Klasa S(uperb).

Długo zabierałem się do napisania tego tekstu. Naprawdę długo. Bardzo długo. Na tyle długo, że całkiem zapomniałem o testowanym samochodzie. Na moje nieszczęście przypomniał mi o nim przedstawiciel dilera, a jako że słowo się rzekło i jestem niemal pewien, że aby nikomu nie sprawić przykrości, oddając kluczyki byłem nieco entuzjastyczny.

Teraz jednak pod presją jestem zmuszony zmarnować swój, wasz i czas naczelnego. Przy okazji być może przyczyniając się do zwolnienia marketingowca. Nikomu nie życzę źle, ale z ludźmi którzy potrafią napisać całą broszurkę o objętości trylogii na temat paru nowych śrubek i innego kształtu wlotów powietrza, ewidentnie jest coś nie tak.

Przechodząc do meritum. Szukając w odmętach swojej pamięci nie przypominam sobie żebym kiedykolwiek napisał ekstatyczny tekst na temat jakiejkolwiek Skody. Nie jest to podyktowane patriotyczną zawiścią, że Czechom się udało a my z FSO ponieśliśmy sromotną klęskę. Nic do rzeczy nie ma również fakt, że to w gruncie rzeczy dobre samochody. Pragmatyczne, praktyczne, kiedyś rozsądnie wycenione i uzbrojone w technologię niemieckiego giganta, co ostatnio nie wydaje się być zaletą.

Jednak kilka lat temu, jeszcze kiedy Volkswagen nie postanowił nas podtruwać dieslami, za relatywnie niewielkie pieniądze otrzymywaliście pojemny i niezawodny samochód. Jak na przykład Skodę Superb. Niestety jej wizerunkowi nie pomógł nawet fakt, że przynajmniej dwiema generacjami jeździł jeden z najbardziej zdolnych i charyzmatycznych polskich aktorów, Piotr Fronczewski.

Na papierze wszystko wygląda więcej niż obiecująco. Bierzecie płytę podłogową z Passata, którą następnie rozciągacie do granic możliwości. Pod osłoną nocy podkradacie się do magazynu, żeby zabrać wszystkie części, nawet te ze znaczkiem Audi, a jako że to jeden koncern, być może i Bentleya. Ostatecznie forsujecie na jakimś ważnym spotkaniu rady nadzorczej, że jako że to Skoda, trzeba uciąć cenę o przynajmniej kilka procent. Sami wiecie, standardowy bełkot, postrzeganie marki, niegdyś komunistyczny kraj, krecik i Helena Vondrackowa.

Jednak teraz marketingowcy oraz część dziennikarzy motoryzacyjnych posuwa się za daleko mówiąc, „Hej, po co ci Klasa S skoro możesz mieć Skodę”. Tak, jasne. Volkswagen już raz eksperymentował z segmentem F i skończyło się na tym, że Phaetona z dieslem V10 pod maską obecnie możecie kupić za równowartość paczki żelków. Nawet Biedronka i Lidl nie mają takich promocji.

Z resztą popatrzcie tylko na stylistykę. Skoda od lat osiąga niedoścignione dla nikogo innego wyżyny, bowiem będąc w XXI wieku i montując chociażby ledy potrafi sprawić, że jej samochody wciąż wyglądają jakby były produkowane od czasów Favorit. Wizualnie są po prostu tanie i bardzo nieskomplikowanie.

O ile nie siedzieliście ostatnio w jakimś BMW albo nawet VW będziecie zauroczeni prostotą i ergonomią wnętrza. Sytuacja komplikuje się jeśli jednak robicie rundkę po salonach a Skody jest na szarym końcu. Stylistycznie jest nieco topornie, przyciski są duże, nie ma joysticka do sterowania, a całość sprawia wrażenie jakby było zrobione przed paroma laty. Materiały wykończeniowe ogólnie są dobre, podobnie sytuacja wygląda jeśli chodzi o spasowanie. Natomiast trafiają się gorsze miejsca i wtedy widać, że przy projektowaniu Superba palce maczali księgowi i ekolodzy, oferując plastiki ze zużytych butelek. Dodatkowo decydując się na jakąś tańszą wersję, o tym jak mało jesteście majętni lub oszczędni, wam oraz pasażerom przypominać będą zaślepki zamiast przycisków. Poza tym nawet za dopłatą nie dostaniecie części gadżetów z Passata. Ot taki prztyczek w nos i pokazanie miejsca w szeregu. Ponadto przygnębienie powiększa wszechobecna szarość.

Te oraz inne wady wynagrodzi wam przestrzeń jaka was otacza. Wsiadając do Superba zostaniecie połknięci tudzież całkowicie pochłonięci. Wszak z tyłu jest miejsca tyle co w Klasie S, a cały samochód jest raptem o dwa centymetry krótszy niż Klasa E. Nie musicie się również obawiać ilości bagażu jakie zechcą zabrać. Pojemność bagażnika nie jest reglamentowana jak w liniach lotniczych a dodatkowo klapa otwiera się jak w liftbacku a nie jak limuzynie.

Znalazła się tu jednak łyżka dziegciu, kabina jest co prawda długa ale niewspółmiernie wąska, jak ta w samolocie. Albo coś innego długiego ale wąskiego. W każdym razie możecie nie odczuć zapowiadanej satysfakcji a w trójkę nie będzie wam wygodnie. Sam nie wiem dokąd zmierza ta metafora.

Niestety ale jeśli chodzi o jednostki napędowe to silniki nie przysparzają Skodzie splendoru. Co prawda można wybrać wariant o mocy niemal trzystu koni ale na próżno szukać choćby wersji widlastej albo sześciocylindrowej. Zamiast tego Skoda idzie w ekologię a to oznacza, że podstawowa wersja ma pojemność tysiąc czterysta, więc ciężko mówić o jakimkolwiek prestiżu. Na całe szczęście Superb waży relatywnie niewiele i na światłach nie zostaniecie pokonani przez podstawową Pandę. Na plus zaliczyć trzeba, że jest w miarę oszczędny, zwłaszcza, że potrafi wyłączyć połowę cylindrów. Jednak w środku jest wyraźnie głośniej niż w Passacie, a sam motor jest równie charyzmatyczny co kosiarka do trawy. To samo można powiedzieć o skrzyni biegów.

W kwestii prowadzenia Superb nie jest sportowcem. Co nie jest wadą zważywszy na fakt, że nigdy taki nie miał być. Aczkolwiek mnie osobiście za bardzo rozczarował. Skody to samochody dla spokojnych kierowców, starszych mentalnie, bez ducha rywalizacji, których zadowoli przestrzeń i skrobaczka pod klapką wlewu paliwa. Także zjawisko płonącej benzyny płynącej w żyłach jest im obce.

Oczywiście folder mówi co innego bowiem Superb wiele części zawieszenia dzieli z Audi TT. Jednak pomimo tego i faktu posiadania adaptacyjnego zawieszenia zdecydowanie bliżej mu do komfortowej limuzyny aniżeli czegoś choćby ździebko podobnego do sprężystości typowej dla BMW. Układ kierowniczy ze zmiennymi trybami sprawia wrażenie połączonego z kołami, ale innego samochodu. Superb jeździ poprawnie i do pewnej prędkości neutralnie, ale więcej sportowych wrażeń znajdziecie w hybrydowej Corolli. Marketingowy bełkot, że ta wielka limuzyna jeździ zawadiacko jest jak obiecywanie przez PiS, że nie zwiększą ceny benzyny.

Jednak to nie przekreśla Superba. Jest dużym, wygodnym i pojemnym samochodem, zwłaszcza w wersji kombi. Silnik również nie jest zły. Wszystko działa, pewne rozwiązania są genialne, inne proste ale przez to w swojej przyjazności Skoda jest mdła. Jest jak łóżko z Ikei, wyśpicie się ale to tyle. Żadnych masaży ani samodzielnego ścielenia.

Podstawowa wersja co prawda uraczy was kołpakami ale rachunek na fakturze wyniesie niecałe dziewięćdziesiąt jeden tysięcy złotych. Testowana szybsza i niemniej ekonomiczna jest raptem o pięć tysięcy droższa. Wydaje się to nie dużo jak na tak wielki samochód, jednak wówczas wyposażenie jest dość ubogie. Kilka „niezbędnych” rzeczy sprawi, że do rachunku w opcjach dołożycie równowartość Fabii. A wówczas będziecie mieli moralnego kaca. W bazowej wersji Superb jest świetną okazją, jeśli jednak oczekujecie od samochodu czegoś więcej przestaje lśnić, ukazując płytkie oblicze i nie jest już taką promocją jak się wydawało na początku.

A na końcu jest jeszcze jeden problem, jeżdżenie Skodą. Teoretycznie nic w tym złego, ale posiadanie samochodu tej marki to jakby trochę zrezygnować z życia. W jakimś punkcie swojego żywota zostaniecie szeryfem i będziecie blokować lewy pas i kupicie sobie wędkarską kamizelkę, uznając ją za najlepsze co spotkało świat mody. Chyba że jesteście Panem Kleksem, wówczas jest wszystko w porządku. W innym przypadku zagłosujcie swoimi pieniędzmi na coś innego.

  1 comment for “Klasa S(uperb).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *