Nowy Auris TS udowadnia, że sport to pojęcie względne.

Wielu producentów samochodów jest w dość komfortowej sytuacji, może jechać na swoim dziedzictwie. Mimo, że aktualne modele mają niewiele wspólnego z tymi dawnymi, kultowymi i sławnymi. Tak naprawdę to często przeglądając stare katalogi schowane na strychu aż dziw bierze, że konkretny samochód nie doczekał się następcy. W końcu wielu kierowców dałoby się pokroić albo zapisałoby swoje dzieci do przykościelnej szkółki aby tylko mieć możliwość obcowania ze swoim marzeniem.

Może w Europie nie mieliśmy zbyt dużo dowodów na sportowe dziedzictwo Toyoty, ale wielu z nas aż do teraz pamięta przynajmniej dwie ostatnie generacje Supry. Potężne i pancerne silniki z turbosprężarkami i napęd na tył gwarantowały wiele radości. I mimo  niebytu w oficjalnych cennikach od 1996 roku w Europie do dziś ma wierniejszych wyznawców niż Ojciec Rydzyk i Jarosław Kaczyński razem wzięci.

Dalej siedem generacji Celicy, w tym rajdówki, które dzięki Carlosowi Sainz’owi niepodzielnie rządziły na oesach. I te podnoszone światła, silniki turbo i wielkie spojlery. Świat był wtedy inny.

Trzy generacje samochodów niemal nawiązujących do Ferrari, piórkowa waga, silnik umieszczony centralnie i osiągi pozwalające objeżdżać dwa razy mocniejszych konkurentów pod postacią MR2.

W końcu kultowa AE86 na bazie piątej Corolli. Do dzisiaj aktywny driftowóz w Japonii. Lekka buda, tysiące modyfikacji, czyli jednym słowem zabawa.

Temat wyścigowych bolidów nadaje się na osobny artykuł, ale biorąc pod uwagę cywilne samochody można być przekonanym, że Toyota stoi sportowymi samochodami. Rzeczywistość wygląda jednak zgoła inaczej. Hybrydowe samochody, średnie suv’y i światełko w tunelu w postaci GT86. Dlatego z radością przywitałem nową Corollę TS. W końcu jeszcze nie tak dawno wraz z Celicą i Yarisem stanowiły całkiem żwawą dywizję, a Toyota w obawie przed hegemonią nowej Civic Type-R postanowiła ponownie wystrzelić z działa TS.  Co prawda tym razem z Aurisa TS, ale dobre i to. Tak więc nie psując sobie zabawy unikałem wszelkich informacji na temat gorącego hatchbacka z Derbyshire. Być może dlatego przeżyłem taki zawód.

Nie dlatego, że okazało się hybrydą albo ma za mało mocy. Nie ze względu na krzykliwe spojlery, czy fotele ze słabym trzymaniem bocznym. Otóż nowy skrót TS wcale nie oznacza Toyota Sport, a Touring Sports. Tak, to zwykły Auris w nadwoziu kombi. Swoją drogą to dziwne, że niemal wszyscy producenci uważają to za najbardziej zadziorny kształt. Wiem, że Audi za daleko zabrnęło w nomenklaturę RS i nie chce się do tegoprzyznać, ale inni powinni dać sobie spokój. Kombi jest praktyczne i tyle. Żadne dodatki w nazwie w postaci słowa sport tego nie zmienią. Volvo produkuje doskonałe auta o tym nadwoziu i nie dorabia do nich wyścigowej ideologii. Zdaje się, że nowym słowem do wszystkiego jest „sport”, tak jak w latach 80-tych każdy przedmiot z „turbo” był lepszy.

Jednak po tej przydługiej litanii czas na sprawdzenie nowej Toyoty. Jeśli chodzi o wygląd to daleko tu do ideału. Prawdę mówiąc nowa stylistyka Japończyka ma niewiele wspólnego z elegancją, a tym bardziej sportem. To po prostu praktyczne i dość nudne stylistycznie auto. Sprawia wrażenie kilkuletniego, a nie pachnącej nowości.

We wnętrzu również brak szaleństw, ale jest przynajmniej dobrze wykończone. Wyposażenie może być bogate, jednak polityka Toyoty wymusza kupowanie najwyżej linii wyposażenia. Cyfrowy zegar na centralnej konsoli jest chyba ewenementem na skalę światową, lata 80-te wiecznie żywe, brakuje tylko kaseciaka.

Zawieszenie jest idealne na polskie drogi. Dobrze wybiera nierówności i nie informuje o każdym kocim oczku kierowcy. Szkoda, że układ kierowniczy jest za mało czuły i za bardzo wspomagany. Jeździ się bez fajerwerków, to bardziej rodzinna kanapa niż cokolwiek ze znaczkiem „sport”.

Dwulitrowy diesel nie grzeszy mocą. Prawdę mówiąc 124 konie zapewniają raczej średnie osiągi. Przynajmniej jest cichy i oszczędny. Maksymalny moment obrotowy dostępny jest poniżej 2 tysięcy. obrotów, więc o zmianie biegów prawie można zapomnieć. Słowem nuda.

Najmocniejszy ropniak występuje wyłącznie od linii Premium (Toyota naprawdę powinna popracować nad nazwami) i startuje od 85 tysięcy złotych. Konkurenci w postaci VW, Forda i Renault są o kilka tysięcy drożsi, ale mają mocniejsze silniki i bogatsze wyposażenie standardowe.

Nowy Auris TS nieźle wpisuje się w rynek, chociaż koreańskie samochody mocno atakują. To solidny i praktyczny samochód, ale szału nie ma, a i konkurencja potrafi być lepsza i ładniejsza. Nie ma tu jednak śladu chęci do szybszej jazdy, więc nie dość, że jest nudny to jeszcze kłamie.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *