v(ielce) R(ozczarowujący) S(amochód).

Niektórzy zdążyli zauważyć, że nie darzę samochodów Skody szczególną sympatią. Co dziwne bowiem mój tata miał kiedyś model Favorit i jestem niemal pewien, że to pierwszy samochód, który prowadziłem siedząc na kolanach. Nie był zbyt szybki, ale całkiem pojemny i niezawodny. Służył dzielnie przez dziewięć lat zanim trafił do innego właściciela.

Obecnie Skoda robi ponure i nudne samochody. Wystarczy spojrzeć na całą gamę oferowanych obecnie modeli, by dostać niestrawności.

Sama koncepcja marki nie była zła, technologia Volkswagena skryta pod inaczej wyglądającymi i większymi nadwoziami za niższą cenę. I być może marka ma ciekawą i nobliwą historię, ale nie to przyciągało klientów, oni chcą dostać najmniej za jak najwięcej. To powodowało, że Skodami jeździli głównie emeryci, działkowcy, przedstawiciele handlowi oraz ci, którzy skrycie marzyli o niemieckim samochodzie, ale mieli ograniczony budżet. Sami widzicie, że nie byli to idealni ludzie na luźne pogawędki.

Sytuacji nie poprawił również fakt startu w rajdach ani modele vRS. Tym bardziej, że ostatnio Volkswagen również bierze w nich udział a znaczek GTI wydaje się bardziej magiczny.

Teraz Skoda chce przywrócić nieco blasku oferując nowy model z trzyliterowym oznaczeniem. Nie, nie jest to diabelska ewolucja Octavii. To nawet nie Fabia ani Citygo. Koncern postanowił „usportowić” mierzącego niemal 4,7 metra długości i ważącego blisko 1,9 tony suva, co jest równie niedorzeczne jak zamontowanie w modelu Karoq trzycylindrowego silnika 1.0 TSI. To zupełnie jakby mieć dużego penisa i za mało krwi by go obsłużyć.

Ale jest coś jeszcze bardziej absurdalnego niż tak wielka klucha z momentem obrotowym na poziomie pięciuset Nm. Coś, co jedno z pism nazwało „odważnie skalkulowanym cennikiem”. Bowiem, uwaga, Kodiaq vRS startuje od bez mała dwustu tysięcy złotych, co czyni go dwukrotnie droższym niż wersja podstawowa. Kilka dodatków ekstra i cena końcowa powiększa się o wartość nowego Citygo, co jest niebezpiecznie blisko Porsche Macan. Wiem, że to podstawowa, a co za tym idzie relatywnie słabo wyposażona wersja, ale jest nieco szybsze i na litość Boską, w końcu to Porsche a nie Skoda.

Tę wysoką cenę Kodiaq stara się wynagrodzić jednostką napędową. Dwulitrowy diesel z dwoma turbosprężarkami zapewnia osiągi niewiele gorsze niż Golf GTI. Przynajmniej na papierze bowiem odczucia są zgoła inne i samochód wydaje się nieco wolniejszy niż w rzeczywistości. Większe wrażenie niż start spod świateł robi świetna elastyczność. Szkoda tylko, ze siedmiobiegowa skrzynia DSG, która sama w sobie jest w porządku, nie lubi za bardzo redukować przełożeń, licząc że silnikowi wystarczy pary by sprawnie przyspieszyć. Można co prawda bawić się trybem manualnym, ale łopatki są odrażająco plastikowe w dotyku.

W historii motoryzacji co prawda nie było nigdy ładnie brzmiącego diesla, ale przynajmniej kilka oferowało potężną symfonię. Kodiaq vRS brzmi nieźle tylko, gdy stoicie przy tylnym zderzaku, gdzie nawiasem mówiąc są sztuczne końcówki układu wydechowego, a tak naprawdę działa tylko jedna. Druga to zwyczajna zaślepka. Po podniesieniu maski lepiej ją od razu zamknąć, gdyż klekot jest niemiłosierny. W środku nie jest najgorzej, aczkolwiek po włączeniu trybu sportowego do kabiny sączy się sztuczny dźwięk na poziomie wczesnych Gran Turismo. Poza tym imitowany jest dźwięk diesla, o którym z pewnością od dawna marzyliście.

Przynajmniej spalanie jest na rozsądnym poziomie, sprawna jazda wymaga średnio dziewięciu litrów paliwa, a naprawdę dynamiczna raptem jednego więcej.

I jeszcze coś, co da wam wątpliwą przewagę w rozmowach z kolegami. Otóż Kodiaq vRS to jedyny siedmioosobowy suv, który utrzymuje rekord toru Nurburgring. Szczegół, że żaden z innych producentów nie zadał sobie trudu by przetestować własny samochód. To trochę tak jakby mówić, że ma się największe mięśnie żyjąc na bezludnej wyspie. W końcu Stelvio Quadrofoglio jest szybsze o półtorej minuty ale niecałe dziewięć i pół minuty robią wrażenie. Chociaż Zafira OPC była wyraźnie szybsza.

Niezły czas samochód zawdzięcza adaptacyjnemu zawieszeniu DCC oraz sterowanemu elektronicznie napędowi na cztery koła. W normalnych warunkach sto procent mocy przesyłane jest na przednią oś, dopiero wykryty uślizg sprawia, że nawet połowa jest przesyłana również na tylne koła. Zdecydowanie na plus są także skuteczne hamulce.

Odczucia z jazdy nie przywołują na myśl jednak niczego co nawet ocierałoby się o sportowe doznania. Niemal dziewiętnastocentymetrowy prześwit, czyli taki jak z zwykłym modelu, powoduje że środek ciężkości jest nienaturalnie wysoko jak na samochód ze znaczkiem vRS. Szkoda, że Skoda nie zadała sobie trudu obniżając go nawet o paręnaście milimetrów, a jedynie lekko utwardzając sprężyny.

Co kładzie się cieniem podczas szybszej jazdy po krętej drodze. Kodiaq walczy z prawami fizyki i lepiej nie zmuszać go do testu łosia powyżej średniej prędkości typowej dla leniwca. Układ kierowniczy nawet w trybie sportowym jest pozbawiony czucia, stawia sztuczny opór i reaguje z prędkością żółwia na kokainie. Tyle tylko, że to nadal żółw. Jedyna pozytywna cecha, że wasze pośladki będą miały wygodnie.

A już szczególnie podczas autostradowego cruisingu czy jeździe na wprost. Wówczas zawieszenie odfiltruje niemal wszystkie nierówności oraz dowiezie was w spokoju do celu. Tyle tylko, podstawowy model zrobi dokładnie to samo, więc ciężko wytłumaczyć dopłatę do najszybszej wersji.

Może za to wnętrze będzie racjonalnym wytłumaczeniem? Cóż, pod wieloma względami jest udane. Oferuje bowiem wszystko to co tańsze wersje dodając ekstra kilka rzeczy. Mamy zatem ogromną ilość miejsca, wiele praktycznych i ergonomicznych rozwiązań oraz dobre materiały wykończeniowe. Niestety skóra udająca włókno węglowe na skądinąd świetnych fotelach w stylu kubełków jest lekkim faux pas i stylistycznym koszmarem. Nie wszystkim również spodobają się krótkie siedziska i zintegrowane zagłówki. Dodajcie do tego kontrastowe przeszycia, kilka znaczków, cyfrowe zegary, które są w standardzie i zupełnie jak te w Audi, a otrzymacie całkiem przyjemne wnętrze. Dużym minusem jest ekran, który zbiera odciski palców skuteczniej niż organy ścigania i design deski rozdzielczej. Patrzenie na nią rozwiązuje wszystkie problemy z bezsennością.

Jeśli jednak poszukujecie przepastnego i funkcjonalnego wnętrza z kilkoma gadżetami wasze wymagania zostaną w pełni zaspokojone.

Wygląd zewnętrzny również nie tłumaczy szalonej ceny. Co prawda może to kwestia żywo czerwonego lakieru, ale muszę zweryfikować swój do tej pory niepochlebny osąd w kwestii stylistyki. Być może nieco mi się opatrzył i wprawdzie vRS nie jest ślicznotką, ale jak na sporego suva wygląda całkiem dobrze. Już nie nazwałbym designu odrażającym ani oburzającym. Obrazu dopełniają dwudziestocalowe felgi oraz dodatkowe listwy i dokładki do zderzaków wespół ze spojlerem na tylnej klapie. Zaletą są również duże okna, które poprawiają widoczność i dobrze komponują się z linią boczną.

Niestety mają spory minus, dla ludzi z ulicy będziecie jak na świeczniku. I ciężko wam będzie wam znieść ich wzrok pełen politowania oraz niedowierzania. Niemal niemożliwe będzie wytłumaczenie komukolwiek, że Octavia była dla was za mała i dlatego wydaliście sześćdziesiąt tysiecy więcej na coś w zasadzie tak samo praktycznie tyle, że wolniejszego i gorzej się prowadzącego. W końcu w salonie stoi w razie czego SuperB. Trudno będzie się przyznać, że wydaliście czterdzieści tysięcy więcej w porównaniu z nieco słabszą wersją 2.0 TDI, która co prawda jest jest wolniejsza w przyspieszaniu o dwie sekundy ale oferuje dziewięćdziesiąt procent tego co vRS. Wreszcie z prawdziwym wysiłkiem przyjdzie wam wyjaśnienie, że kupiliście coś co teoretycznie powinno działać, a w praktyce mija się z celem. Bowiem szybki, sportowy suv to zjawisko, które generalnie nie istnieje. Mamy sprawne Porsche, BMW M czy Mercedesy AMG, ale w porównaniu z niżej zawieszonymi modelami odpadają w przedbiegach. Na dodatek Kodiaq vRS jest pozbawiony charyzmy i uroku, nie ma nic wspólnego ze sportem, jest tylko mocniejszą ale przeszlifowaną wersją modelu bez tego znaczka. Która na domiar złego potrafi kosztować tyle co Land Rover Discovery Sport czy BMW X3. Wreszcie jak za cenę na poziomie dobrze ponad dwieście tysięcy nie oferuje niczego wyjątkowego. Co jest sumą dużą, nie tylko jak za Skodę, ale również jak na tak wyprany z emocji samochód.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *