GTI wróciło. Tak jakby.

Istnieje duża doza prawdopodobieństwa, że większość czytelników niniejszej rubryki ma już za sobą okres dojrzewania, co ni mniej ni więcej oznacza, że macie ściany pomalowane na jakieś spokojne i stonowane kolory. Jednak jeśliby cofnąć się o kilka lub w co cięższych przypadkach o kilkanaście lat to wasze pokoje wyglądały z pewnością zdecydowanie inaczej. Gdy dorośli straszyli was, że jeśli nie będziecie trzymać rąk na kołdrze to wyrosną wam włosy między palcami albo, że będziecie widzieć gorzej niż nietoperze, niezbędną rzeczą w waszych samotniach były plakaty. Przedstawicielki płci pięknej przeważnie wzdychały do członków modnych wówczas boysbandów. Chłopcy z młodzieńczym wąsem wybierali wizerunki kapel i zespołów heavymetalowych. Poza nimi wszystkimi na panteonie byli ci, którzy kupowali „Moto magazyny” i uzbrojeni w przezroczystą taśmę klejącą dekorowali ściany kolejnymi modelami samochodów.

Jeśli o mnie chodzi to poszedłem w stronę ostrej pornografii. Diablo, Coutach, Mustang z 1967 roku, 250 GTO czy Bugatti EB110. Poza nimi oczywiście królowały skaczące i nadsterowne rajdówki, najczęściej legendarnej i nieodżałowanej grupy B. Lancia 037, Delta Integrale, Audi Quattro albo 205 Turbo 16 E2. Słowem trudno było się skoncentrować na starym numerze „Playboya”, który pożyczył mi mój najlepszy wówczas przyjaciel.

Dzisiaj o wiele trudniej jest być nastolatkiem. Nie tylko dlatego, że trzeba grać w słoneczne gry, naciągać rodziców na nowy model smartfona każdego tygodnia czy czytać kolejną nudną lekturę. Nawet nie chodzi o to, że praktycznie nie ma w kiosku gazet z plakatami. Sęk w tym, że ciężko jest dzisiaj znaleźć samochód, który działa tak na wyobraźnię młodego, chłonnego umysłu jak AC Cobra albo Lamborghini Miura.

Ratunek przychodzi jednak z obwodu rozsądnych miejskich hatchbacków. To w końcu na ich bazie powstają obecne wrcówki. A jeśli oglądaliście zeszłoroczny wyczyn Sebastiena Loeba w 208 T16 Pikes Peak jak wspina się po legendarnej trasie to z po seansie z pewnością musieliście zmieniać bieliznę. W końcu ponad 3-litrowa V6-tka generowała blisko dziewięćset koni, co przekładało się na stosunek mocy do masy 1:1, a tylne skrzydło, bezsprzecznie udane porównanie, wyglądało jakby 208-mka ewidentnie cieszyła się na widok oesu. Pierwsza setka pojawiała się po 1,8 sekundy, druga 3 sekundy później, a prędkość maksymalna przy tym ustawieniu skrzyni biegów, która wynosiła 240 km/h była osiągana w 7 sekund.

Rzeczywistość jednak zazwyczaj okazuje się bardziej przyziemna. Doprawdy?

Peugeot bardzo chce żebyśmy uwierzyli, że kultowe GTI wróciło. Na początku rzuca się w oczy kilka standardowych dodatków w tego typu samochodach. Inny materiał wypełniający grill, 17-calowe felgi, sporych rozmiarów lotka na tylnej klapie, podwójna końcówka układu wydechowego oraz znaczki GTI tu i tam. Niby niewiele, ale z drugiej strony cała stylizacja normalnej 208-mki wygląda naprawdę dobrze i dość sportowo. Najważniejsze, że w tej generacji pozbyto się opcji suszenia zębów przez przedni wlot powietrza.

Nie inaczej jest we wnętrzu. W dużej mierze to znany standard z wolniejszych modeli. Oczywiście dostajemy skórzane fotele z dobrym trzymaniem bocznym, deskę rozdzielczą z przeszyciami, małą oraz zwinną kierownicę, metalową gałkę zmiany biegów i to właściwie wszystko. Miejsca jest tu w sam raz jak na samochód miejski, a i w bagażniku będzie można przewieźć relatywnie dużo rzeczy.

Silnik znany z koncernu PSA i Mini ma jak na dzisiejsze wymagania normalną pojemność i jest wsparty turbosprężarką. 1.6 THP osiąga 200 koni mechanicznych oraz 275 Nm. Pozwala to na przyspieszanie do setki w 6,8 sekundy i zamknięcie budzika w okolicach 230 km/h oraz na uzyskanie średniego spalania w granicach 10 litrów przy dynamicznej jeździe. Motor dzielnie pnie się po skali obrotomierza i jest więcej niż bardzo elastyczny. Zrzucenie biegu oraz wciśnięcie pedału przyspieszenia do oporu powoduje odskoczenie głowy do tyłu i przypływ momentu obrotowego jak w wiosennych roztopach po śnieżnej zimie. Chociaż bardziej to przypomina skok na bungee z doczepionym do pleców silnikiem odrzutowym.

Smacznym dodatkiem do silnika jest skrzynia biegów. W przeciwieństwie do Renault Clio RS znajduje się tutaj manualna skrzynia biegów o sześciu przełożeniach. Działa precyzyjnie, posiada krótki skok i sprawia przyjemne, mechaniczne wrażenie.

Inżynierowie z Peugeota nieco podłubali w zawieszeniu, dzięki czemu 208 GTI w większości sytuacji prowadzi się pewnie oraz jest wystarczająco komfortowy na miejskich nierównościach, któremu nie straszne są torowiska. Jest tu bardziej miękko niż w Fieście ST. Przyciśnięty do muru unosi zewnętrzne tylne koło niczym balerina w „Dziadku do orzechów”.

Układ kierowniczy przy prędkościach miejskich niczym nie różni się od tego z 208 1.2. Dopiero po osiągnięciu większych prędkości nieco się usztywnia i jest bardziej precyzyjny. Jednak w zakręcie trzeba dokonywać małych korekt aby jechać dokładnie tam, gdzie się chce. Niestety chodzi też zbyt lekko, ale to signum temporis obecnych samochodów.

A skoro mowa już o zakrętach to GTI potrafi przejeżdżać je z całkiem wysokimi prędkościami. Jest dość długo neutralne, ale gdy przesadzicie potrafi odgryźć się podsterownością niczym górska lawina.

Ktoś kto dobrnął do tego miejsca może zacząć myśleć, że sportowa wersja miejskiego samochodu od Peugeota nie ma wad. Otóż ma. I to całkiem sporo. Ale rozgraniczmy je na moment.

Jako samochód miejski 208 ze znaczkiem GTI spisuje się świetnie. Silnik jest zrywny, zawieszenie wystarczająco miękkie aby pokonywać studzienki kanalizacyjne, a wnętrze jest odpowiedniej jakości aby poczuć się w nim dobrze i relatywnie luksusowo. I wszystko byłoby dobrze, gdyby ten Peugeot nie miał znaczka GTI a powiedzmy Exlusive albo był z analogicznej linii jak DS u Citroena.

208 jako gorący hatchback, który ma podpalać wasze spodnie spisuje się średnio. Co prawda względem cywilnych modeli obniżyli fotel kierowcy o 10 mm to ten nadal jest za wysoko i przypomina miejskiego vana. Wszystko czego dotykasz, kierownica, dźwignia zmiany biegów chodzi z dziecinną albo babciną łatwością. Nie zmusza do wysiłku ani zaangażowania. Jeśli na moment powstrzymasz swoje wyścigowe zapędy odkryjesz, że zamiast jeździć namiastką sportowego samochodu poruszasz się modnym dodatkiem do torebki swojej żony. A jakby mało było tego złego jest za cichy. Ja wiem, że Fiesta stosuje różne sztuczki podobnie jak Clio ale przynajmniej jakoś brzmią. No i te zasłonięte zegary. Kto się pod tym projektem w ogóle podpisał. Podobnie jak pod projektem 208 GTI. Zamiast ostrego jak brzytwa samochodu o zapędach sportowych stworzono relatywnie luksusowy i dobrze wyglądający samochód, który jest po prostu szybki.

Pozostaje również kwestia ceny. Ta potrafi dobić, ponieważ wybierając kilka dodatków można zobaczyć sześciocyfrową kwotę. Podstawowy model kosztuje w granicach 83 tysięcy złotych. Kilka tysięcy mniej i można stać się właścicielem Polo GTI. Jednak prawdziwe promocje panują u Forda. Tam Fiesta ST jest o blisko 10 tysięcy tańsza. To prawdziwy hot hatch, który cię zmęczy swoim jestestwem i będzie dopingował do coraz to ostrzejszej jazdy. A w końcu o to w tym segmencie chodzi.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *