Gwiazdka w tym roku przyszła zdecydowanie wcześniej, a Ford ma solidny dylemat.

Nie zważając na ostatnie czy jeszcze poprzednie wybory żyjemy w wolnym kraju. Nawet spora część świata jest wolna. Cóż, jeśli tak myślisz możesz nadal wierzyć w bajki. Dzięki politykom, wszelakim specjalistom od bezpieczeństwa oraz żonom ciągle odbijamy się od różnych barier. Powtarzamy swoim dzieciom, że mogą być kim chcą, żeby pielęgnowały swoją wyjątkowość jednocześnie karząc je za niezjedzenie porannej owsianki.

Dlatego też tak bardzo się zdziwiłem, gdy Unia Europejska w pełni legalnie wpuściła jednego z najdzikszych imigrantów. Tak, po raz pierwszy możesz pójść do lokalnego dilera Forda i obok Fiesty orac C-Maxa znaleźć Mustanga. I tym samym producent nie tylko zmienił zasady gry, przetasował przyniesione przez siebie karty ale ma sporą szansę na wydanie tego rozdania.

Samochód zaraz po mieszkaniu to największy wydatek w życiu. Chyba, że twoja druga połowa jest jedną z żon z Hollywood. Wracając do pojazdów, to nic dziwnego, w końcu rodzinny Golf Variant z najtańszym dieslem kosztuje niemal 78 tysięcy. Sprawa ma się jeszcze gorzej, gdy głowie rodziny zechce się nieco zaszaleć. Rynek samochodów dających frajdę z jazdy jest bogaty. Podobna przymiot musi cechować klienta. Oferta kompaktowych hatchbacków wzbudzających pożar w spodniach zaczyna się od kwot sześciocyfrowych. Nieco szyku nadała Toyota w 2012 roku wskrzeszając segment w miarę mocnych coupe z tylnym napędem za cenę wyraźnie niższą niż zegarek Nowaka albo dom na przedmieściach Warszawy. Ale Ford… Mustang z silnikiem nowego Focusa RS kosztuje tyle co Golf R. Za nieco więcej niż Audi życzy sobie za S3 dostaniecie pełnokrwistą V8-mkę. To tak jakby za cenę Big Maca dostać dwufuntowy stek z wołowiny z Kobe. Tak, 170 tysięcy to duża suma, ale gdy za nią możesz legalnie kupić legendarny samochód z widlastą ósemką pod maską brzmi to jak gwiazda gwiazdek, jak urodziny i wszystkie piątki z kumplami w pubie jednocześnie. Takie prezenty można dostawać przez cały rok. Zapomnijcie o tym, czego podobno chcemy od kobiet na urodziny a nie dostaje tego Tomasz Terlikowski. Mustang jest najlepszym prezentem. Jeśli ktoś ma jeszcze jakiekolwiek wątpliwości niech spojrzy na cenniki BMW, Audi i Mercedesa. Podobna kwota często nawet nie wystarczy słabsze o połowę modele. Honoru nieco broni Lexus z 245-konnym RC.

A więc zacznijmy od opakowania prezentu. Mimo, że żyjemy w dobie unifikacji wystarczy jeden rzut oka by od razu bez wątpliwości stwierdzić, że to Mustang. Ma odpowiednią prezencję, chociaż dwie ostatnie generacje dzieli mniej różnić niż w 911. Poza tym trzy sugestie. Przednie światła są nieco zbyt małe, wskazane jest zamówienie dodatkowych reflektorów w atrapie chłodnicy i nie każdemu przypadnie do gustu boczna linia okien żywcem wzięta z Astonów. Reszta to stylistyczne dzieło sztuki, wszyscy projektanci ubrań nie odwaliliby lepszej roboty. Mustang jest niczym model studyjny pokazywany na targach, który nigdy nie wchodzi do produkcji seryjnej. Na całym nadwoziu znajdziecie tyle detali, że można nimi obdzielić wszystkie generacje Golfów, Passatów i zostanie jeszcze co nieco na jakiegoś miejskiego Citroena. Amerykanie stworzyli samochód, który ma wyglądać dobrze sam z siebie, nie jak dzieło sztuki w stylu Ferrari czy emanacja zła jak Lamborghini, Mustang ma być po prostu fajny. I jest.

Na koniec mała uwaga, jest ogromny. Jest większy od GT86. Nawet Nissan GT-R jest mniejszy. Prawdę mówiąc w Europie jest ogniwem między potężnymi suvami i limuzynami a samochodami normalnej wielkości.

Klienci wybierający Mustanga nie oczekują, że będzie przesadnie wyposażony w gadżety. Dla nich znacznie bardziej istotne są nawiązania do kultowych modeli, a tu jest ich kilka jak choćby kształt deski rozdzielczej w stylu oryginału z 1964 roku. Wykonanie może nie stoi na europejskim poziomie, jednak dużo elementów pokrytych jest skórą a aluminium nie jest udawane. Malkontenci znajdą kilka miejsc zrobionych z przerobionych błotników Renault, ale za tę cenę nie można spodziewać się jakości Klasy S.

Przestrzeni jest sporo, bagażnik jest większy niż w kompakcie, a fotele są nie tylko wygodne, ale zapewniają niezłe podparcie boczne. To idealny przepis na samochód segmentu GT.

A tu z kolei przydałby się silnik, który na długiej trasie przyjemnie mruczy. Ponad dwulitrowy Ecoboost brzmi zadziwiająco podobnie do pełnokrwistej wersji, ale zasługa w tym wyłącznie pokładowych głośników. Sam motor nie zapewnia dobrych wrażeń dźwiękowych i brzmi jak Mondeo czy Focus.

Według amerykańskich kategorii czy zdaniem Mad Maxa V6 jest złem, zatem czterocylindrówka stoi jeszcze poziom niżej. W przypadku europejskich standardów jest nieco lepiej. Dzięki turbosprężarce ma niemal 320 koni mechanicznych i ponad 430 Nm. To sprawia, że jest nie tylko szybki, ale gdy snujemy się zamiast walczyć z Golfami GTD zużywa zadziwiająco małe ilości paliwa, zwłaszcza jak na coś o masie dobrze ponad 1,5 tony.

Lubiący samodzielnie zmieniać biegi będą zadowoleni, Mustang jest dostępny również z ręczną skrzynią biegów. Kto by pomyślał, że to właśnie Ameryka, królestwo automatów, będzie ostatnim bastionem drążków. Ale nie tylko to jest w niej najlepsze. Skrzynia biegów jest wyśmienita i bezpośrednia niczym ukraińska prostytutka i gwiazda filmów dla dorosłych razem wzięte. Przełożenia chce się zmieniać namiętnie i często, jak w danych Hondach Type R. I ma tylko sześć przełożeń, a nie jak europejskie dwusprzęgłówki trzy tysiące, które mają zapewnić mniejsze zużycie paliwa. Amerykański samochód o masie Statuy Wolności i osiągach promu Columbia potrafi zużyć mniej niż dziesięć litrów benzyny. Czy słuchasz Europo?

Większość pewnie spodziewa się, że pojazd zza Wielkiej Wody będzie mdły. Otóż układ kierowniczy jest całkiem niezły i dość precyzyjny, ale przy tym za mało ostry. Tak naprawdę liczy się tylko tryb sportowy, pozostałe dwa są równie bezużyteczne co cola w wersji light.

Mustang w przeciwieństwie do dawnych krążowników nie pływa na drodze. To prawda, wielowahaczone, w końcu, zawieszenie potrzebuje chwili by wytłumić nierówności, które niespecjalnie lubi, ale poza tym nie można mu niczego zarzucić. Sprawnie pokonuje zakręty nie przechylając się nadmiernie. Pewnie, że nieco mu brakuje do europejskich oraz japońskich konkurentów, ale swoimi manierami nie przynosi wstydu na rodzinnym spotkaniu. Co prawda na drodze niczym zestaw powiększony zajmuje sporo miejsca, ale bynajmniej nie jest niekomfortowy, bez obaw można nim codziennie zaganiać bydło, znaczy dojeżdżać do pracy. BMW chwali się radością dawaną z jazdy, ale nie jest nawet blisko przyjemności płynącej z podróżowaniem Mustangiem. On na każdym metrze prosi by pozwolić mu być nieco niegrzecznym. Po prostu chcesz do niego wsiąść i gdzieś pojechać, a nie przez pół godziny wybierać jak szybko skrzynia biegów ma zmieniać przełożenia.

I co najważniejsze, odwrotnie niż nadopiekuńcze produkty ze Starego Kontynentu pozwala wyłączyć ci wszystko i jeździć nieodpowiedzialnie. Tu jesteś zdany tylko na siebie a nie na ciocię Audi, która nakłada ci na talerz sałatkę, w czasie gdy ty chcesz w pełni delektować się karkówką z grilla w sosie barbecue.

Jedyny zarzut można mieć do typu silnika. Przez turbosprężarkę czasem ciężko jest precyzyjnie dozować moment obrotowy by mieć pełną kontrolę nad tylną osią. Poza tym jazda to sama rozkosz.

I nie chcę zabrzmieć zbyt pompatycznie ani też odkryć Ameryki, ale Mustang to w dużej mierze samochód idealny. Jest wystarczająco komfortowy by jeździć po polskich drogach i cichy by przemierzać nim kontynent. Gdy tego chcesz będzie ruszał tyłem niczym Mick Jagger na scenie i zapewni ci więcej zabawy niż mógłbyś tego oczekiwać. Pomyślcie o jakimkolwiek innym samochodzie, który ma równie wiele talentów, a okaże się, że kosztuje on co najmniej dwa razy tyle. Nie będzie przy tym dwa razy lepszy niż Mustang. Pomyślcie o nim jak o znalezionej rolce papieru toaletowego w środku lasu w czasie, gdy męczy was biegunka. Taki właśnie jest Mustang, a ja dzięki niemu znów mam 5 lat i dostałem wyczekiwany modelik do zabawy.

Do tej pory musiałeś być niezwykle zdeterminowany i wiedzieć dokładnie czego chcesz, żeby kupić Mustanga. Dzisiaj każdy może go mieć a to sprawia, że łatwo wybrać nie najlepszą wersję a taki jest niestety Ecoboost. To prawda, z osiągami i niskim zużyciem paliwa to dobry układ, ale jeśli kupujesz amerykański samochód to chcesz mieć V8 pod maską. To jest nierozerwalne niczym Jarosław Kaczyński i PiS. Wybrać wersję czterocylindrową to tak jakby pójść do fast foodu i zamówić sałatkę, gdy tak naprawdę masz ochotę na nieco krwistego mięsa. Musisz iść ostro i od razu kupić V8, jeśli tego nie zrobisz przez cały czas będzie towarzyszyło ci to nieznośnie uczucie, kiedy chcesz się jeszcze napić a impreza zmierza już ku końcowi. Ponadto V8 wydaje się być idealne jeśli chodzi o ilość mocy, Shelby prawdopodobnie będzie miał jej za dużo. Czy ja naprawdę to napisałem?

Ale jeśli już chcesz żałować, to lepiej to zrobić nawet z czterocylindrowym silnikiem. Ford nie zrobił lepszego Mustanga, wziął europejski samochód sportowy i uczynił go mniej skomplikowanym, przez co także lepszym. Nie jest przy tym wyrafinowany, ale jego prostota i relatywnie przystępna cena jest przypomnieniem w hybrydowych czasach czym może być samochód i jaką sprawiać radość. W Polsce jest niczym wyjęty z kosmosu, przechodnie nie mogą oderwać od niego oczu w sposób jaki Fox Mulder patrzy na przybysza z obcej planety. I właśnie to jest z nim wyjątkowe. Za jedną dziesiątą ceny Ferrari jesteś na świeczniku niczym naga Natalia Siwiec pokryta miodem i czekoladą na zlocie nastoletnich onanistów.

Nowy Mustang to świetna opcja. Jest przestronny, wygodny na długie trasy i gdy tego chcemy lubi zaszaleć niczym Charlie Sheen. Ford ma naprawdę zagwozdkę by sprzedać nowego Focusa RS, który będzie kosztował mniej więcej tyle samo. Jest zwykłym kompaktem z kilkoma spojlerami, a to coupe wzbogaca folklor. Gdy odkładasz kluczyki od niego życie staje się jałowe jak bez smażonej wołowiny w bułce.

Na koniec chciałbym wam z całego serca go polecić, ale jest coś przez co nie mogę. Unia Europejska w tym szaleństwie miała metodę. Kupno w salonie zamiast sprowadzenia odbiera nieco niepokorności wobec brukselskich dygnitarzy. Nie przypomina już palenia za szkołą. W przypadku poprzednich generacji żeby go mieć musiałeś co najmniej obejrzeć „Rio Bravo”, a obecna przy całej ogromnej sympatii jest… ładna. Zanim ktoś stwierdzi, że to w gruncie komplement niech wyobrazi sobie przez chwilę Clinta Eastwooda, a później nazwie go słodkim. Ale po dłuższym zastanowieniu za cenę, za którą można kupić 418d może być nawet Troskliwym Misiem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *