Jeżdżąc Volvo zrozumiałem w jaki sposób pozbyć się smogu.

Ludzie to zaiste dziwny gatunek. Z jednej, złotej, strony medalu szczycimy się tym, że jesteśmy najinteligentniejszymi istotami na Ziemi a być może i we Wszechświecie. Zaś z drugiej, brązowej, która nie ma nic wspólnego z żadnym kruszcem, nie potrafimy ani wyciągać wniosków z historii ani też zaprzęgając do roboty logicznego by przewidzieć katastrofy, jaką mogą wywołać nasze działania.

Nikt nie powie o sobie samym, że nie grzeszy inteligencją. Nie twierdzę również, że każdy jest idiotą, ale bacznie obserwacje wsparte cynizmem sprawiają, że prawdopodobnie niejeden z was traci wiarę w ludzkość. Bo czym innym jak nie kompletną głupotą jest wymyślanie kolejnych płci? Albo pozwalanie pięciolatkowi decydować o własnej seksualności, gdy nie jest w stanie samodzielnie pójść spać? Tolerowanie mniejszości, podczas gdy ta ma gdzieś większość, prowadząc przy tym działania zaczepne? Czyż nie tak właśnie robił pewien Austriak kilka dziesięcioleci temu? Dziedzin, w których jesteśmy beznadziejni jest wiele. Nie ma to nic wspólnego z pesymizmem, to bardziej kwestia racjonalnego i rzeczowego podejścia opartego na faktach, które nie kłamią.

Zapytacie czemu zawdzięczacie ten przydługi wstęp? Otóż niedawno wpadła mi w ręce książka niejakiego Toma Phillipsa zatytułowana „Ludzie. Krótka historia o tym, jak spieprzyliśmy wszystko”. Nie zamierzam twierdzić, że zawsze wszystko idzie inaczej niż zakładaliśmy, ale ten niewielki zbiór klęsk naszego gatunku daje do myślenia. Co prawda nie wszystkie nasze działania są całkowicie bezużytecznie, ale jest ich znacznie więcej niż moglibyście nawet przywołać.

Kilka lat temu ktoś zaprojektował pierwszego suva i obecnie są ogromnym sukcesem, nawet Polska policja zakupiła kilka sztuk. Niemal każdy producent w swojej ofercie ma chociaż jeden przerośnięty model. Sęk w tym, że nie oferują więcej miejsca niż niższe samochody a na dodatek są droższe, prowadzą się gorzej i zużywają więcej paliwa. Wielu jednak namawiało na zakup tego typu samochodu a skutki nie są najlepsze. Mniejsze szanse pieszych w momencie kolizji powodują, że Niemcy chcą zakazać wjazdu waszą pseudoterenówką do centrum a większa emisja już jest przyczyną protestów ekologów w czasie targów motoryzacyjnych.

Skoro już o tym mowa to mam wrażenie, że cała ta zabawa w ekologie może obrócić się w perzynę. O ile takie coś będzie istniało, dzięki fanatykom i legislatorom.

Nie zamierzam twierdzić, że wasz piecyk jest obojętny dla środowiska. Albo diesel z wyciętym filtrem. Ludzie i nasze działania mają wpływ na naturę w mniejszym bądź większym stopniu, ale odnoszę wrażenie, że daliśmy się zwariować i nie przemyśleliśmy podstaw naszego działania, biorąc się za dziedziny, które mają w tym znacznie mniejszy udział. Część uwiedziona przez meandry umysłu pewniej nieletniej Szwedki wierzy, że może zrobić różnicę. Osobiście bardziej przekonuje mnie Puma Swede, czyli gwiazda porno z tego kraju albo akcja serwisu pornhub.com. Naturalnie każde działanie służące czystszemu powietrzu zasługuje na pochwałę. Ale czy transportowanie katamaranu i pięcioosobowej załogi samolotem ze Stanów do Europy tym właśnie jest? Nie lepiej by było jeśli młoda aktywistka nie poleciałaby na szczyt od razu samolotem zamiast robić akcję marketingową? Chociaż pewnie jak część jej rodaków cierpi na „flygskam”, czyli wstyd przed lataniem.

Podobnie jest z samochodami elektrycznymi. Z niezrozumiałych względów preferują je politycy, wyznaczając cele atrakcyjne dla opinii publicznej. Nikt jednak nie zdaje sobie sprawy z konsekwencji, pomijając konsultacje z ekspertami oraz branżą motoryzacyjną. Nawet sektor energetyczny nie ma takich surowych obostrzeń. Zatem już wkrótce nowa Klasa S będzie miała nie tylko litrowy silniczek ale i klient będzie musiał sporo dopłacić do nowego samochodu, co będzie wiązało się z karą nałożoną na producenta za emisję CO2 ponad ustalony limit. To bardziej ucisk społeczny niż faktyczne przysłużenie się ekologii, które odbije się czkawką w ekonomii i socjologii. Z resztą te pieniądze i tak nie zostaną spożytkowane na ratowanie przyrody a trafią do kieszeni polityków. W końcu tak wyglądają wszelkiego rodzaju podatki zawarte choćby w paliwie.

Pomimo usilnych starań w całym rozrachunku samochód elektryczny bynajmniej nie jest czystszy niż spalinowy. Siedemdziesiąt procent jego ceny to koszt baterii, która wkrótce może być znacznie wyższa, szczególnie przez protesty w Boliwii, kraju gdzie na masową skalę wydobywa się lit niezbędny do budowy akumulatorów. Wydobycie ma w dużej mierze niemal rabunkowy charakter, który jest znacznie bardziej szkodliwy dla ekosystemu niż stary diesel. Choćby tylko z tego powodu elektryki to ślepy zaułek i tykająca ekologiczna bomba, która przyniesie więcej szkód niż wybuch bomby atomowej. Lepszym rozwiązaniem dla wszystkich są stare niezawodne samochody niż kupowanie nowych. Gdyby były równie trwałe co W124 planeta skorzystałaby znacznie bardziej niż na Tesli.

Poza tym według AXA ryzyko wypadku w przypadku samochodu elektrycznego jest o czterdzieści procent większe niż z konwencjonalnym napędem. O ile Nissan Leaf czy Renault ZOE są nastawione na oszczędność o tyle Model S czy Taycan oferują piorunujące osiągi, na które nie są przygotowani kierowcy. Korzystają z ich przewagi w postaci natychmiastowej mocy, czym stwarzają większe zagrożenie.

Z dziwnych jednak względów część producentów robi zdecydowany odwrót od technologii spalinowej. Mercedes nie zamierza jej dalej rozwijać, Porsche nie chce już umieszczać pod maską swoich samochodów żadnego diesla. Ale problem będzie nawet z kilkuletnimi samochodami jeśli inne miasta pójdą śladem Krakowa, gdzie posłowie Nowoczesnej chcą zabronić rejestracji pojazdów z silnikiem wysokoprężnym, nawet kilkuletnich. Chociaż te w ślad za badaniami niemieckich naukowców wcale nie jest tak trujące jak się wcześniej wydawało. Bowiem w miastach, gdzie jeździ więcej starszych samochodów napędzanych dieslem powietrze jest czystsze niż w tych, gdzie porusza się więcej nowoczesnych spełniających najsurowsze normy emisji. Limity nakładane na kierowców w żaden sposób nie przełożyły się na poprawę jakości powietrza. Z drugiej jednak strony francuscy naukowcy odkryli, że wraz ze wzrostem temperatury otoczenia emisja szkodliwych związków rośnie. Co za tym idzie samochód spełniający normy w laboratorium średnio o trzydzieści procent przekracza je w naturalnym środowisku, gdy słońce świeci trochę mocniej.

Zatem nie zamierzam nikogo nakłaniać do gazowania kopcącym ropniakiem na rynku przy dobrej pogodzie, ale niemieckie badania dobitnie pokazują, że jak zwykle idziemy za owczym pędem, francuskie zaś, że powinniśmy przemyśleć całą sprawę u podstaw a nie bawić się w ekologiczny populizm.

I to prowadzi mnie wprost do bohatera dzisiejszego felietonu, nowego Volvo S60. Prawdziwie kosmopolitycznego samochodu, który ma zadowolić wszystkich i każdemu się spodobać. Zaprojektowane w Europie, zaaprobowane w Azji, a produkowane w Ameryce, ciężko o szerszą globalizację. Na szczęście szwedzki samochód zachował własny styl, niezaprzeczalnie czerpiący z tradycji marki. Nadwozie ma miękkie i czyste linie przy świetnych proporcjach. Charakterystyczny styl przednich reflektorów i kontrowersyjny tylnych dopełniają obrazu wystylizowanego acz nieprzestylizowanego nadwozia. Niestety cierpi na ten sam syndrom co Audi, gdzie każdy model wygląda w zasadzie identycznie, różniąc się od pozostałych tylko wielkością. A rozmiar ma znaczenia, zwłaszcza w przypadku ogromnych dwudziestocalowych felg, które świetnie wypełniają masywne nadkola. Niestety trzeba na nie uważać na każdym kroku, gdyż kosztują prawnie pięć tysięcy za sztukę. Uzupełnieniem jest pakiet R-Design, który nadaje S60 odpowiedniej drapieżności i agresywności, przez co S60 wyjątkowo dobrze prezentuje się w ciepłych barwach, a nie zimnych typowych dla Szwecji.

Wnętrze, podobnie jak ogólny zarys nadwozia, także cierpi na efekt kalki. Deska rozdzielcza, która jeszcze kilka lat temu robiła wrażenie dzisiaj mocno spowszedniała, głównie za sprawą obecności bez większych zmian w każdym nowożytnym Volvo. Przy tym jej ascetyczny wygląd połączony z ciemną tapicerką sprawia przygnębiające wrażenie. Nic dziwnego, że w Skandynawii jest tak wysoki poziom samobójstw.

Niestety obsługa nie jest również w pełni intuicyjna. Ponad dwunastocalowy ekran zastępujący zegary wespół z dziewięciocalowym, który zawiaduje wszystkimi funkcjami, ograniczają ilość przycisków i pokręteł do absolutnego minimum, przez co choćby zmiana temperatury trwa wieczność i wymaga przed przeczytania masywnej instrukcji.

Pomimo składania całości przez Billy’ego i Boba spasowanie jest nienaganne, co przekłada się na świetny komfort akustyczny wnętrza. Dołóżcie do tego wysokiej jakości materiały wykończeniowe, gdzie aluminium jest prawdziwe, a otrzymacie świetne miejsce, w którym przebywanie to prawdziwa przyjemność.

Przy okazji całkiem przestronne, aczkolwiek poza bagażnikiem, który jest niewiele większy od tego w kompaktach a na dodatek jest dość płytki, mimo że akurat ten egzemplarz nie ma napędu na cztery koła ani nie posiada baterii pod podłogą. Także fotele nie są tak dobre jak na to wyglądają. Co prawda nie można odmówić im komfortu, ale zapewniają słabe trzymanie boczne jeśli nie macie solidnej nadwagi.

S60 może być wyposażony w każdy silnik, pod warunkiem, że będzie to dwulitrowa benzyna. Volvo podobnie jak kilku innych producentów brzydzi się już dieslem. Na szczęście mocy nie brakuje, rozpiętość od niemal dwustu do ponad czterystu w wariancie T8 ze znaczkiem Polestar Engineered, który jest oczywiście hybrydą. Testowana wersja oznaczona jako T5 z dwustupięćdziesięcioma końmi mechanicznymi zapewnia osiągi z pogranicza świata szybkich kompaktów. Co prawda silnik generuje moc płynnie, ale robi to jakby od niechcenia, przez co osiągi nie są niemal w ogóle odczuwalne.

Volvo oznaczanie niegdyś literą oraz cyfrą pięć miały silniki o tyluż cylindrach, teraz to typowe czterocylindrówki, które brzmią równie nieciekawie co dychawiczny Peugeot, bynajmniej nie spalając mniej a charyzmy mają tyle co Grzegorz Schetyna po ostatnich wyborach parlamentarnych. W niepamięć na zawsze odeszło V8 od Yamahy jak również jednostka dwa i pół z pierwszego S60 w wersji R. Co prawda w kwestii zużycia paliwa w obecnym T5 na trasie da się zejść do poziomu siedmiu litrów na setkę, ale w mieście przy odrobinie korzystania z osiągów łatwo jest osiągnąć dwa razy tyle. Co szczególnie irytuje przy zbiorniku paliwa, który pasuje bardziej do słabego kompaktu i jest ważne z uwagi na chęć instalowania przez polityków specjalnego oprogramowania do mierzenia faktycznego zużycia paliwa, ergo żądania od nas jeszcze większej ilości euro.

Uzupełnieniem silnika jest jedyna dostępna skrzynia biegów w postaci ośmiobiegowego klasycznego automatu. Przekładnia zmienia poszczególne przełożenia płynnie, jednak przy chęci natychmiastowego przyspieszenia zaczyna się zastanawiać, co w ogóle powinna teraz zrobić. Prawdopodobnie szuka w słowniku co znaczy växellåda. Denerwująca chwila, która w pewnych warunkach może wiele kosztować.

Według zapewnień i marzeń Volvo, S60 ma być najbardziej sportowym modelem marki. Wszystko byłby ok, gdyby nie chcieli wymieniać go razem z BMW Serii 3 czy Alfą Romeo Giulia. Te zapędy zabijają trzy rzeczy. Pierwsza to zbyt lekko działający układ kierowniczy, który jest na tyle mało precyzyjny, że w zakręcie trzeba nieustannie poprawiać pozycję samochodu względem wierzchołka. Po drugie to masa własna, która sięga tysiąca siedmiuset kilogramów, co stanowi duże obciążenie masy resorowanej dla amortyzatorów. Po trzecie to elektronika, która dławi wszelkie sportowe zapędy niczym władza podczas protestów w Hong Kongu. Na dodatek stosuje tortury w postaci podduszania pasem bezpieczeństwa. Volvo, nie Chińska Republika Ludowa. Chociaż kto wie.

Najgorsze jest jednak to, że S60 nie wie, czy chce być dynamiczne czy jednak pozostać komfortowe. Niby klei się dobrze do nawierzchni, ale przechyły nadwozia są znaczne. Wspomniane wcześniej felgi co prawda nie powodują pękania hemoroidów, ale dławią komfort, z którego do tej pory znane było Volvo. Niby obniżone zawieszenie ma podnieść sportowe ambicje i o ile na suchym jest nieźle, to na mokrej bądź luźniejszej nawierzchni elektronika ma sporo roboty by tłumić wyraźną podsterowność. Te aspiracje bynajmniej nie są przekładane na prowadzenie przez co w kwestii dynamiki sporo brakuje mu do BMW czy Alfy. Jak przystało na Volvo, króluje tu bezpieczeństwo, ale stylem prowadzenia nie różni się wiele od Passata czy innego przedstawiciela gatunku. Co zdaje się jest typowe dla Szwedów, chcą zjeść śledzia, czyli mieć dobre zawieszenie, ale koniecznie musi być kiszony, czyli nie wiadomo do końca jakie, po którym zostaje niesmak.

Volvo swój produkt wycenia na co najmniej sto sześćdziesiąt tysięcy złotych, zaś sensownie wyposażony egzemplarz pełen coraz bardziej wymyślnych systemów bezpieczeństwa i umożliwiających nieuważanie w czasie prowadzenia będzie kosztował o jedną czwartą więcej. Nie jest to mało, ale wyraźnie mniej niż u niemieckiej konkurencji. A trzeba się spieszyć, bowiem już niedługo samochody za pomocą czarnej skrzynki same będą na nas donosiły, a inteligentne systemy dostosowujące prędkość ingerowały w sposób prowadzenia. Biorąc pod uwagę ilość elektroniki i mentalność firmy, Volvo będzie pierwsze.

Pytanie jednak czy warto? S60 ma kilka drobnych rzeczy, które przeszkadzają ale obraz dopracowanego samochodu najmocniej burzy zawieszenie. Poza wyglądem, który z racji różnych gustów nie wszystkim może się podobać nie wyróżnia się niczym specjalnym. BMW jest bardziej ostre a Audi i Mercedes wygodniejsze. Z drugiej jednak strony klienci Volvo raczej nie oczekują najlepszych osiągów ani rewelacyjnego prowadzenia. Najwyraźniej właściciele chcą chwalić się tylko znaczkiem, projektem nadwozia oraz urzekającym wnętrzem, reszta jest bez większego znaczenia.

Słowem zupełnie jak z marketingową ekologią. Politycy, lobbyści, fanatycy nie zastanawiają się jak pogodzić dwa światy. Wolą uratować kilka chomików blokując jednocześnie budowę odcinka S7 w okolicach Krakowa. Protest jest lepszy niż początkowe pertraktacje a tym samym bardziej medialny. Naturalnie nie mam nic przeciwko sympatycznym gryzoniom, ale właśnie w ten sposób potrafimy spieprzyć wszystko od samego początku. Bo wymyślić coś nośnego, będącego atrakcyjnym dla mediów jest łatwo. Nie wierzycie? Odpowiedzcie sobie na pytanie kiedy samochód spala najwięcej paliwa emitując jednocześnie dużą ilość szkodliwych związków? W czasie większego obciążenia, czyli przyspieszania. Zabrońmy więc zwalniania przed przejściami dla pieszych oraz usuńmy wszystkie progi zwalniające a pozbędziemy się smogu. Nie mniej kontrowersyjne niż zatrzymanie się przed pasami, gdy ktoś właśnie wychodzi z Biedronki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *