Czarny koń klasy średniej.

Jest w życiu kilka pewnych rzeczy. Choćby wszędobylskie podatki. Jeśli posiadasz samochód to bądź pewien, że zapłacisz je od każdej najmniejszej śrubki. Inną prawidłowością jest tankowanie.

Wbrew pozorom kojarzy mi się pozytywnie. Może ma to związek z wdychanymi oparami podczas napełniania baku w młodości. I chociaż nie zostałem paliwowym Obelixem tankowanie nie było dla mnie czymś czego unikałem. Umyślnie używam czasu przeszłego bowiem wiele się zmieniło. Teraz niczym Clarkson permanentnie przejeżdżam każdą stację opóźniając jak tylko mogę skorzystanie z dystrybutora.

Nie mają z tym nic wspólnego kolejki. Do cen zdążyłem się przyzwyczaić, aczkolwiek zapowiedzi miłościwie nam panującego premiera mierzą nieco płonącą benzynę we krwi.

Najgorsze są same stacje benzynowe. Pomijam to, że w schowku zalegają karty z punktami, które nic nie dają. Zbieram chociaż jeden przejazd przez miasto i smutni panowie w radiowozie potrafią być hojniejsi w ich przydzielaniu. Ale przejdźmy do rzeczy.

Każdy kto przynajmniej raz tankował wie, że to czynność zdecydowanie prosta. Nawet przybijanie gwoździ jest bardziej skomplikowane. Tutaj wkładasz, naciskasz, czekasz i wyciągasz. Jako, że dzisiaj niemal każdy tankuje za sto złotych nie trwa to dłużej niż trzydzieści sekund. Szyby lepiej umyć w domu niż w tej brei, która jest dostępna przy dystrybutorze. Myślisz, że to już koniec? Że najtrudniejsze już za tobą? O słodka naiwności. Przygotuj się właśnie na następującą gehennę.

Drzwi się rozsuwają i ustawiasz się dziesięć nanometrów za nimi. Taka jest kolejka. Samo płacenie trwa pięć sekund jeśli robisz to gotówką. Siedem, gdy używasz karty zbliżeniowo. Dziesięć z pinem. Dodatkowe dwie na przeczącą odpowiedź, czy chcesz do tego płyn do spryskiwaczy. Koniec. Góra dwanaście sekund. Ale tak było dopóki stacje benzynowe nie stały się wielkopowierzchniowymi supermarketami. Wystarczy chwila spaceru między półkami a okazuje się, że sprzedaż paliwa to ich poboczna działalność. Jest tu wszystko, a półimbecyle zamiast zapłacić i wyjść ruszają na weekendowe zakupy. Szkoda, że jeszcze nikt nie wpadł, żeby udostępnić im wózki na sprawunki. Tak więc czekasz aż kupią zapasy na najbliższy rok. Następnie zmęczeniu zakupowym szaleństwem zaczynają odczuwać głód. Przy asortymencie spożywczym jaki serwują „U Kucharzy” to podrzędna budka z kebabem. Następuje litania połączona z niemożnością podjęcia decyzji. Czy jednak hot-dog z keczupem czy pizza na grubym cieście. A może kanapka z jajkiem. Co do picia? Skazańcy udający się w ostatnią podróż mają w sobie więcej zdecydowania niż oni. W końcu trzeba się napchać czymś pysznym i zdrowym. A jeśli ktoś zacznie robić prasówkę albo wybierać hit na DVD z roku 1998 zaczynasz rozumieć, dlaczego te przybytki otwarte są całą dobę.

Tak więc tracisz pół godziny ze swojego życia, żeby tylko zapłacić za tankowanie, które trwało trzydzieści sekund. Jeśli masz pecha tracisz dodatkowy kwadrans, ponieważ paniusia z pieskiem musi sprawdzić zawartość swojego bagażnika, a następnie umościć się w fotelu.

Rozwiązań jest kilka. Można kupić hybrydę, ale wówczas niewiele dopłacając staniesz się właścicielem stacji benzynowej. Kolejnej w twoim mieście. Sensowniejsze wyjście z tej sytuacji przychodzi z Rennes, gdzie produkowany jest Peugeot 508. Wiem, że to Francuz, ale zostańcie do końca.

Po pierwsze ma bak, którego pojemność wynosi 72 litry. Są większe, ale dzięki dwulitrowemu dieslowi 508 rzadko wskazuje wynik spalania większy niż pięć litrów z małym ogonkiem. Jadąc w zasadzie normalnym tempem ciężko jest zmusić samochód do jakiegokolwiek opilstwa. Dzięki temu otrzymujemy solidny zasięg, który wynosi ponad 1200 kilometrów. Jeśli macie z domu do pracy nie więcej jak 26 kilometrów będzie tankować jedynie raz w miesiącu. Wyjeżdżając z Warszawy za zachód będziecie musieli zatrzymać się dopiero gdzieś w okolicach Maasmechelen. To w Belgii. Żegnajcie kolejki na stacjach.

Do tego podróż będzie przebiegała w ciszy, bowiem Peugeot solidnie odrobił lekcje. We wnętrzu, w którym można rozgrywać Roland Garros jest morze miękkiego i przyjemnego w dotyku plastiku. Dodatkowo jest, co niezwykłe dla wielbicieli Brie, ergonomicznie rozplanowane, całkiem eleganckie i udanego designersko. Jest nawet stacyjka w miejscu charakterystycznym dla pewnej niemieckiej mało znanej marki samochodów sportowych na literę „P”. Może tylko wędrujące wskazówki przy uruchomieniu zapłonu są zbędnym gadżetem i na kierownicy znajduje się trochę zbyt duża ilość przycisków, ale szybko można przyzwyczaić się do ich rozmieszczenia, co ostatecznie rzutuje na łatwość obsługi. A jeśli znudzicie się setkami kilometrów na autostradzie wysuńcie Head-up display i celujcie w przejeżdżające samochody. Wygląda jak w myśliwcu.

Jeśli najdzie was ochota na wyprzedzanie i ściganie się po niemieckich autostradach 163 konie mechaniczne i 340 Nm momentu obrotowego pozwolą wam energicznie przyspieszać w każdych warunkach. Silnik jest elastyczny i brzmi wcale nieźle jak na diesla. Dodatkowo korzystanie z sześciobiegowej, manualnej skrzyni biegów to sama przyjemność.

Poszukujący wrażeń z jazdy rodem z Citroena C5 czy miękkich francuskich samochodów będą jednak zawiedzeni. Zawieszenie w 508 jest dość komfortowe, jednak ze znacznym wskazaniem na sztywne. Nie omieszkuje informować nas o wszelkich wybojach i nierównościach. Na szczęście nie ma obaw o stan naszych plomb. Wszystko, łącznie z układem kierowniczym, zdaje się być dobrze wypośrodkowane, takie akurat. Sprawdza się w 90 procentach sytuacji na drodze. W odrobinie dezynwoltury w jeździe przeszkadza jedynie zbyt mocno ingerujące ESP.

Na koniec jedna z najważniejszych kwestii. Po latach eksperymentów Peugeot powściągnął nieco swoje zapędy chirurga plastycznego i pozbył się szpecącego wlotu w przednim zderzaku. Całe nadwozie jest teraz eleganckie i po prostu ładne. Z której strony by nie spojrzeć Peugeot klasy średniej prezentuje się dobrze. Dodatkowo za stylizacją idą względy praktyczne. Być może bagażnik wersji SW nie jest rekordowy pod względem pojemności, ale wystarczający na roczny zapas creme brulee.

Ostatecznie za podstawową wersję z tym silnikiem przyjdzie zapłacić 96 tysięcy złotych. Konkurenci w postaci VW Passata, Mazdy 6 i bliźniaczego Citroena C5 są drożsi o dobre 25 tysięcy. Z taką dopłatą kupimy topową, w pełni wyposażoną 508-mkę. Jednak wystarczy wizyta w salonie Skody i Forda i za taką samą kwotę możemy wyjechać bardzo podobnymi silnikowo Superbem i Mondeo. Jak jednak pokazują statystyki większość klientów w Europie wybierając samochód klasy średniej w minionym roku kupowała samochód z lwem na masce. I w sumie jakoś się im niespecjalnie dziwię.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *