Ostateczny samochód przednionapędowy.

Rządy, ekolodzy, aktywiści, legislatorzy i socjaliści innego sortu darzą do tego, by wszyscy byli równi. Tym sposobem świat przestanie być tak ciekawym miejscem, bowiem każdy będzie ubierał się tak samo, w ten sam sposób. Jedzenie również nie będzie urozmaicone. Brzmi jak utopia Orwella, ale mimo to może się ziścić.

Co by jednak było, gdyby od teraz każdy z nas jeździł identycznym samochodem? Nie chodzi tu o dowolność w wyborze lakieru w stylu Henry’ego Forda, ale o jeden, ten sam model dla każdego jednakowego obywatela. Od razu należy odrzuć różnego rodzaju Bentleye czy Porsche. Również Ferrari, mimo że najczęściej występują w kolorze czerwonym.

Ideałem dla każdego obywatela będzie Mini. Tak jak w połowie ubiegłego wieku w Wielkiej Brytanii, jak „pięćsetka” we Włoszech czy 126p w Polsce jest doskonałym samochodem dla nowoczesnego obywatela. Wystarczy tylko spojrzeć na kraj Krzywej Wieży, gdzie dominują modele segmentu A bądź B. Rzadko ktoś decyduje się na coś większego z uwagi na brak miejsca na ulicach oraz parkingach, lub też fakt, że zwyczajnie ich nie potrzebują. Poza tym są droższe, cięższe i zużywają więcej paliwa. Niewielkim Fiatem łatwiej zaparkować, nada się do miasta a spalanie czy koszty ubezpieczenia są mniejsze niż byście zapłacili za paczkę mentosów.

Jest tylko jeden problem. A w zasadzie dwa. Pierwszy to powolne dogorywanie tego segmentu. Unia Europejska w swoim amoku jeśli chodzi o bezpieczeństwo, ekologię oraz inwigilację wymaga od producentów umieszczania setek kilogramów układów scalonych, które będą ograniczały moc, prędkość a w razie czego, donosiły na właściciela. A w małym i lekkim samochodzie powoduje to zabicie jego idei. Znowu pachnie Orwellem.

Drugi problem to silniki. Coś o gabarytach pralki na ogół nie potrzebuje dużej jednostki napędowej kipiącej mocą, więc na ogół pod maskami Fiatów, Peugeotów czy Lancii można było znaleźć dychawiczne silniki o mocy mniejszej niż w sonicznej szczoteczce do zębów. Poza tą wadą były wszystkim czego potrzebowaliście w mieście. Jednak poza nim czy na autostradzie zwyczajnie brakowało im mocy.

Teraz za sprawą choćby Abartha jest inaczej. Model 695 może mieć więcej koni mechanicznych niż Golf GTI czwartej generacji i tym samym przegonić Ferrari Dino, niewiele ustępując 930 Carrerze SC przy ponad o połowę mniejszym silniku.

Sęk w tym, że Abarth już jest stary a jego wizerunek nie do końca pasuje do każdego. Widzielibyście w nim Arnolda Scharzeneggera? Z pewnością nie. Za to w Mini zdecydowanie bardziej.

Bowiem od 2001 roku ze słodkiego szczeniaka zmieniło się w model „nie zadzieraj ze mną” albo „zjem twój tyłek na następnym zakręcie”. Zwłaszcza w wersji John Cooper Works. Nawet nazwa jest czymś wyjątkowym, nie ograniczająca się do zwykłej litery S czy R, będąc hołdem dla legendarnego tunera oryginalnego Mini.

Jak sama nazwa zwiastuje, niewielkiego Brytyjczyka cechuje minimalizm bez przesadnych ozdób. To naturalnie tyczy się podstawowego modelu, aczkolwiek wersja JCW również nie starszy spojlerami. Owszem, zderzaki są masywniejsze, podobnie jak boczne listwy, a felgi mimo relatywnie niewielkiego rozmiaru, z trudem mieszczą się w muskularnych nadkolach. Wielkość tylnej lotki jest w sam raz, a prawdziwy centralny wydech nadaje szyku oraz wyścigowego sznytu. Jest coś wyjątkowego w umieszczaniu końcówek w tym miejscu, przywodzi na myśl najciekawsze modele, które nigdy nie zawodzą, jak GT3, Cayman, Alpine czy wiele innych. Wisienką na torcie jest ułożenie ledów w tylnych lampach w kształcie Union Jack. Drobny i ciekawy detal, który cieszy.

Niektórych wygląd może rozczarowywać, Mini cierpi na podobny syndrom co 911, każda generacja jest bardzo podobna do poprzedniej, przez co dość łatwo je pomylić. Na szczęście pozostałe modele z gamy cechuje bardziej indywidualna aparycja a najszybsze modele daje się odróżnić za pomocą atrakcyjny dodatków. Bowiem osobnym tematem jest powierzchowna aparycja nadwozia. Można wybierać spośród wiele kolorów i odcieni, ale Mini świetnie się prezentuje w czerwieni albo pomarańczu. Nawet szary jest niezły. Do tego można dobrać coś z palety naklejek czy pasów, które wyróżnią wasz egzemplarz.

Wnętrze również emanuje sportem oraz swoją wyjątkowością. Już w standardowej wersji urzeka stylistyką, detalami czy jakością wykonania. Natomiast z dopiskiem JCW w nazwie dorzuca do tego sportowe fotele o doskonałym trzymaniu bocznym, które nic nie tracą ze swoich komfortowych walorów, małą przez co niezwykle poręczną kierownicę oraz parę dodatków, dla uzasadnienia wyższej ceny. Do tego ledowe oświetlenie nadające klimatu, sprzęt audio, nowoczesne multimedia, które otrzymało przy okazji ostatniego liftingu czy ciesząca zorientowanych na walory z jazdy kierowców, iście rajdowa niska pozycja za kierownicą.

Dzięki temu, że Mini z generacji na generację rosło, w pierwszym rzędzie siedzeń nawet osoby o wzroście bliskim dwóch metrów bez trudu znajdą wygodną pozycję. W przeciwieństwie do choćby MX-5. Sytuacja ma się gorzej dla tylnej kanapy, która właściwie powinna być traktowana jako powiększenie bagażnika albo śladem wyścigowych Porsche czy wersji GP, miejscem na klatkę bezpieczeństwa. Sam kufer jest ustawny, całkiem praktyczny i wystarczający na zakupy czy wypad na tydzień dla dwóch osób.

Pod maską z otworami na reflektory kryje się dwulitrowa jednostka napędowa, a więc większa niż w R56. Suche dane techniczne nie są piorunujące, ale moment obrotowy w połączeniu z niską masą własną nadaje „miniakowi” więcej niż świetne osiągi, a moc za sprawą dwuprzęgłowej automatycznej skrzyni biegów jest dostępna w zasadzie przez cały czas. Co więcej w trybie manualnym sam nie wrzuci wyższego przełożenia, a redukcje są błyskawiczne i jednocześnie wzbogacone o walory dźwiękowe przy dopalaniu paliwa. Czasem trochę brakuje manualnej przekładni, ale to tak naprawdę w jednym procencie sytuacji, gdy zechcecie na przykład ostro przejechać górską przełęcz albo przypadkiem znajdziecie się na Col de Turini.

Co więcej silnik jest całkiem oszczędny, przy dynamicznej jeździe zużywa średnio dziesięć litrów paliwa, ale mając tak niewielki zbiornik paliwa będzie irytująco często domagał się wizyty na stacji benzynowej. Jednak wcale jego ekonomia nie jest jego wisienką na torcie, ani też osiągi. Najlepsze jest to jak brzmi. Czy to na biegu jałowym, bądź też wspinając się na obrotach na każdym z siedmiu przełożeń aż do odcinki. Czuć, że chce jechać, a rozpędzanie się i odpuszczanie gazu by usłyszeć strzały z wydechu to po prostu świetna zabawa i radość sama w sobie. W czym nieco przeszkadza zbyt dobre wyciszenie kabiny.

Podobnie jak dźwięk również prowadzenie jest wyśmienite, a może nawet i jeszcze lepsze. Mini zawsze cechowały dobre właściwości jezdne, a jako że JCW jest podrasowanym modelem, będącym podrasowanym modelem zdolnego miejskiego samochodu to prowadzi się jak za pomocą czarodziejskiej różdżki. Nie lubię marketingowych sloganów ani frazy, że coś zachowuje się niczym gokart, ale z Mini tak w istocie jest. Czasem może nieco brakuje szpery, choćby elektronicznej, ale nawet bez niej na skręconych kołach z gazem wciśniętym do oporu przednia oś niemal w ogóle się nie uślizguje. Układ kierowniczy jest krótki, precyzyjny, pracujący z przyjemnym oporem, który jeszcze bardziej zacieśnia się wraz ze wzrostem prędkości. To wraz z twardymi nastawami zawieszenie sprawia, że samochód idealnie składa się do zakrętu. Elektronika pozwala na szybkie wciśnięcie gazu już w szczycie zakrętu, przez co na wyjściu zyskacie ułamki sekund a wyborna skrzynia biegów z krótkimi skokami wespół z masą mniejszą niż pusta paczka chipsów pozwolą na sprawne nabranie prędkości. Doznania potęguje aktywny układ wydechowy, ale nawet bez niego od razu stwierdzicie, że „miniak” jest szybszy niż choćby Golf GTI Clubsport. Hamulce także są pewne i dają się pewnie dozować.

Jednak najważniejsze jest to jak się w JCW poczujecie. Poczujecie się zintegrowani z samochodem, a całość jest intuicyjna, zupełnie jakby była waszym przedłużeniem. Jesteście wy, silnik, podwozie, przyjemniej mięsista skórzana kierownica, przed którą jest tylko prędkościomierz i obrotomierz, bez żadnych nonsensów w postaci cyfrowych zegarów czy innych wodotrysków z niepotrzebnymi informacjami. Dokładnie jak w motocyklu. Chociaż poprzedni układ z dużym obrotomierzem był bardziej czytelny i lepiej odnosił się do wyścigowych czy rajdowych konotacji.

Naturalnie gdy zechcecie się uspokoić, a mrugająca ikona kontroli trakcji do trzeciego biegu włącznie przestanie was bawić, Mini okaże się odrobinę komfortowe. Na tyle na ile pozwoli mu jednak twarde zawieszenie. W końcu to nieco przerośnięty gokart a nie Citroen z hydropneumatycznymi amortyzatorami, chociaż adaptacyjne zawieszenie robi co może by samochód nie podskakiwał na poprzecznych nierównościach jak kauczukowa piłka. Poza tym jest zdatny do jazdy na co dzień tak samo jak każdy inny miejski samochód, tyle że jest od nich zacznie szybszy.

Właśnie więcej takich samochodów powinni zacząć robić producenci pokroju Alfy Romeo czy Nissana. Małe, tanie, dające radość z jazdy i mające w sobie to coś. Chociaż jeszcze więcej tego będzie miała wersja GP, ale jej podaż została ograniczona do raptem trzystu sztuk na cały świat, ale nawet zwykły JCW czy Cooper S mają na tyle ikry, by skutecznie zniechęcić was do zakupu suva czy czegoś większego. A nawet wówczas do wyboru jest jeszcze wariant pięciodrzwiowy, Clubman czy Countryman.

Niestety chociaż samochód jest w wersji mini to cena niestety już nie. Bazowa wersja z automatyczną skrzynią biegów przekracza sto czterdzieści tysięcy złotych, a połowę tej kwoty możecie jeszcze dołożyć opcjach. A powinniście to zrobić żeby Mini wyglądało naprawdę zjawiskowo. Jak jednak wytłumaczyć żonie taki uszczerbek na koncie? O ile możecie udawać, że Countryman posłuży całej rodzinie to w tym przypadku już niespecjalnie. Za dwieście tysięcy z całą pewnością możecie kupić większy, oszczędniejszy, bardziej komfortowy a nawet szybszy samochód. Trudno jednak o dający więcej radości z jazdy, czy to po tej czy po drugiej stronie owej kwoty. Jeśli jednak wybierzecie leasing to po wpłaceniu jednej czwartej tej sumy, miesięczna rata będzie wynosić jakieś dwa i pół tysiąca złotych. Pewnie nawet tyle będzie ciężko wygospodarować w domowym budżecie, ale Mini John Cooper Works jest warty tego by znaleźć drugi etat. Wówczas co prawda przez szesnaście godzin będziecie pracować, a kolejne osiem z pozostałej części doby zamiast na sen przeznaczycie na jazdę, bowiem wysiadanie z niego to ostatnia rzecz jaką będziecie chcieli zrobić. I pod żadnym pozorem nie kupujcie go z powodu tego całego lifestyle’u, że mając Mini będziecie musieli teraz chodzić na siłownię, nie jeść glutenu, używać trymera albo ubierać się w jednym ze sklepów jakie znajdziecie w Vitkacu. Bowiem JCW to jeden z najfajniejszych samochodów jakie możecie kupić. Koniec kropka.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *