May James „Zapiski z pobocza”

Myślimy Top Gear i od razu do głowy przychodzi nam Jeremy Clarkson. Później Richard Hammond, a na końcu Kapitan Snuja, czyli James May. Na fali popularności publikacji tego pierwszego każdy z wyżej wymienionych próbuje zamienić swoją karierę na ofertę książkową. O ile pierwszy pan robi to z wielkimi sukcesami to w przypadku pozostałej dwójki już nie jest tak dobrze.

James May z pewnością nie operuje taką myślową, słowną czy skojarzeniową dezynwolturą jak Clarkson. Ale to może być zaleta. Zamiast wyśmiewania czy skomplikowanych paraleli May wykłada kawę na ławę. Być może nie ma tu tak ciętej ironii czy błyskotliwego poczucia humoru, a część żartów przełożonych z angielskiego nie wydaje się aż tak zabawna, ale niemal wszystkie felietony trzymają należyty poziom. W sposób racjonalny i dyskretnie podszyty umiarkowanym sowizdrzalstwem porusza tematy około motoryzacyjne w sposób unikatowy i często do tej pory nietypowe. Zagłębiając się w poszczególne publikacje poznajemy człowieka, który rozumie motoryzację i świat, nie jak orangutan, i staje się pomostem między zwolennikami jazdy rowerami a pędzącymi szaleńcami w białych BMW.

Czy warto po nią sięgnąć? Z pewnością, gdyż to kawałek dobrej i ciekawej literatury, zwłaszcza dla fana samochodów. Poza tym często zawiera w sobie prostą odpowiedź na skomplikowane problemy, co bynajmniej nie sprawia, że jest trudna w odbiorze. Największą wadą książki jest jednak to, że nie została napisana przez Clarksona. Nie jest tak zabawna, prześmiewcza ani też bogata w opisy, do których jesteśmy przyzwyczajeni. Ale to dobrze. Jest inna i taka miała być. Wielu będzie zadowolonych po jej przeczytaniu.

****

 

zła – *, słaba – **, dobra – ***, bardzo dobra – ****, wybitna – *****