Ten samochód odniesie sukces, dlatego go nienawidzę.

Ku uciesze ekologów i wszelkich rowerowych fundamentalistów świat motoryzacji chyli ku się upadkowi. Zdaje się, że wszystko sprzymierzyło się przeciwko samochodom. Elon Musk tworząc autonomiczne pojazdy chce nam odebrać prawo jazdy. Być może to całkiem wygodne, ale bardziej przypomina szalonego bogacza przestępcę. Każdy kto oglądał jakikolwiek film z Jamesem Bondem wie co mam na myśli.

Sporty motorowe są nudne. W Formule 1 nie wiadomo co się dzieje, bowiem regulamin jest zmieniany średnio raz w tygodniu. Wyścigi praktycznie nie istnieją a w WRC startują chyba tylko dwie ekipy. Nawet Google zrezygnowało z produkcji własnego samochodu. Nic dziwnego, że młode pokolenie nie wykazuje zainteresowania motoryzacją. Co prawda odbywają się różnego rodzaju targi a także premiery nowych modeli, ale nawet prezentacja Ferrari obchodzi ich równie bardzo jak sytuacja polityczna w Korei.

Na rynku samochód dla zwykłego śmiertelnika ciężko znaleźć model, który wzbudza prawdziwe emocje, powodując szybsze bycie serca i taki, który przesyła ładunek elektryczny z waszego mózgu wprost do karty kredytowej. Jak na ironię w przypadku drogich samochodów jest jeszcze gorzej. Sportowy czy luksusowy samochód nie świadczy o tym, że jesteś zainteresowany motoryzacją ani że potrafisz jeździć. Lamborghini w wersji torowej nie sprawi, że będziesz postrzegany jako kierowca wyścigowy. Nie jesteś nawet playboyem lubiącym życie na krawędzi. Jedyne co masz to gruby portfel i niewielkie klejnoty rodzinne. Nawet kobiety to zrozumiały i wolą nową kolekcję butów z czerwoną podeszwą.

I przez długi czas sądziłem, że są jeszcze jakieś bastiony, coś dzięki czemu zostaje nadzieja. Co prawda istnieją, ale zalew bezosobowego chłamu sprawia, że masz ochotę jeździć metrem.

Rozumiem, że potrzebne są praktyczne kombi z oszczędnym dieslem. Z trudem akceptuję vany. Wiem, co mieli na myśli konstruktorzy drogich suvów, nadających się tylko na bulwar. Ale ich tanie wersje, które mają w środku mniej miejsca niż kompakty za cenę klasy średniej? Dlatego też już od momentu premiery wiedziałem, że będę nienawidzić nowej Skody Kodiaq tak bardzo krytyk muzyczny piosenki na Eurowizji. Nie lubię jej prawie tak mocno jak Kaczyński Tuska. Ale po kolei.

Wygląd to pierwsza rzecz, na którą zwracamy uwagę. Nieważne czy jesteście kobietą czy mężczyzną. Albo płcią wynalezioną w zeszły wtorek. O gustach się nie dyskutuje, ale Kodiaq jest zwyczajnie brzydki. Obojętnie na jaki element nadwozia spojrzycie, niezależnie od kąta wygląda gorzej niż Isis Gee czy jak jej tam. Ma za dużą atrapę, z tyłu za małe lampy, a grację słonia. Styliści chcieli zadowolić wszystkich czerpiąc z BMW, a nawet Kii ale prawda jest taka, że Alfa Romeo Arna była ładniejsza, a stylizował ją Nissan.

Nie wiem jak VW to robi, ale nadal sprzedaje przyzwoitą ilość samochodów. Co szczególnie dziwi jeśli spojrzycie na którąkolwiek Skodę. Czeski samochód czerpie pełnymi garściami z magazynowych półek i to w biały dzień dodatkowo oferując znacznie większą przestrzeń. Kodiaq ma rozstaw osi większy o 11 cm względem Tiguana. Przestrzeni w środku jest tak dużo, że niemal trzeba się porozumiewać krótkofalówkami. Klimatyzacja jest strefowa nie tylko jeśli chodzi o temperaturę ale również o czas. Bagażnik jest również ogromny. A jeśli przyjdzie wam przewieźć dwójkę nadprogramowych pasażerów zmieszczą się na dodatkowych fotelach. I będę mieli nawet miejsce na nogi i głowę.

Niestety czuć też inne pochodzenie Skody. Materiały są całkiem przyjemne i dobrze spasowane aczkolwiek gorsze niż w typowo niemieckich samochodach. Poza tym z tyłu plastiki są zauważalnie twardsze. Coś dla gorszego sortu, z przodu jeżdżą pany.

Maniacy techniki znajdą kilka gadżetów a barowi zaczepiacze nieistotne udogodnienia zwane przez Skodę „Simply clever”. Parasolkę kupicie w każdym sklepie, podobnie jak skrobaczkę do szyb i ledową latarkę. Owszem mają swoje zaplanowane miejsce ale szczycenie się tym wygląda jakby Skoda nie miała się czym innym chwalić. Założę się, że są szczególnie dumni z wyżłobienia na butelki, które pozwala odkręcać nakrętki jedną ręką. Coś co było dla mnie zawsze trudne, używanie dwóch rąk naraz.

W gamie silnikowej nie ma zaskoczenia. Na szczycie króluje dwulitrowy diesel o mocy 190 koni mechanicznych. O ile wierzyć VW. Ma wystarczającą ilość momentu obrotowego by rozpędzać ważący blisko 1,8 tony samochód do setki w mniej niż 9 sekund. Na dodatek spala tyle co nic. Niestety za sprawą oszczędnego wyciszenia dość wyraźnie wdziera się dźwiękiem do kabiny, co męczy na dłuższych trasach. Chociaż siedmiobiegowa skrzyni DSG potrafi trzymać go na niskich obrotach, ale nawet to zbytnio nie pomaga. Przeszkadza nieco jej flegmatyczny i leniwy charakter. Nieźle wywiązuje się ze swojej roli, ale sprawia wrażenie poprzedniej generacji.

Jak na dużego i wysokiego suva Kodiaq prowadzi się zaskakująco dobrze. Co prawda nie ma sportowych zdolności ani nie serwuje nawet odrobiny szczypty emocji, ale nie przechyla się na zakrętach, cały czas zachowując stabilność i zwinność. Za sprawą adaptacyjnego zawieszenia nie można również narzekać na komfort przy wybieraniu nierówności. Trzeba jednak zapomnieć o wyjeździe w teren. System ESP symuluje działanie mechanizmu różnicowego przyhamowując szybciej kręcące się koło, jednak tak naprawdę Skoda polegnie na byle kawałku grząskiego błota czy mokrej trawy.

I tu dochodzimy do kwestii sensu zakupy Kodiaq’a. Po pierwsze ma dziwną nazwę. Po drugie nie nadaje się w teren, na bulwar jest zbyt mało prestiżowy i za brzydki, a w mieście jest nieco nieporęczny. Tak, jeśli potrzebujesz ogromnej ilości miejsca w środku oraz wielkiego bagażnika niecałe dziewięćdziesiąt tysięcy wydaje się wygraną na loterii. Z tym że za tę kwotę otrzymujesz tylko silnik 1.4, który jest zbyt słaby i ma wstydliwą pojemność. Mocniejsze warianty są odrobinę droższe ale wybierając kilka opcji łatwo zobaczyć na fakturze kwotę z okolic 160 tysięcy, która jest duża zwłaszcza jak na Skodę.

Możecie naturalnie wybrać nieco mniejszego Tiguana, który jest lepiej wykonany, ma kilka funkcji ekstra jak składanie foteli wajchą w bagażniku, ale jest również droższy. Nie zmienia to faktu, że oba modele jak i większość suvów jest potrzebna jak alarm w Tico. Są chwilową modą, po której zostanie zakłopotanie oraz zamurowane garaże.

Kodiaq jest do bólu poprawny i rozsądny. W wielu aspektach jest przemyślany i można na nim polegać. Większość dokładnie tego oczekuje od samochodu, więc prawdopodobnie odniesie rynkowy sukces. Z tym, że jest niezmiernie nudny. Nikogo nie rajcują skrobaczki, parasole ani wyżłobienie na butelkę. Kupienie go to objaw racjonalnego myślenia, głosowania portfelem. Tyle tylko, że to tak jakby zrezygnować z życia. Nie oczekiwać fajerwerków, nie zarwać nocy na coś głupiego, nie kupić spontanicznie kwiatów kobiecie, którą się kocha. Kodiaq’em będą jeździły osoby, które nie spodziewają się złączonego paluszka wyciągając paluszki z paczki, a z takimi nikt normalny nie chce się zadawać. Jednakże biorąc pod uwagę aktualną sytuację geopolitczyną jest ich całkiem sporo.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *