W tym samochodzie albo popełnisz samobójstwo albo będziesz najszczęśliwszy na świecie.

Jeśli oglądacie premiery najnowszych samochodów lub bywacie na światowych targach motoryzacji to poza samochodami oraz skąpo ubranymi kobietami dostrzeżecie szefów wielkich koncernów. Z kim się na ogół kojarzą? Z nierozumiejącymi potrzeb klientów liczykrupami, którzy odziani są w za ciasne garnitury. Ale spójrzcie tylko na Stephana Winkelmanna z Lamborghini. Wygląda bardziej jak model. Luca di Montezemolo mógłby obdzielić charyzmą wszystkich szefów koncernów z Ameryki a i tak wprowadzałby na rynek świetne Ferrari.

A ten wstęp prowadzi do wydarzeń z ostatniego miesiąca, Ferdinand Piech nie jest już szefem grupy Volkswagena. Jeśli się nad tym nie zastanawiać to kolejny prezes, który po prostu nie mógł się porozumieć z resztą rady i przeszedł na emeryturę. Jednak gdy spojrzymy w jego samochodowe CV okaże się, że skończyła się pewna epoka.

Jest wnukiem Ferdinanda Porsche, tego Porsche. Na pewno maczał palce w pierwszych 911-tkach. Poza nią jest 917, najbardziej komiksowe Porsche, które startowało w Le Mans. Później przeszedł do Audi i od razu powitaliśmy serie 80, 100 oraz modele Quattro, które stworzyły legendarną grupę B oraz przez dwa lata rządziły w Rajdowych Mistrzostwach Świata. No i jeszcze pierwszy pięciocylindrowy silnik diesla, który stał się mokrym snem wszystkich posiadaczy Golfów oraz Passatów, oznaczony jako TDI. Później przyszedł czas na Volkswagena, gdzie poprawił jakość IV generacji jednego z najpopularniejszych kompaktów oraz poprowadził do bratobójczej walki w segmencie F wprowadzając Phaetona. W międzyczasie udał się na zakupy, do koszyka niemieckiej marki trafiło Lamborghini i Bentley. Zunifikował Skodę oraz Seata.

Ale to jego ostatnie dwa sukcesy są najbardziej spektakularne. Na jednym krańcu L1, który zużywa nieco ponad 1 litr paliwa na 100 kilometrów. Z przeciwnego najbardziej szalony samochód naszych czasów, Veyron. Może nie ma w sobie dramatu Lamborghini, ale przeciwności techniczne jakie należał pokonać oraz praca jaką trzeba było wykonać by mógł się rozpędzać do ponad 400 km/h, prowadzić się przy tym jak Polo i w razie czego wyhamować, są nie z tego świata. Pokażcie drugiego takiego prezesa koncernu, który przy tym wszystkim jest w stanie dokładać do każdego jego pięciokrotną wartość.

W każdym modelu jednej z tych marek od od Up! poprzez A4 aż do Aventadora i modelu Mulsane znajdziecie chociaż odrobinę jego charyzmy. Można zatem wywnioskować, że VW, jako cały koncern jest jednym z najlepszych na świecie. Mimo to nie wybrałbym się na zlot Golfów. Nie chciałbym mieć za przyjaciela właściciela Superba. Wieczorami nie przeglądam portali aukcyjnych w poszukiwaniu gadżetów z odpowiednim logiem.

Volkswagen miewa przebłyski geniuszu, w końcu dali nam GTI. Jednak w ich portfolio jest również model, który jest pozbawiony absolutnie wszystkich przymiotników. Patrząc na niego albo zaśniecie, co was ocali, albo popełnicie samobójstwo. Tym czymś jest właśnie Jetta.

Najogólniej rzecz biorąc Jetta to Golf z większym bagażnikiem. Dzięki ostatniemu liftingowi, który był bardziej ewolucyjny, zyskała ledowe reflektory do jazdy dziennej, dzięki przez co jest jeszcze bardziej podobna do Passata. Jak na hatchbacka z doklejonym kufrem ma również niezłe proporcje. Mimo to stylistycznie jest nudna jak kotlet mielony, a splendor nie był czymś co przyświecało stylistom. Z jednej strony jest konserwatywna jak Jarosław Kaczyński, a z drugiej z generacji na generację uparta niczym Janusz Korwin-Mikke.

Jetta bazuje na wydłużonej płycie podłogowej z Golfa, więc w środku znajdziecie więcej miejsca. Prawdę mówiąc z powodzeniem wystarczy dla dla czwórki dorosłych. Kierowca znajdzie wygodną pozycję dzięki regulacji kierownicy, również z Golfa, w dwóch płaszczyznach oraz świetnemu fotelowi. Reszta to sztandarowy przykład skrupulatności, przejrzystości oraz ergonomii znanej z Volkswagenów.

Niestety Jetta rozczarowuje w kwestii wykończenia wnętrza. Owszem, góra deski rozdzielcza jest miękka i posiada wstawki udające drewno, ale dół oraz boczki na drzwiach są z tworzyw, do których nie przywykli nawet przedstawicie handlowi jeżdżącymi Skodami. Również kwestia bagażnika jest dyskusyjna. Tak, jest o całe 130 litrów większy niż w Golfie, ale mniej praktyczny i również gorzej wykończony, z odkrytymi zawiasami i gołą blachą na klapie.

O tym jak Volkswagen postrzega Jettę świadczą jej silniki. Nie ma wersji GTI, a najmocniejszy motor, 1.4-litrowe TSI, ma 150 koni mechanicznych oraz 240 Nm momentu obrotowego. Dzięki współpracy z siedmiobiegową przekładnią DSG pozwala na przyspieszanie do setki w mniej niż 9 sekund i średnie zużycie paliwa w granicach 7 litrów.

Sedany zbudowane na bazie hatchbacków, czy to Thalia czy Corolla mają zdecydowanie mniej prestiżowe konotacje, przez co zazwyczaj gorzej się prowadzą. Na ich tle Jetta błyszczy. Dostatecznie długo prowadzi się pewnie i neutralnie. Dopiero dociśnięta wykazuje podsterowność, ale nadmiernie przeczulone ESP czuwa.

Również w kwestii zawieszenie jest wyraźnie lepiej. Jest dość sztywne, ale sprężyste, dzięki czemu nieźle wybiera nierówności oraz komfortowo obchodzi się z pasażerami na gorszych drogach w kraju.

Z kolei gorzej jest w przypadku układu kierowniczego. Jest lekki w mieście i nie najgorszy w trasie, ale bardziej przypomina, którąś z gier na PlayStation niż prawdziwe życie. Dzisiejsze pokolenie być może zaakceptuje takie rozwiązanie, ale dla starszych to jak obcowanie z dmuchaną lalką a nie prawdziwą kobietą.

Na tle rywali w kategorii najniższa cena delikatnie mówiąc Jetta nie zajmuje pierwszego miejsca. Fluence czy Corolla są tańsze o dobre 10 tysięcy. Nawet kupując Octavię zostanie wam trochę na słodycze. Najtańsza Jetta to wydatek rzędu 70 tysięcy. Jeśli marzy wam się wersja ze 150-konnym silnikiem i skrzynią DSG to musicie wybrać najdroższą wersję Highline za ponad 90. Golf jest droższy tylko o kolejne 4 tysiące, jednak Passat w podobnej wersji kosztuje już ponad 120 tysięcy. Ale i do tego pułapu można wyposażyć Jettę co jest szaleństwem. Jedynym jakie was czeka w obcowaniu z tym samochodem.

Czy warto? Jetta jest dla kogoś kto już nie gra w Lotto mimo wielkich kumulacji. Wydaje się być potrzebna jak Continental GT3R Bentleyowi. Jest mniej praktyczna od Golfa, gorzej wykończona i o ile to możliwe jeszcze możliwe bardziej nijaka. Jednak jednocześnie nie na tyle tańsza by brać ją pod uwagę. Wygląda jak mniejszy Passat, ale ten w obecnym wydaniu jest znacznie, znacznie lepszy. Jetta nie ma w sobie nic z dodatkowej księgi „Pana Tadeusza”. Tutaj jednak mogę się mylić, bowiem Walter de Silva, odpowiedzialny za wygląd Alfy Romeo 156, Audi R8, koncepcyjną Miurę z 2006 roku czy Leicę M9, określił ją jako „Elegancja, dynamika i perfekcja designu”. Na poparcie tych słów Jetta jest najczęściej kupowanym Volkswagenem w Stanach. Ameryka to jednak dziwny kraj, ale może właśnie dla nich Jetta jest jak zespół Bajm i wcale nie potrzebują rocka czy jazzu. Jej właściciel może wszystko już wie, może wszystko już ma, może to właśnie jest szczęście.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *