Jest całkowicie bezużyteczne. Zażądajmy za to stu milionów złotych.

Obecnie w Krakowie mamy jeszcze jedną rzecz, która sieje terror wśród mieszkańców i przyjezdnych. Strach jest tak wielki, że ludzie przestali wychodzić z domów a tym samym ulice opustoszały. Smok wawelski ma poważnego konkurenta, jest nim smog ogólnomiejski. Tym razem zagrożenie można faktycznie zobaczyć, w przeciwieństwie do dziury ozonowej. Ekolodzy nareszcie mają dowód niszczycielskiej działalności rasy ludzkiej. I pierwszy raz w życiu muszę przyznać im rację. Liczby robią wrażenie chociaż wydają się abstrakcyjne. Normy są przekroczone o bilion procent albo i więcej. Musimy zrobić coś, co sprawi, że na powrót będziemy oddychali czystym powietrzem, coś dzięki czemu nie będziemy musieli wgryzać się w powietrze.

Oczywiście moglibyśmy porzucić Kraków i wszystkich przesiedlić w jakieś ładne miejsce bogate w tlen. Problem w tym, że smog jest zjawiskiem ogólnokrajowym. Maski są pewnym rozwiązaniem. Poza tym mają jeszcze jedną dodatkową zaletę, brzydcy ludzie będą mogli bez obaw wyjść na dwór.

Jednak nie. Żadne z tych błyskotliwych rozwiązań nie znalazło się na liście władz i ekologów. Oni kolejny raz w swoich mikroskopijnych mózgach stwierdzili, że wszystkiemu winne są samochody i aby poprawić sytuację zorganizowali dzień darmowej komunikacji miejskiej. Poważnie? Nawet najmniej zmotoryzowanych człowiek w Polsce, czyli Jarosław Kaczyński wie, że obecnie produkowane samochody są bardziej efektywne niż całe lasy drzew produkujące tlen. Spaliny produkowane przez nie są czystsze niż powietrze zasysane przez jednostki napędowe. Powinni zmusić kierowców do niewyłączania silników w czasie, gdy są w pracy. Dwa dni i problem byłby rozwiązany. Zamiast tego zmuszają nas do jazdy w tłumie pełnym zarazków, co z całą pewnością doprowadzi do zbiorowej epidemii albo innej pandemii i niepowetowanych strat dla gospodarki za sprawą milionów L4. Na dodatek w jedynym metrze w Polsce możecie spotkać ludzi obchodzących dzień jeżdżenia bez spodni. A może być nawet gorzej. W jednym z wagonów możecie spotkać Agnieszkę Orzechowską bez dolnej części garderoby. Wszystko dlatego, że jakiś maniak przez jeden dzień pozwolił jeździć bez biletu.

Zatem władze i zieloni oferują rozwiązanie, które nie poprawia sytuacji, a więc w żaden sposób nie działa. Zupełnie jak nowy suv coupe od BMW, X4.

Dobrze pamiętam premierę pierwszej generacji X6 w 2008 roku. Oczywiście to nadal brzydki samochód, ale wprowadzenie go do produkcji było na swój sposób nawet zabawne. Powstał na bazie X5, a więc luksusowego suva, a tym samym nie ma absolutnie żadnych właściwości terenowych. Mokra trawa i niewielkie wzniesienie są dla niego równie niedostępne jak Dakar. Mimo, że ma niskoprofilowe opony, wielkie felgi i mocne silniki jest gargantuiczne, więc nie sprawdzi się nie tylko na torze, ale i na górskiej serpentynie. Jest całkowicie bezużyteczne i ma kiepską reputację. Ludzie je pokochali. Tak bardzo, że w 2014 roku BMW wprowadziło do sprzedaży drugą generację. Niestety najtańsza wersja kosztuje grubo ponad trzysta tysięcy, więc dla tych, którym mniej poszczęściło się w życiu a jednocześnie chcieliby by spłynęła na nich odrobina splendoru w tym samym roku firma zaprezentowała mniejsze X4, powstałe na bazie, jakże by inaczej, X3. Które jest zbudowane w oparciu o tę samą koncepcję, a co za tym idzie jest równie bezużyteczne.

Spośród wszystkich BMW a nawet samochodów, właściciele modeli X6 najbardziej zasługują na pejoratywne określenie męskich narządów płciowych. Zdaje się, że X4 chce spić nieco śmietanki, bowiem jest tylko w mniejszej skali. Poza wielkością oba modele niewiele dzieli. To w porządku jeśli jesteś wielbicielem X6 albo szkoły designu BMW. Jeśli nie, a jest ich całkiem sporo, ciężko będzie ci zaakceptować wygląd zewnętrzny. Jest niespójny i nieco dziwny. A tak naprawdę słowem, które najlepiej pasuje jest brzydki. Nawet Cayenne z 2002 roku miało w sobie więcej uroku. W dodatku płacicie więcej za mniej względem X3.

Wiele elementów wnętrza zapożyczono z X3. Leniwi projektanci skubnęli nawet całą deskę rozdzielczą z modelu, na którym bazuje. Tu ponownie dopadnie was myśl o większym przelewie niż gdybyście wybrali X3. Nie jest więc ostatnim słowem w kwestii indywidualizmu. Podobnie jeśli chodzi o jakość i ilość miejsca. Tak, jest luksusowo ale nie w zapierający dech w piersiach sposób. Nawet tu zdarzają się twarde plastiki. Przestrzeni jest tyle co w X3, ale za sprawą opadającego dachu pasażerowie z tyłu powinni jeździć bez głowy. Z tego samego powodu widoczność do tyłu jest gorsza niż tirze.

Te wszystkie wady można wybaczyć BMW, najważniejsze przecież jest to jak jeżdżą, jak pozwalają się poczuć kierowcy. Na papierze wszystko jest w porządku. Dwulitrowy diesel ma niemal 200 koni mechanicznych i dwa razy większy moment obrotowy. Silnik jest żwawy, dzięki czemu X4 całkiem szybkie. Na dodatek przy dynamicznej jeździe nie spala więcej niż 11 litrów. Ośmiobiegowa skrzynia biegów działa ekspresowo jak Donald Trump, a jest przy tym znacznie delikatniejsza. W codziennej jeździe to bardzo kojące i relaksujące. Brak w nich jednak pasji, emocji. Dobrze wykonują swoją pracę, ale charyzmy w nich mniej niż w Priusie. To jak porównywanie Krystyny Pawłowicz z normalną kobietą.

Znacznie lepiej jest w przypadku układu jednego i zawieszenia. Napęd na cztery koła w normalnych warunkach preferuje tylną oś, czyli coś za co szczególnie lubimy BMW. W przypadku wykrycia minimalnego uślizgu błyskawicznie żongluje mocą, przez co samochód zawsze prowadzi się stabilnie. Sztywniejsze zawieszenie względem X3 pozwala na pokonywanie zakrętów z większą fantazją, aczkolwiek nie jest pozbawione pewnej dozy komfortu na nierównej drodze. Samochód wydaje się zwinny i lekki, mimo że waży ponad 1,8 tony. Niestety przeszkadza w tym sztuczny niczym plastikowe sztućce układ kierowniczy.

Obrońcy modelu powiedzą zapewne, że X4 zapełnia kolejną bardzo ważną niszę, przekonując jednocześnie, że do tej pory nasze życie było jałowe i bez sensu. Ale jest jedna kwestia. BMW podniosło praktyczną serię 3 w wersji kombi, tworząc X3, które jest rozsądnym i wygodnym suvem, co jest całkiem w porządku i nawet logiczne. Następnie ktoś wpadł na pomysł by zrujnować komfort jazdy utwardzając zawieszenie oraz obniżając użyteczność bagażnika i zabierając pasażerom tylnej kanapy miejsce nad głową ścinając końcowy fragment dachu. Najwyraźniej są tak bardzo zachwyceni i zadowoleni z efektów własnej pracy, że za X4 żądają o 16 tysięcy więcej niż w przypadku X3 i aż o 34 więcej niż za 320d Touring. Co prawda ma na pokładzie kilka elementów wyposażenia w standardzie, ale nadal nie jest ofertą miesiąca. Blisko dwieście tysięcy za podstawowy model to dużo. Nie wspominając o opcjach dodatkowych, które potrafią wywindować cenę do poziomu M4.

Teoretycznie jestem w stanie zrozumieć śliniących się na myśl o X3. Jest modnym suvem. W dodatku jest całkiem praktycznie i wreszcie to BMW, czyli w pewnych kręgach zapewni wam szacunek i estymę. Niezbyt poważanych przez resztę społeczeństwa kręgach ale to zawsze coś. Jednak X4 powinno być ponad to, czymś wyjątkowym i specjalnym. Lepszym niczym doskonale oszlifowany diament. Pomimo tego w każdej dziedzinie jest gorsze. Powinno się je kupować dla wyglądu tymczasem siedząc w nim dla innych będziecie jawić się niczym męski organ rozrodczy. I to w dodatku nie najhojniejszy, bowiem nie wybraliście X6.

  1 comment for “Jest całkowicie bezużyteczne. Zażądajmy za to stu milionów złotych.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *