Jeśli byłby wódką z martini, nazywałby się stonowany.

Polacy, jak każdy naród, mają swoje wady. Całkiem sporo prawdę mówiąc. Co prawda nie spędziłem wystarczająco dużo czasu u naszych południowych sąsiadów ani też nie poznałem ich zbyt wielu, ale odnoszę wrażenie, że tam gdzie my mamy minusy, Czesi mają je zamienione na zdecydowanie pozytywne cechy.

Lepiej radzili sobie z epidemią, nosząc maseczki od początku i zostając karniej w domach, gdzie wielu z nas w międzyczasie postanowiło wychodzić, prawdopodobnie z uwagi na brzydkie wnętrza przybytków, albo niczym nie przymierzając „Sąsiedzi” pozostała część stwierdziła, że to odpowiedni czas na remont, co poprzedziły kolejki w marketach budowlanych.

Poza tym Praga jest ładniejsza niż Warszawa, po części ze względu na zachowanie starszej architektury i umiejętne wplatanie nowoczesnych budynków, a nie jak w naszej stolicy, byle większe i bogatsze jeśli chodzi o fasadę. Nawet Studentská pečeť jest pyszna, szczególnie z żelkami.

Popularne piwa smakują lepiej a Helena Vondráčková sprawia lepsze wrażenie niż Maryla Rodowicz, przy całym szacunku i uznaniu dla tej drugiej. Mogła by być moją babcią, ale gdy śpiewa „Dłuha noc” to mam ochotę wziąć malowane dzbanki, mając jednocześnie słodkie urojenia. U nas co prawda „ W sumie nie jest źle”, ale „Ballada wagonowa” połączona z „Kolorowymi jarmarkami” to „Tak naprawdę nie dzieje się nic”. I to mimo że nasza rodzima piosenkarka ma słabość do Porsche.

A skoro już o motoryzacji mowa, nawet tutaj dosłownie wszystko co wypuścili było lepsze niż nasze produkty FSO. Popatrzcie tylko na pierwsze Škody, Tatry czy romantycznie brzmiące MTX.

Nie upatruję w sobie miłośnika Czech jak choćby Mariusz Szczygieł. I chociaż mam sympatię do naszego kraju, jesteśmy w końcu, pomysłowi, sprytni i zaradni, to jednak Czesi zwyczajnie mieli więcej szczęścia. Mają nawet Ewę Farną.

Jednego tylko nie mogę zrozumieć, przy całej dezynwolturze jaką bez wątpienia posiadają i uzupełniają płynem z pianką, robią takie mdłe i ponure samochody. Znaczy wiem dlaczego, wszystko to sprawka Volkswagena. Mający całą historię ciekawych modeli, sukcesy na rajdowych trasach, wszystko co są obecnie w stanie z siebie wykrzesać to Octavia. Jest nudna niczym knedle i smakuje gorzej niźli zwietrzały Pilsner. Nawet Golf na jej tle wydaje się posiadać intrygujące atrybuty, a teraz dostępna jest jego nowa, ósma generacja, która musi zmierzyć się z legendą poprzedników, samochodami elektrycznymi i aferą dieselgate. Całkiem sporo jak na samochód kompaktowy, który musi udowodnić wszystkim, że nadal jest najlepszy na tle mocnej jak nigdy konkurencji.

Samochód nie wywołuje nie tylko szczególnego, ale i żadnego zdziwienia. I nie chodzi tu bynajmniej o fakt, że zdjęcia szpiegowskie już na parę miesięcy przed premierą zdradzały jego wygląd. Sylwetka od czasu piątej generacji zdaje się być niemal taka sama, a tej już blisko do uzyskania miana pełnoletniej.

Obecna generacja porzuca jednak wszystkie ozdoby, tak jak gdyby wcześniej miała ich za dużo, na rzecz czystego designu, który jest tylko delikatnie muśnięty nielicznymi imponderabiliami. Czy wygląd jest atrakcyjny? Nie jestem fanem tej stylistyki. Na przestrzeni lat myślałem o kupieniu paru generacji, ale zawsze ostatecznie było mi z nimi nie po drodze. Na świecie są oddani wyznawcy wszelkiej maści Golfów, ale mimo licznych zabiegów to nadal ten sam Golf. Popatrzcie tylko na Kię czy nawet Forda albo Renault. Ich kompakty na przestrzeni lat zmieniały się, ewoluowały, nie zawsze w dobrą stronę, ale coś się działo. Może to właśnie konserwatyzm przyniósł Golfowi miano króla segmentu C, ale poza wariantami GTI oraz R, które również specjalnie nie błyszczą jeśli chodzi o styl, nie sposób odnieść wrażenie, że jest pierwszym wyborem. Potencjalny klient nie zadał sobie trudu pójścia do innego salonu i sprawdzenia, czy coś może jest nie tyle lepsze ale będzie mu bardziej pasowało, tylko postawił na oczywistą oczywistość. To jakby stołować się tylko w McDonald’s bo kiedyś smakował wam Big Mac albo jeździć w to samo miejsce na wakacje, ponieważ kolonie kilka dekad temu był tam udane.

I tak naprawdę nic nie pomoże żółty lakier ani też osiemnastocalowe felgi, bo i tak na niewiele się zdają i praktycznie nikt się na nie zdecyduje. Na ulicach będą dominowały szare egzemplarze ze standardowymi szesnastkami.

Natomiast konserwatywni klienci mogą przeżyć lekki szok w kontakcie z deską rozdzielczą, która odcina się od poprzedników, zrywając z wszelką klawiszo- oraz guzikologią. Chociaż w wersji z manualną skrzynią dźwignia zmiany biegów pasuje do ascetycznego wnętrza niczym kwiatek do Wiedźmina. Prędkość działania, logika systemu a także ogólne uczucia płynące z korzystania z dziesięciocalowego ekranu stawiają go wysoko w rankingu, aczkolwiek denerwujący jest fakt, że aby zmienić cokolwiek trzeba z niego korzystać. Nie da się zmienić choćby ustawień klimatyzacji, trzeba wcisnąć przycisk, który przeniesie was do menu, dającego wam dopiero możliwość dostosowania indywidualnych ustawień. Chęć drobnej zmiany zdaje się często niepotrzebną komplikacją, która irytuje i wydłuża czas czynności, odbierając skupienie na drodze.

Mimo cyfrowych zegarów, wiele informacji jest ukrytych bądź trzeba przebrnąć kolejny raz przez listę funkcji by do nich dotrzeć, a i tak nigdy nie będziecie usatysfakcjonowani. Wskazania ilości paliwa są nieczytelne, temperatura cieczy chłodzącej ukryta a całkowity przebieg można odczytać dopiero po wyłączeniu samochodu, zwykłe zgaszenie jest chyba obecnie passe, bądź na smartfonie. A sądziłem, że dzięki ekranom można ustawić wszystko tak jak się chce. Obecnie często jest to niespełniona obietnica.

Tym samym ta pogoń za cyfryzacją rzuca nieco cienia na do tej pory wzorową ergonomię. Zapomnijcie o czymś tak prozaicznym, że za pierwszym razem wsiądziecie i zwyczajnie odjedziecie. Dobranie ustawień pod siebie tylko najpotrzebniejszych funkcji zabierze wam co najmniej kilkanaście minut i to tylko jeśli urodziliście się najdalej na przełomie wieków i jako tako jesteście obyci z technologią. Zatem nowy Golf nie sprawdzi się zbyt dobrze jako samochód do ucieczki.

Osobiście także nie przemawia do mnie sama stylistyka, nie oczekuję barokowych ozdób, ale przesadny minimalizm wygląda jakoś ubogo. iPhone jest prosty, ale patrząc na niego nie ma się wrażenia, że kosztuje grosze.

Do reszty jednak nie można się przyczepić. Ósma generacja ma zwiększony rozstaw osi, przez co miejsca jest nawet więcej niż zazwyczaj potrzeba, także na bagaż. Materiały wykończeniowe są świetnej jakości, całość spasowano wzorowo, a liczne gadżety pojawiają się pierwszy raz w tym segmencie. Wszystko czego dotkniecie jest nie tylko solidne, ale i ładne, budując obraz obcowania z czymś prawie o klasę wyżej. Przy tym nie trzeba od razu kupować najwyższej wersji by mieć organoleptyczną rozkosz, ale oczywiście im więcej wydacie tym wrażenia będą lepsze. Korzystniejsze także od tych z Octavii, Golf wydaje się jeszcze bardziej dopracowany i przemyślany. Fotele są jakby wygodniejsze, niżej położone, a schowki zostały wyłożone miękkim materiałem, tak by hałas latającej butelki z napojem nie mącił spokoju właściciela oraz podróżnych.

Napakowany całym dobrodziejstwem Golf nie jest przesadnie ciężki, aczkolwiek nie mam zaufania ani do niskich pojemności bądź też trzycylindrowej technologii. Zwłaszcza, że ostatnio coraz częściej pojawiają się głosy o spalaniu superstukowym, na które cierpią małe jednostki z relatywnie dużą mocą. Zatem kupując nowego Golfa i mając w pamięci złe opinie o pierwszych 1.4 TSI jedyną w miarę bezpieczną opcją wydają się wersje 1.5, szczególnie że dopłata nie jest zbyt duża. Nie myślcie tylko, że dopisek EVO ma cokolwiek wspólnego z Lancerem Evolution. Moc w jego podstawowej odmianie nie jest szczególnie duża, aczkolwiek idealnie nadaje się do niespiesznego przemieszczania się, odwdzięczając się niezłą elastycznością i niskim zużyciem paliwa. Niespiesznego, ponieważ dynamiczna jazda na krawędzi nie wydaje się tym, do czego ta jednostka została stworzona. Przyparta do muru ewidentnie się męczy, zamieniając spalaną benzynę na hałas. Podobnie jest ze skrzynią biegów, manualna „szóstka” jest całkiem precyzyjna i widać w niej wyraźny postęp względem znanej choćby z poprzedniej generacji, aczkolwiek nadal nie jest tak soczysta jak u najlepszych konkurentów.

Rewolucji nie ma także w układzie jezdnym. Golf A.D. 2020 w dużej mierze korzysta z elementów zastosowanych w MK7, aczkolwiek decydując się na słabszy wariant zamiast konstrukcji wielowahaczonej otrzymacie z tyłu belkę skrętną. O dziwo nie jest to ujma, szczególnie, że większość klientów w ogóle nie zwróci na to uwagi. Zawieszenie wydaje się nieco bardziej miękko zestrojone, ale nadal zostaje dość kompetentne w zakręcie. Oczywiście o ile nie oczekujecie sportowych doznań, ale w końcu to Golf. Pewnie nieco pomoże adaptacyjne zawieszenie i elektroniczna szpera, ale nie dość że to spory wydatek to dostępny dopiero od wersji z miękką hybrydą, która swoją drogą jest co prawda o sekundę szybsza w przyspieszeniu do setki, ale za sprawą nieco większej masy realnie pali tyle samo.

Komfort i sprawność tłumienia nierówności pozostały na swoim miejscu, co dla zdecydowanej większości jest dobrą wiadomością. Podobnie jak układ kierowniczy, który dobrze nadaje kierunek jazdy. Niestety jest przy tym mocno sztuczny i cyfrowy, przypominając bardziej grę komputerową aniżeli rzeczywistość, tym samym nazbyt filtrując informacje z przednich kół i jednocześnie odbierając poczucie zespolenia kierowcy z maszyną. Trakcja jest świetna, tylna oś podąża jak cień za przednią, a czuła elektronika skutecznie niweluje wszelkie niestosowne zapędy. Co prawda emocje mają zapewniać GTI oraz R, ale nieco zaangażowania byłoby miłym akcentem, a tak żadna jazda nie będzie niezapomniana.

Po części przez mnogość wszelkiej maści systemów bezpieczeństwa oraz asystentów, dzięki którym Golf w dużej mierze potrafi prowadzić się sam. W zdecydowanej większości sytuacji idzie mu to nad wyraz dobrze, czasem tylko cierpi na przesadną nadwrażliwość, ale to już signum temporis. Ważne, że odbywa się to w miarę intuicyjnie i zbytnio nie przeszkadza, ale ponownie, to nie jest samochód dla kierowcy.

Golf pragnie mocno romansować z klasą wyższą, dlatego też cena wersji załadowanej wszelkiej maści opcjami nie powinna aż tak mocno dziwić. Jednak dobrze ponad sto dwadzieścia tysięcy to dużo pieniędzy. Zwłaszcza jak za nie najmocniejszą wersję. Nawet na poziomie stu tysięcy większość konkurencji oferuje więcej pod względem silnika. Sęk w tym, że Golf może mieć więcej nowocześniejszych opcji rodem z jeszcze droższych samochodów, choćby pod postacią rewelacyjnych reflektorów matrycowych. Tym samym ucieka plebejskim oponentom, pogryzając Audi, BMW i Mercedesa. Chociaż brak siłowników podtrzymujących maskę nie jest premium.

Dostępne opcje kuszą ale i bez nich Golf to piekielnie dobry samochód, z którego większość kierowców będzie zadowolona. Część będzie o nim marzyć. Inni z kolei wybiorą coś bardziej angażującego i rewolucyjnego. Coś co zapada w pamięć i oddziałuje na zmysły, bowiem wszystko co można powiedzieć na temat Golfa to fakt, że jest w porządku, a w dobie indywidualizacji to nieco za mało. Nie zmienia to stanu rzeczy, że i tak z całą pewnością będzie sukcesem.

  1 comment for “Jeśli byłby wódką z martini, nazywałby się stonowany.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *