Pod wieloma względami będziecie zadowoleni. Do czasu.

Zapanowała moda na bycie zadbanym. I nie chodzi tu o facetów odwiedzających kosmetyczki i rozprawiających o najnowszych sposobach depilacji a o uprawianiu sportu. Wszyscy teraz ćwiczą z Ewą Chodakowską. Siłownie przeżywają prawdziwy rozkwit pomimo dobrego miesiąca od kiedy to postanowienia noworoczne przestały być aktualne. Prawie każdy dzisiaj jeździ na rowerze, czy to prawdziwym czy stacjonarnym. Lokalne dyskonty organizują co tydzień wielkie wyprzedaże sportowego sprzętu, książek albo wszelkiej maści ubrań z lycry.

Najgorsze jest jednak to, że tak wiele osób biega. Co prawda na ulicach zrobiło się jakby luźniej, ale na chodnikach i w parkach co rusz można spotkać kogoś ubranego w obcisły strój o grubości nanometra, który ma właściwości cieplne lepsze od kożucha z misia polarnego i gorszy wiewiórki. Sęk w tym, że to wszystko trzeba gdzieś kupić. Oczywiście można pominąć cały strój i nie wyglądać jak idiota-ekshibicjonista, a zaopatrzyć się jedynie w buty.

Kilka lat temu idąc do sklepu wybierałeś tanie buty sportowe, markowe lub gdy byłeś wiecznie młody i miałeś za dużo pieniędzy Conversy. Wybór był prosty. Nic nie stało na przeszkodzie, żeby w trampach biegać, grać w piłkę czy uprawiać wspinaczkę wysokogórską. Kupowałeś jedną parę i miałeś spokój na pół roku. Teraz jednak nie jest tak łatwo.

Wchodząc do byle jakiego sklepu można spędzić w nim dwa lata i to tylko, żeby dostać się do działu z obuwiem. Kolejne dziesięciolecie zajmuje sam wybór.

Nie ma normalnych, zwykłych butów. Teraz są inne do chodzenia po chodniku, do grania w koszykówkę, jazdy na rowerze a jeszcze inne do biegania. Część modeluje koniec pleców drenując jednocześnie portfel podczas gdy inne mają więcej systemów niż najnowsze modele Volvo.

Po pięciu sekundach oglądania ferii kolorów, których nie potrafisz nazwać masz ochotę się rozpłakać. A wtedy zjawia się on, uosobienie gestapowca w charakterystycznej koszulce o barwie odpowiadającej sieci sklepu, w którym się aktualnie znajdujesz i zaczyna zadawać więcej niewygodnych pytań niż przyszły teść na pierwszej kolacji zapoznawczej.

Tą alegorią możemy zgrabnie przejść/przebiec do tematów bardziej motoryzacyjnych. Dzisiaj chcąc kupić samochód również znajdziemy się pod gradobiciem pytań. Nasza nowa zabawka w końcu powinna odnaleźć się w każdej sytuacji. Tyle tylko, że najczęściej wiąże się to z poleceniem któregoś z aktualnie dostępnych suvów. W końcu świetnie sprawdzają się na drodze, w terenie, w mieście i wyglądają na tyle odjazdowo, że można nimi spokojnie zaparkować pod fast foodem czy przed Operą Narodową.

I patrząc na najnowszą twarz nie najmłodszego już dziecka Audi pod postacią SQ5 możemy być pewni, że to otrzymamy. Ktoś bowiem w Ingolstadt wpadł na kuriozalny pomysł, żeby średniej wielkości suva wyposażyć w diesla V6 i obniżyć zawieszenie. To wszystko za cenę 280 tys. złotych, czyli więcej niż za najdroższe A6 albo S4. A to jeszcze bez ekstra dodatków, które wychodzą drożej niż podstawowe A3. Czy ktoś tutaj oszalał?

Prawdę mówić po ostatnim lifcie Q5-tka wygląda całkiem nowocześnie jak na sześcioletni model. Jest w ledach Audi co sprawia, że chce się na nie bez przerwy patrzeć. Pomaga to w niezauważeniu nieprzeciętnych rozmiarów przodu. Jak na samochód terenowy, przynajmniej w zamyśle, felgi są ogromne, całe dwadzieścia cali, cztery rury rodem z modeli RS i obniżony prześwit względem normalnych Q5 o 2,5 centymetra.

We wnętrzu właściwie na próżno szukać emocji. Audi robi jedne z najlepszych ostatnimi laty, mimo że nie wiele się od siebie różnią. Wszystko jest jednak na miejscu i zostało wykonane z dobrych materiałów. Raczej nie dla leśnych traperów.

Wcześniejsze napomknięcie na temat silnika wymaga rozwinięcia. W średniej wielkości suvie ze stałym napędem na cztery koła zamontowano trzylitrowe V6 o mocy 313 koni mechanicznych, dwa razy większej ilości Nm, które jest sprzęgnięte z ośmiobiegową skrzynią DSG. Z jednej strony nie jeżdżąc wolno spalimy koło 10 litrów na sto kilometrów, co pozwoli na przejazd między Helem a Zakopanem bez zbędnych przerw na tankowanie.

Z drugiej strony otrzymujemy niezłego kilera na wszelkiej maści szybkie hatchbacki, a nawet nowe Porsche Cayman S czy BMW M3 E46. Szybkość z jaką wskazówka przemierza skalę prędkościomierza jest dzika i wprost nieprawdopodobna. Mimo masy sięgającej dwóch ton jadąc 100 km/h po mrugnięciu okiem jedziesz już 140.

Co dziwne nie ma tu charakterystycznego terkotu diesla. Dzięki sprytnym zabiegom w pod maską inżynierowie sprawili, że brzmi jak coś pomiędzy V5 a V8. Trochę to oszukańcze, ale co ze smutkiem muszę stwierdzić, nawet działa.

Jazda po zakrętach to niemal poezja. Moc jest przenoszona ze wskazaniem na tylną oś, a zawieszenie nie powoduje bujania. Szkoda, że skrzynia uparcie zmienia biegi na wyższe mimo trybu manualnego, a układ kierowniczy cechuje nadmierna lekkość istnienia.

Zatem samochód cierpi na rozdwojenie jaźni. Coś co udawało pojazd umożliwiający jazdę w terenie zostało zamienione na coś co udaje samochód sportowy na szczudłach. Co prawda podpiłowanych, ale wciąż. Pod wieloma względami SQ5 sprawdza się wyśmienicie, a jeśli nie będziecie gonili 911-tki na serpentynach, a Land Cruisera w okolicznej żwirowni będzie zadowoleni z nowego nabytku. Do chwili kiedy nie zobaczycie, że A6 allroad jest droższe jedynie o dziesięć tysięcy złotych. 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *