Bo są na tym świecie samochody wielkie i spektakularne, których legenda świeci mimo upływu lat.

W kraju, który uwielbia inwigilować swoich obywateli i cudzych kanclerzy samochody typu muscle car przeżywają renesans. Dla tych co nie wiedzą podaję przepis. Niewielki samochód, proste podwozie i potężny silnik o pojemności rocznego spożycia spirytusu przez naszych rodaków na głowę.

U nas w Europie sprawy mają się trochę gorzej. Niby mamy GTI, czyli średnie samochody z niezłym zawieszeniem, ale silnik to co najwyżej dwulitrówka. Taki na przykład mający dwieście dziesięć koni Golf. Niby jest szybki, ale mocy ma tyle co poniektóre kombi w dieslu. Już poprzedni Focus RS przekraczał barierę trzystu, a w wersji specjalnej nawet dokładał kolejne pięćdziesiąt. Ale to wyjątek.  No i jeszcze ten downsizing.

Oczywiście z drugiej strony nie ma się co spodziewać widlastych silników w kompaktach. W końcu opłaty, podatki, ceny paliw, koszty ubezpieczenia i jeszcze raz podatki. No, ale przynajmniej mamy nadal wyraz, który święcił triumfy nawet w maszynkach do golenia, czyli turbo. W końcu z niedużej pojemności mamy więcej mocy, wykorzystujemy gazy wylotowe i mamy ten świszczący dźwięk przy przyspieszaniu i ciągle parskającego blow offa. Dzięki dr Bűchi.

I tu przechodzimy do dzisiejszej bohaterki, która jest naszym muscle carem, mimo, że pochodzi z kraju Godzilli. I pomyśleć, że gdyby nie rajdy to nie byłoby tego samochodu i tytułu mistrzowskiego.

Zatem jeśli nie miałeś miliona dolarów na koncie a chciałeś się odpowiednio polansować i przy okazji być prawie najszybszym na autostradzie i najlepszym na odcinku specjalnym to odpowiednim wyborem był Mitsubishi Lancer Evolution. Popularna „ewka” w szóstej generacji była namaszczona przez Ralliart, sportową dywizję japońskiego producenta. Tak naprawdę to odpowiedź na Golfa GTI tyle, że w nadwoziu trójbryłowym.

Tak właściwie to zabierając zderzaki i tylni spojler wygląda jak klasyczny kompakt z kraju Kwitnącej Wiśni z lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Jednak wtedy tuning trzymał się mocno i aby odpowiednio podkreślić konotacje Lancera do szybkiej jazdy wyposażono go w nadęte spojlery. W przodu straszą wielkie, okrągłe halogeny, liczne wloty powietrza i ogromny intercooler. Tył to przede wszystkim pierwszoplanowa lotka o gargantuicznych rozmiarach, którą można regulować. Mimo, że „misiek” konkursu piękności nie wygra, ma o wiele więcej charyzmy i brutalności niż współczesne samochody z filigranowymi akcentami sportowymi w postaci maciupkich kawałków plastiku.

Wnętrze nie wyróżnia się niczym specjalnym. Prawdę mówiąc już w momencie debiutu nie przystawało do europejskich standardów. Jest ciemne i zrobione ze średnich materiałów. Pod względem luksusu również nie poraża, trafiają się nawet wersje z szybami na korbkę, którym jeszcze bliżej do rajdowej wersji. Ale w przeciwieństwie do ludzi nie liczy się wnętrze, tym bardziej jeśli ma się do dyspozycji silnik i podwozie tej klasy.

Dwulitrowa czterocylindrówka wzmocniona pokaźnym turbo legitymuje się mocą dwustu osiemdziesięciu koni. Nawet po czternastu latach to ciągle sporo i pozwala na osiąganie pierwszej setki w mniej niż pięć sekund. W połączeniu z lekkim nadwoziem i napędem na cztery koła Lancer Evo VI przyciąga horyzont do siebie, ciągnąc nieprzerwanie na każdym biegu niezależnie od podłoża. Ale jak mawiał świętej pamięci Colin McRae „proste są dla szybkich samochodów, zakręty są dla szybkich kierowców”. Jeśli chodzi o rajdy to większych doświadczeń nie mam, ale będąc wyposażony we wszystkie dobrodziejstwa „ewki” i pewność jaką daje mógłbym ustawić się ochoczo na jakimś oesie. Wystarczy klatka i kilka naklejek i mamy rajdówkę pełną gębą. Napęd, zawieszenie, nawet lotka sprawiają, że samochód przeczy prawom fizyki będąc jednocześnie łatwym i w pełni przewidywalny. Jest nawet odrobinę nadsterowny jakby rzucając do kierowcy „masz, baw się, będzie ok”. A wszystko to przy akompaniamencie drącego się ciągle wydechu.

Co prawda w porównaniu z nowszymi konstrukcjami wypada słabiej, one potrafią więcej i bywają bardziej dopracowane, w końcu technika pcha samochody naprzód. Ale szczerze mówiąc mało mnie to obchodzi. Lancer ewolucji 6-tej razem ze swoimi wadami i niedoskonałościami jest wspaniały. Prowadzi się dobrze, a na drodze mało jest samochodów, które potrafią mu uciec. Na szutrze chyba nie ma żadnego, no może poza Imprezą albo nowszym Lancerem, ale ten i tak zdobył moje serce. To ona była Ewą i to ona skradła niebo.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *