W Polsce najpopularniejszym elektrykiem nadal będzie Lech Wałęsa.

Wszystko wskazuje na to, że społeczeństwo i rządzący obrazili się na diesle. Nigdy nie byłem ich fanem, ale też nie darzyłem ich przesadną nienawiścią. Świetnie sprawdzały się w samochodach roboczych i na długich trasach, gdy nie chcieliście zatrzymywać się na stacji benzynowej co pięćset metrów by nakarmić waszą V8-mkę. Kilka z nich brzmiało nawet przyjemnie, jak rzędowe 30d od BMW, a parę było naprawdę potężnych, jak V12 TDI od Audi.

Teraz jednak wszystko się zmienia. Elżbieta Bieńkowska chce zakazać wjazdów do centrów miast. Nikt nie będzie mógł stanąć koło diesla, strefa ochronna będzie wynosiła tyle co w Czarnobylu.

Powinienem się jednak cieszyć. Otrzymamy czystsze powietrze, więcej miejsca i wszystkim będzie żyło się lepiej. Powitajcie i przyzwyczaicie się do hybrydowych i elektrycznych samochodów.

A to w naszym kraju naturalnie napotyka wiele problemów. Po pierwsze samochody z przyjaznym naturze napędem są droższe niż nowy kabriolet Maybacha. Prawdopodobnie nawet Caritasu nie będzie na nie stać. Po drugie w przypadku samochodów elektrycznych nie ma ich gdzie ładować, a wbrew zapewnieniom producentów będziecie musieli robić to często. Darmowe ładowanie ze słupków Green Way skończyło się w maju, więc według obliczeń ekspertów koszt przejechania stu kilometrów będzie wynosić trzydzieści pięć złotych. Przy obecnej cenie paliwa to siedem litrów, więc oszczędność jest dyskusyjna.

Podobnie w przypadku serwisowania. Każdy kto ma jakikolwiek sprzęt elektroniczny wie, że jest jednorazowy. Telewizora nie opłaca się naprawiać, lepiej kupić nowy. Podobnie z komputerem, telefonem i każdym sprzętem AGD czy RTV w domu. Części do samochodów hybrydowych są drogie. Najczęściej są produkcji japońskiej, a to jedne z najdroższych marek pod tym względem. Bateria do Priusa potrafi kosztować od ośmiu do piętnastu tysięcy. Co prawda można znaleźć taką używaną za dwa-trzy tysiące ale do tego dochodzi wymiana za połowę tej kwoty. Niestety serwis wymaga specjalistycznej wiedzy, więc grono mechaników się zawęża. Jednak chwila z wyszukiwarką pozwala zrozumieć, że koszty napraw są podobne jak w nowoczesnych dieslach. Poza tym wytrzymują podobne przebiegi, a co za tym idzie trudno wybrać optymalne rozwiązanie. Niestety w przypadku elektryków pozostaje problem utylizacji zużytych ogniw.

Ponadto samochody elektryczne mogą przyczynić się do kryzysu gospodarczego. Jeden z dyrektorów Hyundaya twierdzi, że produkcja samochodów elektrycznych na masową skalę może spowodować spadek zatrudnienia w fabrykach nawet o siedemdziesiąt procent, a to wszystko za sprawą prostszej konstrukcji.

I na końcu, co z pewnością nie wyczerpuje listy wad samochodów elektrycznych, są strasznie skomplikowane i przeładowane technologią. Nie interesuje mnie to co dzieje się pod maską, czy gdziekolwiek zgromadzone są baterie. Lot na Księżyc wymagał mniej pamięci operacyjnej niż ma najnowszy iPhone, ale nie przeszkadza to producentom wyposażyć samochód w różne dziwne funkcje. Tesla nawet sama wgrywa jakieś aktualizacje oprogramowania. Pewnie robi to w nocy, a wy rano orientujecie się, że samochód kompletnie nie działa. W końcu każdy wie jak Microsoft ulepsza system serwując poprawek. Na dodatek nasi rodacy znaleźli jakieś obejście, więc dzięki błędowi w zabezpieczeniach wkrótce pojazdy same będą się kradły albo spadały z parkingów jak to miało miejsce w ostatniej części „Szybkich i wściekłych”.

Pewnie spytacie czemu zawdzięczacie tę okropnie długą epopeję? Oczywiście jest to wstęp do testu samochodu. Ferrari, Porsche, Koenigsegg. Wszyscy coraz chętniej produkują sportowe samochody z napędem hybrydowym. Niestety żaden z przedstawicieli z tych marek nie zadzwonił by z ochotą podstawić zatankowany i załadowany supersamochód pod mój dom. Nie zaproponowali nawet kilku kółek po jakimś torze. Ale jako, że test musi się odbyć na ratunek przyszedł Nissan. I nie, bez obaw, nie przegapiliście jakieś nowej wersji GT-R’a. Oto by bronić honoru i chwały miejskich samochodów pojawia się Leaf drugiej generacji.

Samochód Nissana jest najlepiej sprzedającym się elektrykiem w Europie. Co nie dziwi jeśli spojrzymy na nadwozie. Japoński producent uniknął nadania mu aparycji statku kosmicznego. Leaf wygląda jak zwyczajny samochód segmentu C. Tyle że z charakterystycznymi dla samochodu z kraju Kwitnącej Wiśni rysami.

Podobnie jest z wnętrzem. Nie musicie usiąść w tylnym rzędzie by znaleźć deskę rozdzielczą. Na dodatek Leaf ma kierownicę, a wszystkimi funkcjami sterują przyciski i ekran a nie magia czy telepatia. Niestety środek jest wykończony raczej tanimi plastikami, kierownicę można regulować tylko w jednej płaszczyźnie a fotele są wyjątkowo wysoko, niczym w małym suvie. Wszystkiemu są winne baterie pod podłogą, więc zapomnijcie o czytaniu nawierzchni waszymi czterema literami. Na szczęście bagażnik jest całkiem spory, aczkolwiek jeszcze mniej praktyczny niż w pickupie.

Elektryczny silnik Leafa generuje ekwiwalent stu pięćdziesięciu koni mechanicznych. Nie wydaje się to dużo, zwłaszcza z uwagi na fakt, że samochód waży ponad półtorej tony. Jednak charakterystyka działania silników elektrycznych nadaje mu osiągi niewiele gorsze niż lekko ciepłego hatchbacka pokroju Golfa GTD czy Megane GT. Reakcja na pedał przyspieszenia, bo tu już chyba nie można mówić o gazie, jest natychmiastowa i całkowicie liniowa, bez krzty zadyszki.

W kwestii zasięgu Nissan oczywiście obiecuje bajki. Ale robią to również producenci telefonów komórkowych czy samochodowi mierząc spalanie w warunkach laboratoryjnych. Teoretycznie Leaf powinien pokonać niemal czterysta kilometrów, jednak realny zasięg to trochę więcej niż połowa tej wartości. To wielkość, którą można zaakceptować jeśli poruszacie się głównie po mieście a waszą jedyną dalszą eskapadą jest niedaleki wypad na weekend. Dalszy wyjazd na wakacje odpada, chyba że zrobicie kilka przystanków, ale wówczas sama podróż potrwa kilka dni.

Mając w pamięci ile Leaf waży, zaskakująco dobrze radzi sobie w szybkich zakrętach. Oczywiście nie sposób oszukać nadwagi, ale prowadzi się stabilnie nawet w ciasnych zakrętach. Miejskie nierówności również nie stanowią dla niego wyzwania. Szkoda tylko, że ma co najwyżej przeciętny układ kierowniczy, ale zdaje się, że to właśnie tego oczekują klienci.

Jazda tym Nissanem ma jeszcze jedną stronę, techniczną. Za sprawą przycisku na desce rozdzielczej Leaf po odpuszczeniu pedału przyspieszenia wyraźnie zwalnia, odzyskują energię i ładując baterie. Robi wszystko samoczynnie za pomocą elektrycznego mózgu, dzięki czemu zyskuje kilka dodatkowych kilometrów zasięgu. Potrafi także w połowie sam się prowadzić, więc kierowca może się odrobinę rozluźnić. Chociaż jeśli zależy wam na życiu i przyjemności z jazdy nie powinniście tego robić.

A wszystko to za przynajmniej sto pięćdziesiąt tysięcy. Za co możecie kupić morze ciekawych, charyzmatycznych, oszczędnych, niezawodnych i praktycznych samochodów. Leaf jest drogim gadżetem, manifestacją statusu i troski o dobro planety. Pod warunkiem, że prąd ze stacji ładowania uzyskiwany jest z odnawialnych źródeł.

Wynik jednak może być jeden. Dochodzimy do momentu, kiedy w barze zamiast szybkości przyspieszeia będziemy porównywali czasy ładowania. Jazda elektrycznym Nissanem również nie należy do przyjemności, Leaf dobrze się prowadzi i jest całkiem szybki ale spadający zasięg wywołuje nerwowość i uczucie paniki gorsze niż w przypadku Veyrona, w którym na pełnym gazie opróżnicie bak w ciągu ośmiu minut. Jeżdżąc nie mogę oprzeć się wrażeniu, że gdybym wyłączył radio miałbym kilka kilometrów w zanadrzu więcej, kilometrów które mogą być ważne. Jazda to ciągłe przeliczanie, zastanawianie się czy czegoś użyć. Nie ma czasu na spontaniczność, w jednej chwili nie zdecydujecie się jechać nad morze ponieważ będziecie musieli spędzić osiem godzin na ładowaniu. W przypadku spalinowego samochodu, gdy zabraknie wam paliwa możecie przynieść je w wiadrze.

A to nie najważniejszy problem. Po pierwsze Leaf ma wyjątkowo głupią nazwą, która składa się z idiotycznego akronimu, a w dodatku po przetłumaczeniu oznacza liść. Po drugie nadwozie „siedzi” wysoko, co wygląda karykaturalnie i przeczy zasadom fizyki. Po trzecie niespecjalnie działa, aczkolwiek jest lepszy niż poprzednia generacja.

Zatem przechodząc do konkluzji, do tej pory samochody elektryczne były dla mnie rozczarowaniem podobnym do udziału reprezentacji Polski w mundialu. Leaf sprawił, że jest inaczej. Teraz to tylko rozgoryczenie jak po meczu z Senegalem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *