Kup jeśli naprawdę musisz.

Nie ma nic gorszego niż rozmowa na spotkaniu z kimś, kto wypytuje cię jaki samochód ma kupić. Pół biedy jeśli ta osoba jest pijana. Najgorsze jest jednak, gdy jest całkowicie trzeźwa. Nie chwaląc się, przejechałem się paroma samochodami, swoje umiejętności oceniam jako całkiem niezłe i posiadam swoje preferencje, zwane przez innych klapkami na oczach. Jednak ów jegomość, jako że jest jednym z czterdziestu milionów ekspertów w dziedzinie motoryzacji, awiacji, ekonomii, moralności, filozofii i religii, zawsze stara się mnie przekabacić i i udowodnić iż wie lepiej.

Na początku zaczyna się łagodnie, od pytań co kupić. Cóż to swego rodzaju przekleństwo, bo czy ktoś z was pyta proktologa o odpowiednie tabletki? Z pewnością nie. Ekspert jednak zadaje pytanie, na które oczekuje odpowiedzi, a tę już dobrze zna. Pragnie jedynie potwierdzenia.

Do odpowiedzi jaki samochód kupić można przyporządkować każdy model. Wygodny ze sportowym zacięciem? Serię 3 z pakietem M Performance. Praktyczny? Kup F31 albo F34. Można tak w kółko.

Jest jednak znacznie gorsza ewentualność. Wasza Kobieta pragnie zmienić samochód. Naturalnie każdy ma swój gust oraz preferencje. Co jednak zrobić jeśli są, jakby to ująć, mało pokrywające się z waszymi i odrobinę bezsensowne? W skrócie mówiąc, chce średniej wielkości suva.

Suvy, które darzę odrobinę mniejszą nienawiścią niż vany. Są całkowicie bezsensowne. W zamian, że siedzicie odrobinę wyżej są mniej ekonomiczne, bardziej toporne w prowadzeniu a na dodatek kosztują znacznie więcej niż ich niższe ekwiwalenty.

Większość klientów wskazuje na to, że suvy mają wyższe nadwozia a co za tym idzie wygodniej się do nich wsiada. Cóż, to czynność na którą poświęca się raptem kilka sekund, a w środku można przebywać kilka godzin. Spora część również docenia to, że siedzi się wyżej. Normalne, niskie samochody również potrafią zapewnić świetną widoczność, a jeśli nagle każdy będzie chciał mieć suva i kilka centymetrów więcej pod zadkiem, wkrótce samochody dorównają żyrafom.

Weźmy na przykład dzisiaj testową Mazdę CX-5. Jest nieco większa niż model 3, ma pojemniejszy bagażnik, ale 165-konna CX-5 kosztuje niemal dziewięćdziesiąt sześć tysięcy a 100-konna „Trójka” raptem sześćdziesiąt dziewięć. Zatem Mazda każe wam dopłacić blisko jedną trzecią więcej za samochód, który co prawda jest nieco bardziej praktyczny, tak samo przyspiesza ale gorzej się prowadzi oraz zużywa więcej paliwa. Gratis dorzuca 20 km/h prędkości maksymalnej, której i tak niewykorzystanie.

Niestety moje rzetelne, empiryczne i naukowe wywody nie trafią do większości z was. Tym bardziej, że nie wypełniłem tej rubryki wystarczającą ilością słów, więc muszę kontynuować.

Zacznijmy od wyglądu. CX-5 nie jest ładnym samochodem. Poszczególne elementy co prawda ocierają o użytkowe piękno, jednak jako całość nie współgrają tak dobrze. Po pierwsze samochód wydaje się nienaturalnie wysoki. Patrząc od przodu bądź tyłu nie sposób odnieść wrażenia, że jest wyższy niż szerszy, jak dawny Nissan Terrano. Po drugie niemal pionowy przód nie wydaje się być w ruchu jak mówi szkoła projektowania Mazdy, nie bardzo zdaje się pasować do obłości nadwozia. Wreszcie relatywnie krótka kabina i nienaturalnie długa maska, jakby inżynierowie „pożyczyli” sobie tę z Mercedesa GT. Tyle tylko, że nie znajdziecie tutaj żadnego dużego silnika. Całość nie wydaje się szczególnie atrakcyjna. Ma swoje momenty, ale gdzieś z tyłu kiełkuje myśl, że przed wejściem do produkcji CX-5 była błyskotliwym i urzekającym konceptem. Później jednak przyszedł ktoś i stwierdził, że musi być znacznie brzydszy i nudniejszy.

Wreszcie kolor. Kilka lat temu karminowa czerwień była jak renesans zwykłej opatrzonej barwy. Dzisiaj jest już niestety oklepana.

Wnętrze jest proste i jakby to ująć, nie przesadnie nowoczesne. Króluje zachowawcza stylistyka, która nie jest znacząco odmienna względem poprzedniej generacji. Nawigacja jest powolna, a siedmiocalowy ekran za mały. CX-5 nie rozpieszcza również wielbicieli wszelkiej maści gadżetów. Na osłodę zostają świetnej jakości materiały, idealne spasowanie oraz przestronne wnętrze.

Mazda idąc wbrew modzie usprawnia wolnossące silniki benzynowe zamiast montować turbosprężarki. Co prawda dwulitrówka nie ma tak mało koni, jednak liczba Nm wydaje się nieco żałosna, przez co ta wersja ma mniej mocy niż opozycja. Żeby wykrzesać z samochodu jakiekolwiek osiągi silnik trzeba mocno kręcić, a wówczas ten robi się dość głośny. I na niewiele przydaje się świetne wyciszenie wnętrza. Na dodatek poganiany prawym pedałem potrafi spalić trzynaście litrów cennego paliwa.

Swoje trzy grosze wtrąca również skrzynia biegów. Sześciobiegowy automat jest podobno nowoczesną przekładnią, jednak cierpi na starczą demencję. Pewnie to tylko błędy w oprogramowaniu, które można załatwić jakąś aktualizacją, ale z niezrozumiałych względów czasem zapomina czym naprawdę jest. Owszem są ludzie, którzy cenią sobie płynność i niezauważalność zmian przełożeń, jednak nie kiedy musicie zdecydowanie przyspieszyć, a skrzynia biegów właśnie przechodzi kryzys egzystencjalny zastanawiając się czy aby na pewno nie jest marchewką. Na razie odnoszę wrażenie, że jej główną funkcją jest ograniczanie i tak już niewielkiej mocy.

Mazda to marka, która w swojej ofercie miała kilka udanych sportowych modeli, więc można by przypuszczać, że CX-5 będzie miało zawieszenie twarde jak wózek sklepowy. Przy normalnych prędkościach zachowuje się przewidywalnie i szybko wykonuje polecenia wydane przez kierowcę, jednak przy większych przyprawionych dodatkowo ułańską fantazja bardziej komfortowe niż sprężyste nastawy sprawiają, że przy teście łosia podnosi tylne koło a nadwozie dość mocno się wychyla, będąc przy tym nerwowe jak Donald Trump w wietrzny dzień.

Elektronika jest gdzieś tam ukryta jednak fizyki nie da się całkowicie oszukać. CX-5 jest średniej wielkości suvem, a to trudne pole do popisu dla inżynierów. Również jeśli chodzi o napęd na cztery koła. Mazdą zwyczajnie szkoda wjechać w grząski czy też piaszczysty dukt zarówno z obawy o podwozie oraz nadwozie jak i z tego względu, że istnieje duże prawdopodobieństwo pieszych poszukiwań kogoś z traktorem.

CX-5 bywa wychwalana pod niebiosa, dziennikarze motoryzacyjni stawiają ją niemal na równi z BMW X3. Jednak Mazda nie będzie dawała radości z jazdy, podobnie jak wasze żelazko. Ma w sobie tyle duszy co lodówka. To narzędzie, spora część klientów tego oczekuje, a dokładnie półtora miliona bo właśnie w takiej ilości sprzedała się poprzednia generacja. Drugą Mazda bardziej udoskonaliła niż radykalnie zmieniła, co ma swoje ekonomiczne uzasadnienie. Nadal jednak nie jest czymś, co sprawi że na waszej twarzy zagości uśmiech.

Wiem, że to kieruje każdą firmą, wynik finansowy. Jednak pomimo tego część z nich potrafi nadać swoim produktom charyzmę, cechy które docenią entuzjaści. A oni raczej nie spojrzą w kierunku Mazdy. CX-5 zamienia tylko czas na kilometry. Nie pojawi się w żadnym filmie. Ani grze. Z pewnością nie będzie też gorącej wersji.

Jest tylko środkiem transportu, na dodatek dość drogim. W wersji ze stusześćdziesięciopięcionnym silnikiem benzynowym, automatem i napędem na cztery koła kosztuje ponad sto trzydzieści tysięcy. Jeśli zapragniecie skórzanej tapicerki musicie zgodnie z polityką japońskich producentów wybrać wyższą wersję wyposażenia, która jest droższa o trzydzieści tysięcy. Na szczęście do końcowej kwoty możecie dołożyć tylko szyberdach.

Problem jednak jest tym większy, że na tle konkurentów CX-5 nie wyróżnia się niczym szczególnym. Wygląd to rzeczy dyskusyjna a wszyscy inni japońscy producenci z uporem maniaka oferują bezstopniowe skrzynie biegów. Mimo to, jeśli szukasz solidnego samochody, który koniecznie musi być suvem CX-5 jest godna polecenia. Jeśli jednak nie musisz pieścić swojego ego pseudoterenowym samochodem każdy normalny samochód będzie lepszym wyborem.

  1 comment for “Kup jeśli naprawdę musisz.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *