Skoro nie widać różnicy to czasem i tak warto dopłacić.

Niekiedy bywa tak, że na pierwszy rzut oka uznajemy coś za absolutnie wyjątkowe, bez czego wcześniej nie mogliśmy żyć. Muszę przyznać, że miałem tak z czterodrzwiowymi coupe. Już pomijam irytującą nazwę segmentu, to po prostu lepiej wyglądające limuzyny tylko z nadwoziem typu liftback, o czym nikt nie wspomina. W końcu coupe znacznie lepiej brzmi. Tak więc klienci chętniej wybierali zamiast Klasy E CLS-a i chętniej wyjeżdżali z salonów A7 niż A6. Sam mając do wyboru luksusową limuzynę wybrałbym jej ładniejszą i tylko nieco mniej praktyczną odmianę.

Jednak po głębszym zastanowieniu odkryłem pewien bezsens. Wersje coupe są niezaprzeczalnie piękniejsze, więc czemu producenci nie zaprojektowali normalnych limuzyn z lepszą aparycją? Jakieś domysły? Nie? Zatem prawdopodobnie chodzi o pieniądze.

A7 z trzylitrowym dieslem, napędem na cztery koła oraz automatyczną skrzynią biegów kosztuje 286 tysięcy i jest tym samym o 43 droższe niż analogiczne a6. Z kolei Mercedes względem E220 BlueTec do CLS-a z taką samą jednostką każe dopłacić blisko 80 tysięcy windując cenę do karkołomnych 226 000. Jednak absolutnym mistrzem jest BMW. Na 550i wydacie 341 tysięcy. Jeśli przyjdzie wam chęć kupna 6 Gran Coupe z identycznym silnikiem salon poprosi was o złożenie podpisu na rachunku opiewającym na 455 000. To całe 114 tysięcy więcej, za które prawie kupicie serię 3 albo 125i. Nie wspominając nawet o tym, że taka suma wystarczy na kilkuletnie M3.

Po części jestem w stanie zrozumieć wysokość dopłaty. Mimo, że czterodrzwiowe coupe bazują na limuzynach wyglądają zdecydowanie inaczej. Jednak w przypadku serii 4 Gran Coupe nie jest już tak dobrze. Przód? Dokładnie taki sam jak w 3, bo chyba nie liczycie na to, że ktoś zauważy te subtelne zmiany zderzaku. Delikatnych różnic można dopatrzyć się w profilu. Czwórka ma nieco niższą linię okien, dodatkowe okienko przy słupku C, łagodniej opadający dach oraz wyraźnie krótszą klapę bagażnika. Z tyłu poza drobnymi zmianami w długości tylnych drzwi nie sposób dostrzec innych dysonansów. Lista zmian we wnętrzu jest jeszcze krótsza. Wyraźną różnicę widać za to w cenniku. Podczas gdy wariant 320d wyceniono na 150 tysięcy to jego wersja „coupe” wymaga dopłaty blisko 1/5 początkowej sumy.

Nie zmienia to jednak faktu, że jeśli chodzi o wygląd to jest typowym BMW. Masywne, poprzecinane licznymi przetłoczeniami zdaje się trafiać w gusta większości. Jedynie wloty w przednim zderzaku wyglądają niczym pysk psa, który wystawił łeb za szybę.

Największą zmianą, gdy zasiadamy za kierownicą są drzwi, a w zasadzie szyby pozbawione ramek. Reszta to w dużej mierze seria 3. Jest kilka maciupeńkich zmian, ale to zdecydowanie za mało by podkreślić wyjątkowość modelu. Z kolei na resztę rzeczy po prostu nie można narzekać. Wnętrze jest świetnie wykończone, dominują bardzo dobre materiały, ilość schowków jest wystarczająca, a deska rozdzielcza stanowi wzór jeśli chodzi o ergonomię.

Mimo identycznego rozstawu osi pod względem przestronności dla pasażerów jest nieco gorzej niż w serii 3, głównie za sprawą wcześniej wspomnianego opadającego dachu. Poza faktem rejestracji jako samochód 5-cio osobowy trzecie miejsce z tyłu nie nadaje się na dłuższe podróże. Przynajmniej pojemność bagażnika pozostała na tym samym poziomie 480 litrów. Co więcej, dzięki unoszonej tylnej klapie razem z szybą jest wyraźnie praktyczniejsze w przypadku wkładania większych i cięższych przedmiotów. To chyba pierwszy raz, gdy coupe jest praktyczniejsze niż limuzyna.

Naturalnie od strony technicznej nie ma wielkich zmian. Prawdę mówiąc gama silnikowa jest identyczna we wszystkich modelach. Pod maską wariantu oznaczonego jako 420d znajdziecie dwulitrowego diesla, który dzięki turbosprężarce o zmiennej geometrii potrafi wykrzesać z siebie 184 konie mechaniczne oraz 380 Nm. Pomimo masy 1600 kg, więcej o 95 niż w zwykłej 3, osiągi ma minimalnie lepsze. Do setki rozpędza się w 7,5 sekundy, szybciej o 0,1, i może pędzić z prędkością maksymalną rzędu 231 km/h, więcej o 1. Jak widać opłaca się dopłacić. A można i wydać znacznie więcej, 10 tysięcy, wybierając doskonałą automatyczną skrzynię ZF. Swoje osiem przełożeń zmienia płynie i w zasadzie niezauważalnie, co dodatnie wpływa nie tylko na osiągi ale i na komfort. Wielbiciele manualnej zmiany będą zadowoleni z wyczynowego stylu przesuwania lewarka, minus do przodu, plus do siebie.

O silniku można prawie w samych superlatywach. Płynnie rozwija moc, która jest wcześnie dostępna,jest bardzo elastyczny, a delikatnie traktowany zużywa 4 litry oleju napędowego, co przy zbiorniku paliwa, którego pojemność wynosi 60 litrów daje naprawdę spory zasięg. Dynamiczne zapędy skutkują dwa razy wyższym spalaniem. Natomiast sporym minusem jest dźwięk silnika. Dość głośno klekocze charakterystycznym dźwiękiem typowym dla jednostek czterocylindrowych i nawet w pełni rozgrzany nie powstrzymuje się przed oznajmianiem wszem i wobec na jakie paliwo pracuje.

W kwestii układów kierowniczych powoli musimy się przyzwyczajać do całkowicie elektrycznych rozwiązań. To zastosowane w BMW jest dobre jak na ten typ, odpowiednio wyważone, całkiem precyzyjne i nie okraszone przesadną lekkością. Co prawda to nie to samo, co dawniej, ale mimo pory obiadowej ta poranna bagietka jest całkiem świeża.

Z kolei w przypadku zawieszenia to jest ono domeną BMW i 4 Gran Coupe w tej dziedzinie również nie zawodzi. Jest dość komfortowe, ale nie pozbawione przyjemnej i pożądanej wśród kierowców sprężystości, co zapewnia pewność prowadzenia oraz poczucie bezpieczeństwa. To jeden z tych samochodów, który ukoi na gładkiej autostradzie, na równej, krętej gminnej drodze dostarczy odrobiny sportowych wrażeń, a na pofałdowanej drodze wojewódzkiej skutecznie oddzieli od nierówności nawierzchni.

Koniec końców wracamy do kwestii ceny. 5-drzwiowa wersja wariantu 2-drzwiowego, który jest odmianą 4-drzwiowego sedana jest zauważalnie droższy od swojego protoplasty. Co prawda w przeciwieństwie do niego ma kilka dodatków w standardzie, ale mimo wszystko niezwykle trudno jest racjonalnie wytłumaczyć dopłatę w wysokości 30 tysięcy. Sytuacji dodatkowo nie poprawia cennik wyposażenia dodatkowego. Kilka dodatków w postaci diodowych reflektorów za 9 tysięcy, 19-calowych felg za 4, czy choćby wcześniej wspomnianej automatycznej skrzyni biegów sprawia, że do ceny początkowej będziecie musieli dorzucić nawet 100 tysięcy, co zakrawa o przesadę, ale takie są prawa segmentu premium.

Ostatecznie pozostaje pytanie czy warto. Tak, to niezwykle wygodny, całkiem szybki i bardzo praktyczny samochód, o ile nie przewozicie codziennie lodówki. Wygląda nieźle i jest świetnie wykonany. Dodatkowo przyjemnie się nim jeździ. Jednak to nie coupe i jest nieco za mało wyjątkowy. Jednak te szyby bez ramek. Tak, poproszę jednego.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *