Albo zakładasz kaptur siedząc w nim albo bierzesz Clio.

Niegdyś samochody dzieliły się na duże i małe. Były kombi, limuzyny, kabriolety i coupe. Jeśli ktoś miał działkę na Mazurach to wybierał Land Cruisera albo Patrola. Wszystko było proste.

W końcu jednak zaczęto kombinować i pierwszymi ofiarami mody były vany. W końcu nie ma to jak podwyższenie dachu w kombi czy kompakcie i wożenie dodatkowej ilości powietrza. Kapeliszników było wielu, choćby pod postacią Yarisa Verso, Mercedesa A, Fiata Multipla czy Renault Modusa. Jednak rynek zdaje się już nasycił vanami w każdej klasie i teraz nastała moda na suvy. Bo w końcu nie ma nic lepszego jednonapędowy, nieco wyższy samochód. Może nasze drogi nie są gładkie jak stół, ale podwyższanie środka ciężkości ani nie wpływa pozytywnie na prowadzenie ani nie podnosi dzielności w terenie czy miejskiej dżungli.

I chociaż jestem jeszcze w stanie zrozumieć większe samochody pokroju Touarega czy Evoque’a to budowanie małego, miejskiego suva zahacza o nominację do nagrody Darwina za całokształt twórczości i wkład w rozwój ludzkości.

Pierwszy problem jest z nazwą. Captur pasowałby lepiej do kombi, albo jeszcze lepiej jakiegoś kabrioletu. Zdejmowanie dachu tak jak kaptura w bluzie. Tak, przynajmniej u nas, mamy głupią nazwę.

Z zewnątrz mamy nieco bardziej rozdmuchane Clio. Oba samochody dzielą milimetry, a stylistycznie to niemal jednojajowe bliźnięta. Jedyną poważną różnicą jest prześwit, który w Capturze wynosi 20 cm, czyli o 8 więcej niż w siostrze. Teoretycznie to sporo, aczkolwiek ani razu nie miałem wrażenia, że jest potrzeba i zwykłe Clio z czymś by sobie nie poradziło. I mimo, że nie jestem specjalnym zwolennikiem obniżania zawieszenia patrząc z każdej strony na Captura aż prosi się o kilka centymetrów mniej w amortyzatorach, teraz wygląda jak po operacji wydłużenia nóg.

Pomijając szczudła sylwetka wygląda na muskularną i prawdę mówiąc nawet mi się podoba. Nie jest szczególnie pękata, a kilka stylistycznych dezynwoltur powodują, że samochód wyróżnia się w gąszczu sobie podobnych miejskich maluchów.

Podobna historia jest z wnętrzem. Również tu zapożyczeń z Clio jest mnóstwo, a tak naprawdę wyłącznie detale odróżniają obie deski rozdzielcze. Ciągle nie podobają mi się wskaźniki, ale udany system R-Link sprawdza się świetnie. Tylko czemu trzeba płacić za jakieś bzdurne aplikacje?

Samochód jest przestronny i praktyczny. Nie ma obaw o zabrudzenie foteli bowiem mają fabryczne pokrowce, które można wymieniać. Typowo już dla Renault znajdziemy tu pełno dużych i małych schowków.

Captur dziedziczy większość silników z Clio. Podstawowy o pojemności mniejszej niż flaszka robiona ze szwagrem w sobotni wieczór ma skromne dziewięćdziesiąt koni mechanicznych oraz 135 Nm i zapewnia dość przeciętne osiągi już w mniejszym Renault, a tu musi zmagać się z masą większą o sto kilogramów większą. Co prawda trzycylindówka za bardzo nie grzechocze i jest dość kulturalna, ale z rozrzewnieniem wspomina zwykłe silniki. Ech ci ekolodzy.

W zimowe wieczory raczej nie będę w wyobraźni jeździł Capturem. W teren nie ma co się zapuszczać bo samochód mogą pokonać nawet szutrowe dukty, nie mówiąc o zimowych zaspach. Z tą porą roku radzi sobie jak każdy inny samochód. Minusy to gumowy układ kierowniczy i dość komfortowe zawieszenie, które przy większych nierównościach potrafi dobić i być głośne i mało wysublimowane.

Poruszanie się po mieście nie sprawia trudności, w końcu do tego Captur został zaprojektowany. Porównując je z Clio wolałem jednak to drugie. Prowadzi się pewniej i ani razu nie pomyślałem, że kilka centymetrów więcej rozwiązałoby problem. Mam tu na myśli zawieszenie.

W stosunku do mniejszej siostry trzeba będzie sięgnąć głębiej do portfela. Podstawowe wersje różni blisko dziesięć tysięcy złotych windując cenę suva, heh, do blisko sześćdziesięciu, a to tyle ile trzeba zapłacić za Megane o mocy 110 koni, mocniejsze Clio o trzydzieści lub oszczędnego diesla o tej samej mocy. To sporo za dużo jak za wyższe podwozie, kilka wstawek i możliwość personalizacji paru rzeczy, co również można robić w Clio.

Tak naprawdę z Capturem jest jak ze współczesnymi celebrytkami. Robią nie wiadomo co, ubierają się byle jak w coś drogiego i są z miejsca uznawane za wyrocznie mody. Mały suv od Renault jest ofiarą owej pędu. W mieście z powodzeniem sprawdzi się jak każdy inny samochód segmentu B bez obniżonego zawieszenia, a wszelkie przeszkody terenowe i tak trzeba omijać szerokim łukiem. Podobnie jak Captura kierując się do drzwi lepszego, tańszego i fajniejszego Clio. Inaczej będziesz musiał się wstydzić, że niepotrzebnie wydałeś więcej pieniędzu. Au revoir.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *