie pełni on wszystkie funkcje. Pokazuje prędkość oraz obroty. Poprowadzi was mapą w gąszczu nieznanego miasta. Pozwoli wam pobawić się wszystkimi ustawieniami oraz gadżetami na pokładzie. Od tej pory już żadna pasażerka nie zmieni waszych ulubionych Stonesów na Gosię Andrzejewicz. Gorzej mają tylko najmłodsi fani motoryzacji. Nie będą już zaglądać przez szybę by zobaczyć ile wyciąga i ekscytować się wyskalowaną prędkością maksymalną.

Drugą przyjemną nowością jest regulacja temperatury klimatyzacji. Pokrętła sprytnie umieszczono w kratkach nawiewu. Proste i funkcjonalne. Nagle zaczynasz rozumieć, że to ma sens. To nie wymysł inżyniera ale sensowne i intuicyjne rozwiązanie, które powinno być w każdym samochodzie. Tyle, że nie pogracie już w znaną z Top Gear zabawę we włączanie ogrzewania siedzenia współpasażera. Jego włącznik znajduje się na skrajnej kratce nawiewu.

Reszta jest już znacznie bardziej konwencjonalna i w stylu Audi. Mamy miękkie i przyjemne materiały, które są rewelacyjnie spasowane. Mamy wygodne przednie fotele z niezłym trzymaniem bocznym. Nawet kufer ma sensowną pojemność 305 litrów. Pozostałe kwestie to dobrodziejstwo inwentarza nadwozia coupe. Tylne siedziska należy traktować jako ozdobę lub dodatkową przestrzeń bagażową. Poza tym wsiadanie do tyłu nie ma nic wspólnego z godnością ani nie jest szczególnie seksowne. Nawet jeśli jesteście długonogą blondynką obficie obrażoną przez naturę.

Jedyne co irytuje to spłaszczona u dołu kierownica. Niby aż tak bardzo nie przeszkadza, ale z każdym obrotem wkurza i zawsze, gdy mam do dyspozycji tę o tradycyjnym kształcie jestem wdzięczny inżynierom.

Jako, że TT w dużej mierze bazuje na Golfie, Leonie, Octavii oraz A3 ma wspólną paletę silnikową. Na szczęście wybrano z niej mocniejsze warianty. Dwulitrowe TFSI znane z GTI oraz wszelkich modeli S, RS oraz Cupr ma 230 koni mechanicznych oraz 370 Nm momentu obrotowego. Dzięki temu, że jest o kilkanaście kilogramów lżejsza od swoich sióstr jest również nieco szybsza. Sprint do setki trwa 5,3 sekundy, a prędkość maksymalna tradycyjnie wynosi 250 km/h, Duża w tym zasługa 6-biegowej skrzyni S-tronic, która zmienia przełożenia płynnie oraz bardzo szybko i wydajnie.

Poza tym jednostka napędowa zaskakuje również w dwóch aspektach. Po pierwsze brzmi nawet basowo i bardziej charyzmatycznie niż w siostrzanych modelach. Faceci w okularach i białych fartuchach, których na szczęście nie oddali, nieco popracowali przez co dźwięk silnika pochodzi tylko z układu wydechowego. Co prawda na podszybiu zamontowana jest specjalna membrana, która tłoczy pomruki z komory silnikowej, ale to można wybaczyć. Ważne, że jest chociaż trochę jak na koncercie Acid Drinkers.

Po drugie silnik pomimo mocy potrafi być całkiem oszczędny. W trasie uda się wam zobaczyć wynik w okolicach 6 litrów, a jeżdżąc w miarę dynamicznie raptem podwoicie ilość zużytego paliwa.

W kategorii zawieszenie TT również czerpie z rozwiązań znanych z S3 oraz Golfa GTI, a to już niezły punkt wyjściowy. Dodatkowo trzecia generacja jest lżejsza o kilkadziesiąt kilogramów, ma niżej o 1 centymetr położony środek ciężkości, a jego konstrukcja jest o 25% mniej podatna na skręcanie. Dzięki temu na gładkich drogach prowadzi się znakomicie. Jeśli każdy samochód by w ten sposób przemierzał świat, ten byłby znacznie lepszym, przyjemniejszym oraz ciekawszym miejscem. Z pewnością nie byłoby wojen, gdyż każdy byłby zbyt zajęty jeżdżeniem.

Niestety gorzej jest na nawierzchniach zapomnianych przez drogowców. Wówczas staje się zbyt twarde i nieprzyjemnie trzęsie. Komfortowi ponadto nie sprzyjają opcjonalne 20-calowe felgi, na które nałożono z pewnością drogie naleśniki.

Ale w końcu takich samochodów nie kupuje się by jeździć w korkach. Od czasu do czasu trzeba dać się mu wyhasać. W szybkim pokonywaniu zakrętów pomagają elektroniczny dyferencjał oraz napęd Quattro. Haldex 5 generacji w normalnych warunkach preferuje przednią oś przesyłając na nią 90% mocy. Jednak Audi zapowiada, że można TT nawet podriftować i przesłać na tył od 50 do 100% momentu obrotowego. Jednak nadrzędną funkcją napędu na cztery koła jest zapewnienie bezpieczeństwa oraz fenomenalnej trakcji. Ciśniesz, myślisz, że szybciej się już nie da, że już się poślizgnie, ale jedyny efekt to lekko piszczące opony.

Poza tym ESP mimo dwóch trybów cały czas czuwa. Zapomnijcie również o podcinaniu ręcznym. Od tej generacji ten jest w pełni elektroniczny.

Mieszane uczucia budzi układ kierowniczy. Jest całkiem precyzyjny, jednak działa ze zbytnią łatwością. Zmiana trybu pracy na Dynamic powoduje, że zaczyna stawiać sztuczny opór. To signum temporis, ale dobrze by było, zwłaszcza w tego typu samochodzie, otrzymać coś znacznie bardziej dokładnego i dającego większą pewność i przyjemność z prowadzeniu.

Mimo to w tej wersji TT nie jest nudne. Jest diabelnie szybkie oraz wydajnie. Nie zapewnia jednak zabawy, nie można nim poszaleć, chyba że nieco w zimie. Być może wersja z manualną skrzynią byłaby bardziej do tego skłonna, ale jest dostępna tylko z napędem na przód, a to w zasadzie Golf w innym anturażu. Może to szukanie wad, upieranie się przy relikcie dawnych czasów, jaką jest frajda z jazdy, ale TT ma w sobie tyle poczucia humoru co kandydat na prezydenta. Jest świetne, inteligentne, wygląda relatywnie nieźle, ale brak w nim szczypty szaleństwa. Jest bardziej jak Kubuś Puchatek, a nie Tygrysek.

Poza tym jest drogie. W końcu to Audi, więc czego się spodziewaliście? Jednak za znaną technologię w nieco innej sukience i z mniejszą praktycznością jest o kilkadziesiąt tysięcy droższe. TT z dwulitrowym TFSI, skrzynią S- tronic oraz napędem Quattro kosztuje 183 tysiące, więc nawet 300-konne Golf R i Audi S3 są zauważalnie tańsze. Poza tym sprzedawca w salonie nie wypuści was zanim nie wybierzecie kilku słono płatnych opcji czym wywindujecie cenę do tej, za którą moglibyście kupić podstawowego Caymana.

Po 17 latach TT nabrało nieco ostrzejszych atrybutów, w końcu wyglądanie nieco lepiej i pozbyło się sporo ze swojej nieznośnej podsterowności. Jednak w końcu zrozumiałem jego wizerunek. Podobno nazwa pochodzi od motocyklowego wyścigu na wyspie Man, Tourist Trophy, gdzie mężczyźni z jądrami większymi od mózgu prujący ponad 300 km/h po ciasnych uliczkach wiejskich miasteczek smagani przez żywopłot okolicznych domostw. Audi nie ma z tym nic wspólnego. Jest szybkie, ale jednocześnie grzeczne oraz ułożone i przy tym pozbawione chuligaństwa. Znacznie lepiej pasuje do niego „Technologia i Tradycja”. Rozpatrywane w tych kategoriach jest bardzo dobrym samochodem, niczym wędzony boczek. Jednak, gdyby w fabryce go nieco podgrzali mógłby wyjść pyszny bekon.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *