Będzie, będzie zabawa.

Jeżeli przez minione święta udało wam się przytyć to mam dla was dobrą wiadomość. Najbliższe dni są najlepszym okresem w całym roku aby przedsięwziąć konkretne decyzje, które ostatecznie nie tylko nie będą miały wpływu na wasze życie, ale także nigdy ich nie dotrzymacie. Jak zawsze wejdziecie w Nowy Rok dzierżąc w dłoni świeżo wykupiony karnet na przybytek potu, łez, krwi, odcisków oraz syntetycznego zapasu sztucznego obuwia zwany siłownią, gdzie pojawicie się w najlepszym razie jeden raz. Później z żalem będziecie spozierać na mały kartonik, który uzupełnicie goryczą i zadumą, że te pieniądze znaczenie lepiej było ulokować w podręcznym zapasie chmielowego nektaru.

I tak mniej więcej jest ze wszystkimi postanowieniami. Czy to dotyczącymi alkoholu, papierosów albo spółkowania. Pod wpływem wątpliwej chwili oraz przypływu siły związanej z czystym wejściem w Nowy Rok zaczynamy podejmować głupie decyzje. Ale nie tylko to mnie irytuje w tym czasie.

Najpierw kilka tygodni wcześniej rozpoczyna się maraton pytań połączony z kwestią ewentualnego ubioru. Pół biedy jeśli musicie przywdziać coś czystego ewentualnie ładnego. O wiele gorzej, gdy na zaproszeniu widnieje napis dotyczący przebrania. Dalej istnieje sprawa towarzystwa. Nie dość, że musisz wydać kupę pieniędzy na wejściówkę, wątpliwe jedzenie i chrzczony alkohol to jeszcze zostajesz otoczony przez ludzi, których nie znasz, przez co od razu nie darzysz szczególną estymą. W przypadku imprez domowych z pewnością twoi znajomi mają jakiegoś przyjaciela, który spija wszystkim drinki i wyjada smakowite kawałki z talerza, więc jest podobnie.

Później jest jeszcze gorzej. Pod wpływem procentów towarzystwo robi się nieznośne, głośne i co najmniej rubaszne. Wiadomo, że to nie miał być wybitnie romantyczny wieczór, ale liczyłeś na coś więcej niż męski striptiz na gibającym się stole przy akompaniamencie pobrzękujących butelek.

A jeśli już mowa o dźwiękach to w kolejny rok wkroczysz nieco głuchy, ze zgwałconym poczuciem dobrego smaku muzycznego oraz krwawiącymi małżowinami.

No i te fajerwerki. Kto wpadł na pomysł, że puszczanie z dymem połowy pensji to dobra zabawa? Zamiast tego jest niepotrzebny huk oraz pełno kawałków kolorowej tektury, która jest zalana krwią i okupiona częściami palców co mniej ostrożnych.

Odnoszę wrażenie, że w ten dzień nie można się dobrze bawić, podczas gdy wszyscy od ciebie właśnie tego oczekują. Po prostu masz się cieszyć bo inaczej w przyszłym roku będziesz miał przechlapane. Akurat. Gdyby tak było każdy z 364 kolejnych dni byłby wolny od pracy, kiedy to spałbym do południa.

A może zamiast przymusu zabawy i cieszenia się ja albo ktoś inny zwyczajnie poszedłby wcześniej spać. Albo wynalazł cudowny lek czy sposób na bilokację. Chociaż nie, zrobił to już poseł Hofman. Zamiast tego wszystkiego we wrześniu mamy tłok na porodówkach.

Chodzi mi o to, że jeżeli chcesz się upodlić to robisz to, gdy masz na to ochotę i ku temu sposobność, a nie dlatego, że wypada jakiś dzień w kalendarzu i ludziom zaczyna odbijać na tym punkcie.

Jednak istnieje pewien sposób na wyśmienicie dobrą zabawę oraz straszenie imprezowiczów jednocześnie. Wszędzie, gdzie pojawi się dzisiejszy bohater budzi grozę. Przy nim czarna Wołga to potulny Fiat 500 w różowym kolorze. Miejscami, w których przebywa zapada wśród ludzi cisza, ale nie jest to zwyczajna cisza. Co tam cisza jak makiem zasiał. To taka cisza, w której można usłyszeć pierdnięcie komara.

Dzisiejszy bohater jest jak Tommy Lee Jones w „Ściganym”, budzi podobny strach, co prezes Kaczyński na paradzie równości, pusty worek św. Mikołaja czy odpalona petarda w przedniej kieszeni męskich spodni.

Do Jeepa Grand Cherokee w wydaniu SRT8 wsiadasz nucąc fragment piosenki zespołu Łzy „Ja jestem dilerem narkotyków”. Być może dlatego zatrzymano znanego aktora serialu „Na krawędzi” Marka B. W czerni nieodmienne kojarzy się z gangsterskim półświatkiem.

W usportowionej wersji dodatkowo otrzymał poszerzone nadkola wraz ze zderzakami, powiększona maskę z wylotami gorącego powietrza z silnika, które wyglądają jak nozdrza smoka świeżo po zionięciu ogniem, lotkę na tylnej klapie oraz dwa działa przeciwlotnicze w postaci owalnych końcówek układu wydechowego. Zapytanie czy jest ładny jest igranie z Mike’m Tysonem. On ma wzbudzać strach, mimo że to nie ten rodzaj świąt.

Wszystkie samochody na jego widok chowają zderzaki w bocznych uliczkach, w każdej sytuacji masz zawsze pierwszeństwo. Co tam miejskie pierdzidełka, jesteś królem miejskiej dżungli.

Jednocześnie nie mogę oprzeć się wrażeniu, że w ciemnym lakierze wygląda relatywnie normalnie, jest nieco niższy niż standardowy model, ale dodajcie do niego nieco pustynny pejzaż, a zacznie wyglądać jak wyjęty z filmu „Mad Max”.

Wnętrze jest z kategorii tych dość zwyczajnych. Na wewnątrz to kanibal, a we wnętrzu przekonujesz się, że rozczulają go puchate kotki. Elektrycznie regulowane, grzane i wentylowane na wypadek małych wypadków z bielizną fotele są dobrze wyprofilowane, wygodne oraz pojemne. Zmieszczą nawet tęgich obywateli, w końcu to amerykański samochód.

Miejsca jest pod dostatkiem dla każdego, kierowcy czy pasażerów z tyłu. Bez obaw można komfortowo przemieszać się na spore odległości. Bagażnik ma średniej wielkości pojemność, 457 litrów, ale w końcu kiedy ostatnio wykorzystaliście więcej niż 200? Gdyby jednak przyszło wam na myśl się przeprowadzać możecie pociągnąć wasz dom ze sobą.

Może materiały i ich spasowanie nie przystają do najlepszych europejskich standardów, ale są na przyzwoitym poziomie i z pewnością o nic się nie skaleczycie.

Sporym plusem jest elektrycznie regulowana kierownica, która jest przyjemnie gruba i mięsista, nie ma nic wspólnego z ćwiczącymi z Chodakowską cieniutkimi kółeczkami z miejskich samochodzików.

Jako, że to usportowiona maszyna znajdziecie tu kilka gadżetów rodem z superwozów, jak choćby kontrolę startu czy wyświetlacz między obrotomierzem a wskaźnikiem paliwa i temperatury, który pokazuje parametry silnika, licznik, stoper, czasy przyspieszeń czy długość drogi hamowania. To z pewnością ciekawsze niż wyznania miłosne kogoś z działu księgowego. Jedyne do czego można się przyczepić to ekran na desce rozdzielczej. Jego grafika wygląda jakby pochodził z kilkunastoletniego samochodu, ale spełnia swoje zadania, więc nie jest najgorzej.

Wreszcie przychodzi czas na podniesienie maski, która pewnie znajduje się gdzieś na wysokości dachu Ferrari 458, i pokazanie amerykańskiego reaktora, który w fabryce żywił się tylko stekami i hamburgerami w rozmiarach XXXXL. 6.4-litrowe Hemi pochodzi wprost z Dodge’a Challengera i rozwija 468 koni mechanicznych oraz ponad 620 Nm momentu obrotowego. Nie ma tu żadnych homoseksualnych, małych turbosprężarek z ery downsizingu, to potężny wolnossący agregat V8, który katapultuje Jeepa do setki w pięć sekund i na autostradzie wyprzedza większość elektroniczne ograniczonych konkurentów o sześć kilometrów prędkości maksymalnej. Jest szybszy niż Audi TTS, Jaguar F-Type czy BMW M3 E46.

Mimo wagi sięgającej 2,5 tony trzeba jednak nieco uważać z dozowaniem gazu. Gdy spróbujecie ruszyć jak w zwykłym samochodzie przyspieszenie wgniecie was w fotel i będziecie zmuszeni poszukać własnych gałek ocznych na tylnym siedzeniu lub szybie klapy bagażnika. Nie ma tutaj powolnego rozkręcania się, od razu jesteście zrzucani z klifu w betonowym obuwiu.

Warstwa dźwiękowa nie ma sobie równych. Co tam fajerwerki. Lekka przegazówka w nieodpowiednim towarzystwie spowoduje wywołanie III Wojny Światowej. Wydech bez pardonu mówi co myśli na temat ekologii. Emituje tyle CO2 co cztery dychawiczne hybrydy.

Naturalnie nie pali mało. Powolnie prowadzony potrafi wyłączyć połowę cylindrów, ale w mieście i tak trzeba się liczyć ze spalaniem ponad 20 litrów. Na trasie potrafi zejść w okolicach 10, ale chyba nie sądziliście, że zużyje tyle co Focus z dieslem. Biorąc pod uwagę osiągi, moc oraz wagę można nawet rzec, że jest całkiem ekonomicznie. Tyle, że jednorazowe tankowanie trochę boli. Bak zmieści 93 litry paliwa, więc na stacji przyznają wam sporą ilość nikomu niepotrzebnych punktów.

Największą zmianą po ostatnim liftingu jest nowa skrzynia biegów. Ośmiobiegowy automat ZF sprawnie radzi sobie żonglowaniem przełożeniami, czy to w trybie miejskim czy wyścigowym. Może nie jest najlepszy na rynku, ale z pewnością się nie zawiedziecie.

Grand Cherokee kojarzył się głównie ze swoimi zdolnościami pokonywania trudno dostępnego terenu. W tej wersji zawieszenie obniżono o 30 mm, chociaż wysokość prześwitu i tak wynosi całe 20 centymetrów. Jazdy po miękkim nie ułatwią również 20-calowe kute felgi obute w opony o szerokości 295 i profilu 45. Aby okiełznać taką moc zawieszenie jest naturalnie zestrojone na modłę tych twardych i na nierównościach mocno trzęsie karoserią. Nie nazwałbyś tego zrelaksowaną jazdą.

W przeciwieństwie to bardziej cywilizowanych, czytaj zniewieściałych, konstrukcji układ kierowniczy chodzi dość ciężko a wszelkie manewry wymagają silnej ręki. Musisz być pewnym tego co robisz, a odwdzięczy się dobrym odwzorowaniem drogi na kolumnie.

Tego typu samochody zazwyczaj od razu skazane są na porażkę. Pomimo napędu napędu na cztery koła i nazwy definiującej samochody terenowe nie jest dobrym wszędołazem. Choć posiada kipiący mocą silnika V8 nie jest czymś, co nazwałbyś bezpardonową wyścigówką. Lecz nie ma problemu z pójściem bokiem na zakrętach. Na prostej możesz doganiać sportowy samochód i dawać mu znaki długimi, żeby ustąpił ci miejsca. Gdy uniesie się honorem bez problemu dotrzymasz mu kroku. Hamulce z logiem Brembo są więcej niż bardzo skuteczne, blisko im do wyczynowych brzytw z czegoś za blisko milion.

Biorąc pod uwagę osiągi, kompleksowość Jeepa, wyposażenie i konkurentów cena jest więcej niż atrakcyjna. 1 koń mocy wyceniono na raptem 694 złote. W sumie daje to 325 tysięcy. Naturalnie nie jest to mało, ale jest tu w standardzie pełno opcji, za które u innych zapłacimy krocie. Podobne w osiągach BMW X5 xDrive50i kosztuje 350 a Mercedes ML 63 AMG ponad 500, a trzeba pamiętać, że to tylko zaproszenie do dalszego doposażania. Za 325 tysięcy zamiast SRT8 możemy kupić VW Touarega 4.2 TDI czy Audi Q7 z tym samym silnikiem, ale z pewnością żaden z nich nie wpłynie tak dobrze na ego właściciela i nie pokaże dwóch, w końcu tyle posiada rur wydechowych, środkowych palców ekologom i biurokratom z Brukseli.

Jedynie czego można się obawiać to test łosia. Standardowy Grand Cherokee mimo ESP prawie się przewraca i potrafi przy tym pozbyć się opony, ale to relatywnie niewysoka cena. Przypomina to trochę branie tabletek na rozwolnienie, gdy męczy uporczywy kaszel, zabawa jest przednia dopóki bielizna jest czysta, a tej biorąc pod uwagę charakterystykę świątecznych prezentów tej ci u was dostatek.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *