Moto-aktor.

Poprzedni wywód na temat samochodów agenta Jej Królewskiej Mości skłonił mnie do rozważenia innych, znakomitych moto-ról. A skoro nie ma tu redaktora naczelnego, który by wyrzucił ten pomysł do niszczarki do śmieci Fellowes i sam jestem sobie sterem, łódką i żaglem to postanowiłem wcielić go w życie, czego dowodem jest ten oto felieton.

Na kanwie zgranego już filmu „60 sekund” i jego  bardziej współczesnej reinkarnacji wypływa Ford Mustang. Samochód bez wątpienia kultowy, mający pewnie więcej wyznawców niż Kościół Anglikański. Ford w latach sześćdziesiątych postanowił zbudować auto mniejsze i tańsze od mało wówczas popularnej Corvetty. Nie zmienił się tylko silnik V8. Tak więc Bob i Bud zaczęli tłuc kompaktowe auto z siedmiolitrowymi silnikami o mocy grubo trzystu kucy. Dzięki temu został głównym metalowym aktorem, tyle tylko, że w obu przypadkach został doszczętnie zniszczony. Co prawda w oryginale brał udział seryjny samochód, jednak w 2000 roku postanowiono pokombinować z nadwoziem. I nie mam pojęcie co brali designerzy, i sam nie chcę tego używać, ale poważnie, dwa reflektory w środku? Boczne wloty powietrza do bagażnika?

Skoro jesteśmy za wielką kałużą zostańmy tam na chwilę. Mamy tu latającego Generała Lee. A skoro o wodzie mowa, to Charger nic sobie nie robi ze skoku przez rzekę. Założę się, że Sebastian Loeb chciałby mieć takie zawieszenie. Inne wcielenie Dodge’a to służbowy samochód Blade’a, który mam nadzieję z impetem wjedzie w jakiejś nowej części „Zmierzchu”.

Owszem, jest jeszcze Challenger, ale w nim w najlepszym wypadku, i to jest dobre słowo, zatrzymacie się na koparce.

Również Ford Interceptor i Pontiac TransAm nie robią takiego wrażenia. Mimo, że ten ostatni miał podnoszone światła to musielibyście mieć coś co wygląda jak włosy łonowe na głowie i kurtkę z foliowej skóry.

Najciekawszym muscle carem była Barracuda, ale będziecie w niej wyglądać tylko, gdy wyglądacie choć trochę jak Don Johnson, w innym wypadku bliżej wam do listonosza Pata i jego furgonetki.

Ciekawy epizod zaliczył również Chevrolet C-2500 w „Kill Bill-u”. Pozostaje tylko jedna sporna kwestia, jazda „Pussy Wagonem”?

Przejdźmy nieco bliżej, do Francji. Każdy chyba zna przygody taksówkarza z Marsylii. Potrzebujesz szybko dostać się na lotnisko? Wybierasz najszybsze auto, które widzisz na postoju, ale z całą pewnością nie wybierasz Peugeota, nawet jeśli jest to najmniej nieudany z najbardziej nieudanych samochodów. Mimo, że to sensowne auto, to kiedy do niego wsiadasz wszystko jest nie tak jakbyś tego chciał. Poza tym jego właściciele są śmiertelnie nudni, za każdym razem będą snuli opowieści o tym, jaki to on jest niezawodny. Jest, pod warunkiem, że traktujesz go jako kwietnik.

A skoro o Lucu Bessonie mowa to nie sposób  nie wspomnieć o „Transporterze”, czyli BMW 7 i Audi A8. W czasie, gdy wchodziły do produkcji były chyba najlepszymi przedstawicielami swojej klasy. Tyle tylko, że to wciąż duże i nieporęczne limuzyny, które nie powodują przyspieszonego bicia serca. Chyba, że pracujecie dla Audi albo BMW i szef wam każe.

Na pewno rewelacyjnie, również z perspektywy czasu, wygląda DeLorean. Kłopot w tym, że prędkość umożliwiającą podróż w czasie osiągał jedynie przy locie z klifu lub podłożeniu pod niego tony trotylu.

Na naszym podwórku również znajdziemy kilka fajnych samochodów, no dobra mi przychodzi do głowy tylko jeden (bo o Polonezie czy Dużym Fiacie nie ma co wspominać), Mercedes Sec. V8 i luksus oraz look, który do dzisiaj sprawia, że robi się nam ciepło na sercu.

Jest jeszcze wyborne, ociekające zmysłowością, grzmiące wydechem, fantastyczne Maserati Quattroporte z „Nietykalnych”. Tyle tylko, że nie zajedziecie nim daleko, gdyś albowiem skrzynia biegów lubi się zacinać, ale z pewnością będzie się wyśmienicie prezentowało obok pianina w salonie.

A skoro już o Corvette i o Donie Johnsonie mowa to nie sposób wspomnieć o „Policjantach z Miami”, czyli o Ferrari Daytonie. Co prawda był to Chevrolet, ale nawet wtedy jazda nocą przez Miami, z soundtrackiem Phila Collinsa jest przeżyciem graniczącym z orgazmem.

Są również dwa filmy traktujące o „Włoskiej robocie” ze sprytnymi Miniakiami jeżdżącymi po domu. Ale pech w tym, że nie zmieściły by się nawet w moim kilometrowym apartamencie. Poza tym stojąc przed wyborem BMW vel Mini a udawaną Daytoną zawsze wybiorę to drugie. Nawet jeśli nie ma podnoszonych lamp i tylko V8 w miejscu V12. Dlaczego? Bo udaje jak autor, że coś, czym nie jest.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *