Clarkson Jeremy – Diddly Squat. Tylko krowa nie zmienia zdania.

O ile „Grand Tour”, który przeistoczył się z programu „Top Gear” jest nadal równie smaczny, co wczorajsza pieczeń, a „Farma Clarksona” przypomina świeżutkiego halibuta, to druga już książka opisująca życie rolnika jest niczym kanapka składającą się z czerstwej bułki czy pajdy chleba i odrobiny cheddara – zjesz nią tylko, gdy jesteś naprawdę głodny i jest trzecia w nocy, a w lodówce poza lodem i majonezem nie ma niczego innego.

Nie sposób odnieść wrażenia, że życie na roli wpłynęła na Clarksona i to w dość negatywny sposób. Jeśli do tej pory wykazywał się ostrością umysłu w kreowaniu problemów i bystrością w znajdowaniu do niech rozwiązań, o tyle teraz skupia się niemal wyłącznie na marudzeniu. Ma kłopoty ze zwierzętami, współpracownikami, lokalnymi władzami aż wreszcie z samym sobą, co bynajmniej nie wprawia czytelnika w pozytywny nastrój. Nie wpędza w depresję, ale gdy sobie przypomnicie „Świat według Clarksona” i uśmiech jaki wywoływał, stwierdzicie, że to zupełnie inna osoba. Ma więcej siwych włosów oraz nadprogramowych kilogramów, ale jestem przekonany, że nadal potrafi być nieszablonowy i ma całą masę pomysłów. Świadczy o tym program, będący w porównaniu z książką nie tylko zupełnie innym światem, ale i galaktyką. I z pewnością Brytyjczyk ma o czym pisać, odbierał porody, rozbił traktor czy zmagał się z niestrawnością po nieświeżej baraninie, ale prawdopodobnie ma lepsze zajęcie niż pisanie o tym. Co i wy również powinniście zrobić, bo o ile książkę można „połknąć” w jakieś dwie godziny, to ten czas możecie poświęć na wymyślaniu rzeczy do zrobienia, byle tylko po nią nie sięgać.


**

zły – *, słaby – **, dobry – ***, bardzo dobry – ****, wybitny – ****

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *