Czarna owca.

Całe szczęście jesteśmy już po wyborach, których mówiąc prawdę, szczerze nienawidziłem. Głównie ze względu na latające wszędzie resztki plakatów. I niezależnie czy w waszym okręgu wygrała lewa czy też prawa strona, to solidnie dostało się partii zielonych, których nienawidzę jeszcze bardziej.

Dla jasności, nie mam nic do zielonych drzew, czystego powietrza, rzek, z których można pić. Na dodatek uwielbiam sielskość gór oraz szum morza. Niestety jak płachta na byka działa na mnie ekologiczny terroryzm, czyli wymysły a wręcz wynaturzenia kilku ekologów aby uratować planetę, a przy okazji uczynić życie zwykłych obywateli jeszcze bardziej uciążliwym i nieznośnym. Jeszcze gdyby ich pomysły były sensowne i w ogóle działały.

Doskonałym przykładem tego jest BMW 118i. W momencie debiutu w 2012 roku to oznaczenia zwiastowało wspartą turbosprężarką rzędową czwórkę o mocy stu siedemdziesięciu koni mechanicznych. Nie za dużo ale wystarczało do sprawnego przemieszczania się. Ku uciesze ekologów i trwodze entuzjastów lifting sprzed dwóch lat pozbawił silnik jednego cylindra oraz obciął moc do poziomu nieco żałosnych stu trzydziestu sześciu koni mechanicznych. Taki sam agregat znajdziecie w Mini a po niewielkich modyfikacjach także w i8.

Jak przystało na BMW, rozwiązanie zostało należycie przemyślane i ma nawet kilka zalet. Jednostka jest lekka i zwarta, co pozwoliło umieścić ją za przednią osią. Dzięki temu uzyskano idealny rozkład mas, rzecz bez precedensu w miejskich hatchbackach. Mimo niedostatku mocy 118i rozpędza się do setki w mniej niż dziewięć sekund, a moc rozwijana jest płynnie. Być może zasługa w tym oprogramowania turbosprężarki. Albo małej mocy.

Na tym niestety zalety się kończą. Trzycylindrowy silnik zaraz po rozruchu drży niczym stare TDI na mrozie. Mistrzem oszczędności również nie jest, spalając dziesięć litrów w mieście, siedem na trasie. Podobne wyniki można było uzyskać również w poprzedniej wersji, więc nie wiem gdzie tu oszczędność.

To wszystko byłbym w stanie wybaczyć, jednak dźwięku już nie. Przypomina skuter rozwożący pizzę, a jakby tego było mało BMW chyba sknociło wygłuszenie, bowiem w „jedynce” nawet jadąc z niewielką prędkością jest zbyt głośno. Z pewnością jakiś ekolog poczuł ulgę.

Na dodatek, sam nie wiem że to piszę, odpuście sobie manualną skrzynię biegów. W Dacii byłaby świetna, jednak tu sprawia nijakie wrażenie. Znacznie lepszy jest ośmiobiegowy automat firmy ZF, który po prostu musicie kupić. Inaczej zwykły drążek przez cały czas będzie wam przypominać, że nie było was na niego stać.

Jednak największym problem jest to, jak ta wersja BMW jeździ. Nie ma adaptacyjnych amortyzatorów, a o zawieszeniu pneumatycznym nawet nie słyszało. Nie wie nawet co to magnezowe opiłki ani specjalny olej w kolumnie. A mimo to jeździ świetnie. Zdaje się, że BMW pochłonęły prace nad silnikiem na tyle, że zapomnieli o innym ustawieniu zawieszenia. Tak więc sprawia wrażenia „na wyrost”. Niemniej jednak zawieszenie nie jest twarde jak „sprzęt” aktora porno. Jest sprężyste, aczkolwiek nie nastawione na komfortowe tłumienie lecz na dynamiczną jazdę. Oczywiście na tyle na ile pozwolą elektroniczne systemy bezpieczeństwa.

Wszystkim przyrządami sterującymi operujemy wykonując niewielkie ruchy, BMW można prowadzić tylko nadgarstkami i kostkami. Jednak tylko do pewnego momentu. Samochód jest co prawda tylnonapędowy, mimo to zapomnijcie o zamiataniu tyłem. Szybka jazda w zakręcie zamiast oczekiwanej nadsterowności wywołuje podsterowność, której nie można zniwelować pedałem przyspieszenia ze względu na zbyt niską moc na kołach.

Na dodatek elektrycznie wspomaganemu układowi kierowniczemu daleko do ideału a hamulce przy pełnym obciążeniu mają zbyt małą efektywność.

Zatem w kwestii mechaniki Seria 1 nie jest co prawda kiepska, ale również nie błyszczy. Daleko jej do panteonu świetnych „beemek”. Wnętrze również ma kilka skaz.

Co prawda ilość gadżetów determinuje tylko zasobność portfela. Możecie mieć duża nawigacja, concierge’a, wielofunkcyjne fotele, radary, itp. I pomimo świetnego systemu iDrive, stylistycznie ciężko nazwać deskę rozdzielczą BMW nowoczesną, zwłaszcza że została zaprojektowana siedem lat temu. Oferuje klasyczne zegary, podczas gdy Audi i Mercedes w pełni elektroniczne. Ma to swoje zalety, jest jak to mówią oldschoolowa, ale mam wrażenie, że po BMW można spodziewać się więcej. Za to nie można przyczepić się do ergonomii, bowiem wszelkie przyciski zaprojektowała osoba, która miała do tego praktyczne podejście. Niestety nie miała poczucia humoru, mimo aluminiowych wstawek wnętrze jest smutne i przygnębiające. Przynajmniej jest solidnie spasowane, a materiały w większości są miękkie. Niestety zdarzają się twarde w miejscach, w których nawet Renault ma miękkie.

Seria 1 nie rozpieszcza również w kwestii ilości oferowanego miejsca. Z przodu oferuje porządną przestrzeń, jednak z tyłu tylko relatywnie jest jej pod dostatkiem. W przypadku osób wysokich brakuje miejsca na głowę i kolana. Bagażnik wydaje się pojemny jeśli chodzi o samą liczbę litrów, jednak empirycznie nie jest mistrzem praktyczności a poza tym jest dość płytki za prawą napędu i akumulatora pod podłogą. Wszystkie te wady ma podobno rozwiązać następna generacja, która ma odpychać się z przednich kół, a więc zniknie wał napędowy a silnik ustawiony poprzecznie umożliwi przesunięcie kabiny do przodu. Na tę chwilę „jedynka” to auto dla singla lub ewentualnie pary.

Na koniec stylistyka nadwozia. Cóż, są osoby które dadzą się pokroić za dowolny element bawarskiej marki. Seria 1 to niezaprzeczalnie BMW, markę można rozpoznać na pierwszy rzut oka. Nieco gorzej jest z modelem, firma zaczyna cierpieć na kryzys tożsamości poszczególnych samochodów jak Audi kilka lat temu. Na dodatek ciężko odróżnić poszczególne wersje z uwagi na fakt, że liftingi były wyjątkowo zachowawcze, zmiana tylko niezauważalnie muskały detale.

A jakby tego było mało, musicie wybrać pakiet M, który serwuje inne zderzaki, felgi i zaciski hamulcowe. Nie jestem ortodoksyjnym wyznawcą marki i nie uważam, że wszystko z M Pakiet jest lepsze, ale standardowa „jedynka” wygląda naprawdę ubogo.

Najlepsze jak zwykle na koniec. Jak myślicie ile BMW żąda za ten niezbyt praktyczny, nie do końca ekologiczny samochód? Najtańsza Seria 1 kosztuje sto dwanaście tysięcy złotych. Golas w wersji 118i jest droższy o kolejne dziewięć tysięcy. W budżetowym wariancie dostaniecie wszystko co niezbędne ale jeśli chodzi o wyposażenie premium jest go tyle samo co w Ładzie. BMW każe dopłacać za wszystko, nawet za regulację foteli w odcinku lędźwiowym, a ceny za każdą z opcji są wysokie. Zatem nic nie stoi na przeszkodzie by bogato wyposażona wersja 118i kosztowała nawet sto siedemdziesiąt tysięcy.

A to wszystko sprawiło, że zacząłem się poważnie zastanawiać. Konkurenci segmentu premium są podobnie wycenieni a wyposażenie dodatkowe rządzi się takimi samymi prawami. BMW jako jedyny przedstawiciel gatunku posiada napęd na tylne koła, jednak w słabszych wersjach wydaje się to nie mieć większego sensu. Klienci oczekują znaczka, gadżetów, dobrego wykonania a nie wyścigowego napędu. Co jednak jeśli poszukujecie solidnego samochodu do jeżdżenia po mieście i na trasy? Kupcie Golfa i zostanie wam jakieś pięćdziesiąt tysięcy. Marzycie o czymś z tylnym napędem co dobrze się prowadzi, ale nie zależy wam na znaczku? Kia Stinger będzie świetna. Albo idźcie na całość i kupcie ociekającego testosteronem Focusa RS. Może nie jest tak dobrze wykonany, nie ma tylu gadżetów, ale uśmiech nie będzie schodził wam z twarzy. Zwłaszcza, że potrafi driftować. I zimą lepiej się sprawdzi. A Seria 1? To niezły samochód, ale w dzisiejszych czasach to zdecydowanie za mało by lecieć tylko na znaczek. Jest jak nowa płyta Agnieszki Chylińskiej „Pink Punk”. Wokalistka (BMW) świetna, ale krążek (F20) nieco przytłumiony a potencjał nie wykorzystany.

  1 comment for “Czarna owca.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *