Na pohybel Unii Europejskiej.

W 2008 roku BMW zaprezentowało model X7, największego i najbardziej luksusowego SUV-a, który jednocześnie najlepiej oddaje dziwnego stylistycznego ducha marki. Tylko czekać na wariant X8, który będzie jeszcze bardziej „sportowy” i „brzydki”, czyli perfekcyjnie nadający się dla właścicieli określanych mianem męskich genitaliów.

Tymczasem Alpina zaprezentowała podkręcony model M50i, którego moc jest niewiele mniejsza od tej z Ferrari Enzo czy bardziej współczesnej edycji 992 Turbo S. W wysoko posadowionym klocu, którego długość przekracza pięć metrów a masa własna dwie i pół tony. Oczywiście pomimo tych parametrów osiągi są niemal takie same jak w premierowej wersji Gallardo. Równie zaporowa co prędkość maksymalna sięgająca prawie trzystu kilometrów na godzinę, jest cena, będąca w istocie kwotą siedmiocyfrową. Kwotą pozwalającą na zakup choćby McLarena GT. A jeśli już potrzebny wam atomowy pocisk na kołach z całą otoczką luksusu Bentley Continental GT zwyczajnie będzie właściwszy.

Sęk w tym, że XB7 prawdopodobnie znajdzie wielu klientów. Podobnie jak Bentayga, GLS czy Q7. Świat zwariował na punkcie SUV-ów i ich kompletnie bezsensownych wersji coupe. Na litość boską jeśli chcesz coupe kup M4 bądź M6 i nie udawaj. To zupełnie jak wegetarianie, którzy z lubością upodabniają kiełki roślinne to kotleta. Jeśli chcesz nie jeść mięsa zwyczajnie się z tym pogódź. SUV nie ma nic wspólnego z pełnokrwistą terenówką, nie poradzi sobie w błocie ani na mokrej trawie, a miejsca w nim tyle co w przeciętnym kombi.

Niestety nie jest to racjonalne i nie da się tego wytłumaczyć. Co dziwi w czasach, gdy spora część chce być ekologiczna. SUV-y są cięższe i stawiając większy opór aerodynamiczny zużywają więcej paliwa, elementy eksploatacyjne należy wymieniać częściej, a jako że muszą być wytrzymalsze i większe ich wyprodukowanie kosztuje więcej, czasu oraz energii. Podobnie jak wyprodukowanie samego samochodu.

Ale porzućmy te dywagacje, zadając sobie jednocześnie pytanie czy tego potrzebujemy? W większości przypadków każdemu z nas wystarczy kompaktowy hatchback. Sprawdzi się w mieście, na autostradzie i sporo można do niego zapakować. Przy większych zakupach czy przeprowadzce wystarczy skorzystać z usług wypożyczalni albo zapytać jak wasi dziadkowie pakowali większość swojego dobytku do 126p.
Moda jednak wygrywa, powoli unicestwiając jeden z moich ulubionych segmentów, trójbryłowe nadwozie klasy średniej. Z europejskich producentów zostały tylko modele premium i Passat. Kia serwuje jeszcze Optimę a Hyundai Elantrę. Wszyscy japońscy producenci zwyczajnie zrezygnowali, a jeszcze kilka lat temu była Primera, Accord, Legacy czy Avensis.

Wróć, nie wszyscy. Z uporem maniak oraz motoryzacyjnego banity wyłania się Mazda, która nadal w ofercie ma model 6.

Zanim rzucimy się na kolejną generację, która jak wieść gminna niesie ma mieć napęd na tylne koła oraz rzędową szóstkę pod maską, możemy się cieszyć lekko zmienioną wersją modelu sprzed blisko dziesięciu lat. Wyglądającego nadal świeżo i atrakcyjnie. Ostatni lifting zaserwował przemodelowane lampy z przodu, teraz ze zintegrowanymi światłami przeciwmgielnymi, i z tyłu, nową atrapę oraz zderzaki. Reszta pozostała bez zmian, czyli płynne i delikatne linie, sprawiające, że nadwozie jest nie tylko ładne, ale także sprawia wrażenie droższego niż jest w istocie. Z resztą to jeden z najbardziej kompletnych pod względem stylistycznych samochodów, nie ma nadto dodatków a te które posiada doskonale się komponują tworząc zgraną i niezwykle zgrabną całość. Dodatkowo jest pozbawione nonsensów w postaci opadającego dachu by udawać coupe ani podnoszonej razem z szybą tylnej klapy aby być liftbackiem. To zwykła limuzyna, która ma także większy rozstaw osi niż kombi.

Bez andronów jest także kabina pasażerska. Jakoś materiałów wykończeniowych jest więcej niż dobra, design ładny i niepozbawiony pewnej dozy szlachetności, a wespół dają poczucie obcowania niemal z modelem o klasę wyżej. Skóra jest prawdziwa, podobnie jak drewno czy zamsz. Całość jest solidna, sprawia wrażenie niezawodnej, a kierownica na tyle mocno przykręcona, że nie odpadnie jak w jakiejś tam Tesli.

Niestety mocną stroną nie są technikalia. O ile lubicie ergonomię a przy tym niski poziom skomplikowania cyfrowy prędkościomierz z możliwością wyświetlania paru opcji będzie oddanym pomocnikiem. Jednakże daleko mu do zaawansowania choćby tych z modeli grupy Volkswagena. Wszelkiego rodzaju asystenci nie działają tak płynnie jak w najnowszych konstrukcjach konkurentów, a asystent pasa ruchu ingeruje na tyle mocno, że trzeba się z nim niemal siłować. Także system firmowany logiem Bose mógłby grać zdecydowanie lepiej, a rozdzielczość kamery cofania oraz samego ekranu bynajmniej nie są jakości Retina, czym przywodzą na myśl pierwsze komórki z aparatem fotograficznym. Na szczęście sam system jest przyzwoity choć ponownie nieco za konkurencją.

Podobnie jak ilość najnowszych gadżetów, co może zjednać bardziej tradycyjnych użytkowników, których zamiast błyskotek przekonuje brak fajerwerków oraz nadmiernej komplikacji. Za to doceniają, że mogą wsiąść i w zasadzie odjechać. Deska rozdzielcza jest czytelna i funkcjonalna. Poza tym znajdują się na niej przyciski, dzięki którym szybko zmienimy potrzebne ustawienia bez konieczności przekopywania się przez mnogość dostępnych opcji. A ci jeszcze bardziej wiekowi będą ukontentowani, dzięki fabrycznemu odtwarzaczowi płyt CD.

Inne rozczarowania trudniej przełknąć. Fotele choć wygodne nawet w najniższym położeniu są dalej zbyt wysoko. Zawód potęguje dodatkowo idealna i całkiem sportowa pozycja za kierownicą. Miejsca w środku jest w miarę dużo, aczkolwiek zdecydowanie mniej niż sugerowałyby to gabaryty, a z tyłu problemem jest opadający dach. Bagażnik mimo że pod względem pojemności jest przyzwoity to i tak odstaje od konkurencji zarówno jeśli chodzi o litraż jak i praktyczności. A wykończony został tak, że nawet księgowi Łady byliby w sporym stuporze.

W przypadku jednostek napędowych Mazda zdecydowanie idzie pod prąd, nie tylko nie głaszcząc Unii Europejskiej pod włos a zawadiacko drażniąc. Gdy inni producenci zmniejszają pojemności zwiększając jednocześnie turbosprężarki bądź ich ilość, japoński producent oferuje solidne dwa i pół litra w motorze wolnossącym. Ma to swoje zalety w postaci kultury pracy a także liniowego przyrostu mocy. Niestety posiada także wadę w postaci mocy niedochodzącej nawet do dwustu koni mechanicznych. Dla jednych będzie to relikt przeszłości, dla innych nawiązanie do korzeni, ale nie zmienia to faktu do czterech tysięcy obrotów jest całkiem żwawy, a powyżej tej wartości chętnie wspina się aż po sam koniec skali obrotomierza. Co prawda dzięki niskiej masie własnej ma to swoje dodatnie przełożenie na całkiem niezłe osiągi, aczkolwiek z pewnością byłoby lepiej, gdyby nie klasyczny automat studzący emocje. Działając nieco ospale nie wykorzystuje całego potencjału jednostki napędowej, przez co „szóstkę” da się objechać kombi z dieslem.

Zdecydowanie od sportowych zapędów Mazda lubi płynnie przemieszczanie się, co ma także swoje benefity w postaci średniego spalania na poziomie siedmiu litrów. A żeby prztyczek w nos ekologów bolał jeszcze bardziej dzięki wysokiemu stopniowi sprężania robi to bez filtra cząstek stałych i spełniając najnowsze normy emisji.

Mimo całkiem dużych felg „szósta” idealnie wybiera nierówności, ale ma to swoje przełożenie w ciasnych zakrętach, gdzie już nie jest tak świetnym kompanem. Po części przez wychylanie się nadwozia a także nazbyt wspomagany układ kierowniczy. Na szczęście system G-Vectoring Control dba o to, by podsterowność była szybko niwelowana.

Mimo tych „niedogodności” prowadzi się więcej niż dobrze, przemycając radość z prowadzenia, której niewiele mniej niż w modelach BMW, a już z całą pewnością więcej niż w Audi, Mercedesie czy pozostałych przedstawicielach segmentu klasy średniej. Rozradowania w niej więcej, niż przy pierwszej wizycie u fryzjera po epidemii. Mimo to najlepiej sprawdza się jako wygodna limuzyna aniżeli sportowiec tnący zakręty, chociaż i tam poradzi sobie więcej niż nieźle.

A najważniejsze, że to wszystko działa, jak w dawnej reklamie Hondy. Spawy nie są krzywe jak w starym Ferrari, które zostały wykonane przez pijanego Luigiego, a problemy z zabezpieczeniem antykorozyjnym odeszły już chyba w niebyt. Na autostradzie przeszkadza nieco zbyt słabe wygłuszenie kabiny, ale to w zasadzie wszystko do czego może się przeczepić przeciętny użytkownik.

Aczkolwiek z Mazdą mam pewien problem. Wkurza mnie słabe zabezpieczenie antykorozyjne w kilkuletnich modelach, ale poza tym są więcej niż w porządku. Mam spory sentyment, gdyż obecnie producent jawi się jako chuligan, idący pod prąd. Zamiast rzucać się na silnik elektryczny skupia się na dopracowaniu technologii spalinowej, w której drzemią spore pokłady efektywności. Ma w swojej ofercie SUV-y, ale jednocześnie skupia się na modelach tradycyjnych. Wreszcie produkuje jedne z najładniejszych obecnie samochodów.

Niestety, możliwe że już nie długo. Ekologia, koronawirus i pęd za samochodami elektrycznymi sprawia, że wielu producentów odchodzi w niebyt. Wskrzeszone na chwilę Alpine zastało zamknięte. Renault szukając oszczędności zamierza wygasić linie produkcyjne Espace a kolejne Megane ma być na szczudłach. Druga generacja Kii Stinger być może w ogóle nie powstanie. Infiniti wycofało się z europejskiego rynku i kto wie czy tego samego nie zrobi Nissan, a wszystko przez normy czystości spalin. Niewielu już pamięta o kompaktowych sedanach, będącymi bohaterami szutrów i poskramiaczami asfaltów w postaci Imprezy STI czy Lancera Evo.

Jednak wielu potencjalnych klientów woli dofinansować przeszacowaną Teslę a tym samym „szaleństwo” Mazdy nie zostanie docenione. Poszukujący czegoś z klasy premium nawet na nią nie spojrzą, choćby dlatego że nie posiada właściwego znaczka. Podobnie jak wielbiciele przepastnych i bardzo praktycznych samochodów.

Co nie znaczy, że nie warto zainteresować się „szóstką”. Kwota jaką trzeba wydać wydaje się wysoka, ale wyposażenie jest nad wyraz bogate. Poza tym to dobry samochód. Ale ma też wartość dodaną, w postaci pokazania środkowego palca Unii Europejskiej, kciuka w górę kunsztowi japońskich inżynierów, że da się zrobić ekologiczny samochód bez zbędnych nonsensów. Zatem grosza daj Maździe, póki jeszcze istnieje.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *