Niedrogie, względnie, linie samochodowe.

Do listy spraw zdecydowanie mało przyjemnych a ściśle związanych z awiacją właśnie dołączyły kolejne. Żeby być w pełni dokładnym dokładnie sześć. Otóż zasiadając obecnie w fotelu samolotu pasażerskiego, który leci w bliżej nieokreślonym kierunku celem dowiezienia was na miejsce wakacyjne, obok możecie spotkać kogoś z PiS-u. Do tej pory oczywiście istniało takie prawdopodobieństwo, ale teraz dokładnie wiadomo z czym to się wiąże. Nie chodzi bynajmniej o indoktrynację ani jakieś walory estetyczne. Po prostu może się okazać, że lecą akurat własnym samochodem, który jest prawdopodobnie w luku bagażowym. Poza tym są z żonami. Znowu wszystko się wydało przez kobiety. Nie podano czy alkohol miał w sobie cokolwiek z przetworzonych owoców jabłoni, ale panie postanowiły raczyć się różnymi trunkami. Wiadomo, stres związany z lataniem czasem warty jest otępienia za pomocą procentów i promili. Wszystko byłoby w porządku, gdyby butelki nie pochodziły z własnych torebek, a nie z małpek o wartości domu na przedmieściach podawanych przez stewardessy. Poza tym latanie do słonecznej Hiszpanii z własnymi żonami, gdy pełno tam różnych chicas? I jak tu nie wybrać się na tor Estoril? Pomijam już irytujący fakt, że wszystko za zmalwersowane pieniądze podatników, czyli nas wszystkich.

Co ciekawe podróż z Polski na drugi koniec kontynentu miała odbyć się samochodem. Według mapy to niemal trzy tysiące kilometrów. W jedną stronę. I to sprawiło, że zacząłem się intensywnie zastanawiać. Po pierwsze nikt z własnej woli nie spędziłby doby w jednym samochodzie z własną żoną, nie mówiąc o kolejnych trzech kolegów. Każdy wolałby wybrać się sam, ewentualnie zabrałby kogoś na męską podróż. Wiecie, tanie hot dogi ze stacji benzynowych, rockowa muzyka i inne tego typu rzeczy. No, ale posłowie byli z PiS-u, co nieco wyjaśnia sytuację.

Ponadto potrzebny jest odpowiedni samochód. Myślę, że nowa Klasa S sprawdziłaby się świetnie. W końcu ma wszelkie udogodnienia, jest nieprzeciętnie wygodna i ma w sobie to coś, co sprawia, że chce się nią podróżować.

Niestety jako, że mamy tanie państwo trzeba nieco oszczędzić na kolację ministra Sienkiewicza i zegarek dla posła Nowaka. Pozostając w tym samym koncernie możemy dostać niemal to samo za znacznie mniejsze pieniądze.

Mercedes od wielu lat stylistycznie upodabniał Klasę C do flagowego samochodu z dalszej części alfabetu. Klasa E zawsze była inna, natomiast dwa modele, które oddzielała były bliźniakami, tyle że jeden z nich zdecydowanie mniej jadł w dzieciństwie.

Nie zmienia to jednak faktu, że najmniejsza limuzyna ze Stuttgartu podoba się wszystkim kierowcom oraz przechodniom i wygląda naprawdę drogo. Linia jest odważna i dynamiczna, ale jednocześnie stonowana i nobliwa. Przyjemnym urozmaiceniem są liczne załamania oraz przetłoczenia. Mercedes przeszedł długą drogę od ociosanych kamieni pokroju W140, ale z pewnością jest to dobra ścieżka. Oczywiście na swoim miejscu są również w pełni ledowe reflektory, które są o kilka poziomów wyżej niż te z bardziej plebejskich marek.

Na wnętrzu również nie oszczędzano. Skóra, aluminium, drewno, co tylko chcecie i na ile jesteście w stanie na to wydać. Wszelkie materiały są spasowane na najwyższym poziomie a do ich jakości nie można mieć żadnych zastrzeżeń, nawet w miejscach mało dotykanych. Czuć jakość, za którą się płaci.

Naturalnie nowa generacja jest nieco większa od poprzedniej. Czuć to szczególnie z przodu, gdzie mamy niezliczone możliwości ustawień foteli, zarówno pod kątem komfortu czy dynamiki. Za odpowiednią dopłatą można wszystkim sterować za pomocą silniczków. Zwykłe wajchy po prostu nie przystoją.

Sytuacja ma się gorzej w drugim rzędzie siedzeń, gdzie przeszkadza krótkie siedzisko kanapy. O ile na nogi miejsca jest sporo to za sprawą opadającej linii dachu wygodnie będzie tylko niskim pasażerom. Za to bagażnik ma solidną pojemność 480 litrów. Są większe kufry, ale to nie wóz przeprowadzkowy tylko limuzyna.

Pod względem technologii Klasa C również nie ma się czego wstydzić. O gadżetach można pisać książki, a jest ich tutaj tyle, że potrzeba kilku dni aby dojść do wszystkiego. Czasem jednak wydaje się to jednak odrobinę zbyt skomplikowane i przytłaczające, szczególnie dla urodzonych na długo przed erą smartfonów. No i zdecydowanie wolałbym, gdyby ekran nawigacji można było schować.

Wielbiciele ogromnych jednostek w układzie V będą srogo zawiedzenie. Pod sporych rozmiarów maską znajduje się czterocylindrowy, dwulitrowy silnik z turbodoładowaniem, który generuje rozsądne 184 konie mechaniczne mocy oraz 300 Nm momentu obrotowego. Dzięki temu pierwszą setkę osiąga w 7,3 sekundy, a jego prędkość maksymalna wynosi 235 km/h. Trzeba również zaznaczyć, że reaguje entuzjastycznie na pedał gazu, jest elastyczny w średnich obrotach, ale nie stroni również od rejonów czerwonego pola. Niestety nie brzmi zbyt rasowo. Jeśli chodzi o ścieżkę dźwiękową znacznie lepiej zdać się na zestaw audio firmy Burmester, sam motor brzmi jedynie poprawnie.

Nie lubiący często zaglądać na stację benzynową ucieszą się ze spalania. Przy w miarę dynamicznej jeździe jednostka benzynowa zadowala się średnio mniej niż 8 litrami paliwa. Pomaga w tym między innymi aktywna aerodynamika, która za pomocą klap zamyka bądź otwiera przedni grill w zależności od temperatury silnika. Jednak uważajcie przy zamawianiu. Standardowy zbiornik paliwa ma więcej niż skromne 41 litrów pojemności, czyli o całe 4 więcej niż w miejskiej Pandzie. Wszystkiemu jest winna chęć uzyskania niskiej masy własnej, a im mniej paliwa przy ważeniu homologacyjnym tym lepiej. Za bardziej przystający zbiornik wielkości 66 litrów trzeba dopłacić ponad 250 złotych. Trochę wstyd, że Mercedesa sięga do kieszeni klientów, ale jest to konieczna do wybrania opcja.

Sporym minusem jest automatyczna, 7-biegowa skrzynia biegów. Jest dość powolna, nawet w trybie Sport + i potrzebuje chwili zastanowienia na zmianie przełożenia. Przy spokojnej i zrelaksowanej jeździe jest relatywnie dobra, ale przyciśnięta ujawnia swoje niedostatki.

W dzisiejszych czasach nowa generacja powinna być nie tylko większa, ale również lżejsza. Obecna jest o ponad 50 kilogramów lżejsza od poprzedniej i waży mniej niż 1,5 tony. Po części dzięki wspomnianemu zbiornikowi paliwa, a po części za sprawą aluminium zastosowanego do budowy samochodu.

Wszystko to pomaga w uzyskaniu dobrych właściwości jezdnych. A Klasa C jest jednym z najlepiej jeżdżących pojazdów nie tylko we własnym segmencie. Nie jest co prawda mistrzem jazdy po ciasnych zakrętach, ale z pewnością można polegać na pracy zawieszenia. Mercedes w każdych warunkach jest bezpieczny, przewidywalny i zapewnia ogromne zapasy trakcji. Jednocześnie amortyzatory z dozą nobliwości tłumią wszelkie nierówności tak by spokój kierowcy ani pasażera pozostał niczym niezmącony. Trzeba mimo wszystko mieć na uwadze, że nie jest to wóz do szaleństw. Czasem można nieco popuścić wodze ułańskiej fantazji ale w granicach rozsądku i przewidzianych przez elektronikę.

Trzeba przyznać, że Klasa C jest bardzo utalentowana. Znakomicie wypełnia wszelkie postawione przed nią zadania. Jest wystarczająco szybka, bardzo komfortowa, zaawansowana technologicznie i wygląda świetnie. Zaczynasz się zastanawiać po co są wyższe modele. Różnice są niewielkie. Główna polega na tym, że Klasę C prowadzisz sam, a w S jesteś wożony. Wszelkie opcje dostępne do tej pory we flagowych limuzynach teraz można mieć w zdecydowanie mniejszym samochodzie. Po raz pierwszy w tym segmencie można zamówić pneumatyczne zawieszenie, a to dobitnie pokazuje jakie Mercedes wiąże nadzieje z tym modelem. W końcu stanowi 20 procent całej sprzedaży marki. Mimo alfabetu jest tu bliżej właśnie do Klasy S niż A.

Poza tym najmniejsza limuzyna jest stateczna, wygodna i dla kogoś kto uwielbia ciszę oraz ładne zapachy. Pod warunkiem jednak, ze zaakceptuje nie najlepszą skrzynię biegów.

Jeśli nieco popuścimy wodze fantazji to okaże się, że za Klasę S kupimy trzy mniejsze Klasy C. Cena wersji podstawowej nie obiega od tej, za które kupimy samochody z konkurencyjnych salonów, i wynosi blisko 140 tysięcy złotych. Niestety rozpasanie przy wybieraniu opcji i chęć posiadania wszystkiego podniesie bazową kwotę o połowę, a to już dużo pieniędzy. Na szczęście wiele udogodnień jest dostępnych w standardzie nawet w najtańszej wersji.

To w ujęciu całościowym powoduje, że nowa Klasa C o oznaczeniu W205 jest naprawdę bardzo udanym samochodem, który nawet w pełni wyposażony jest tańszy niż rok kadencji któregokolwiek posła. I przy okazji nie zmieści więcej niż jednej średniej wielkości żony ani nie ma konieczności dzielenia fotela z jakimkolwiek parlamentarzystą. Ponadto zawsze można siedzieć przy oknie, a to aspekty w pewnych kręgach nie do przecenienia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *