Tag: toyota

Wyższy stan skupienia.

Istnieją rzeczy, które niszczą każde spotkanie. Od używania widelca do jedzenia zupy i siorbania po zachowania fizjologiczne. Jedne są bardziej szkodliwe dla otoczenie, inne zaś mniej. Ale możecie również zacząć temat, który rozpocznie burzę. Polityka na przykład. Albo religia. Uchodźcy. Pieniądze i kryzys ekonomiczny. Obecnie lista jest tak długa, że zabrakło by miejsca w tej rubryce na jakikolwiek temat związany… Read more →

Świat się kończy, sushi i sake są lepsze niż pizza popijana chianti.

Od czasu do czasu w związku mężczyzny z samochodem przychodzi moment oddania w miejsce, gdzie zedrą z tego pierwszego ostatnią koszulę, by ten drugi był jak z fabryki. Naturalnie oznacza to przymusową rozłąkę. Wówczas w zamian dostajemy coś, co tylko z definicji jest samochodem i najczęściej jest modelem zalegającym w salonie od dłuższego czasu. Takie spotkanie często poszerza horyzonty. Może… Read more →

Golić się czy nie golić? Oto jest pytanie.

Zakończył się czas beztroskiego imprezowania, przyszła kolej na tonowanie emocji i przygotowanie się do malowania jajek. Ale zanim to nastąpi wróćmy jeszcze na chwilę do minionych zabaw. Jeśli jesteś dumnym mężczyzną w związku z pewnością zauważyłeś, że twoja towarzyszka życia ostatnio ubierała się i malowała zdecydowanie lepiej. Gdybyś jednak sądził, że to dla ciebie to niestety spotka cię rozczarowanie. Kobiety… Read more →

Wybór pomiędzy Toyotą a Ferrari jeszcze nigdy nie był tak łatwy.

Nie potrafię zgadnąć, który to już raz egzaminy na prawo jazdy są zmieniane. Ilości wątpliwych reform jest przytłaczająca. Nie mam zamiaru bronić dotychczasowych, bowiem każdy normalnie myślący człowiek wie, że 30 godzin na ogarnięcie wszystkich manewrów, teorii oraz samego samochodu to zwyczajnie za mało. Patrząc po znajomych albo przypominając sobie współzdających nawet, gdyby spędzili na tym cały rok wiedzieliby niewiele… Read more →

GT86. Zapamiętaj to imię bo będziesz je krzyczeć.

Samochody sportowe to zupełnie inny ciężar gatunku. Tu liczą się inne rzeczy niż w przypadku miejskich hatchbacków. Prym wiodą liczby. To ile samochód ma koni mechanicznych, jak szybko przyspiesza do poszczególnych setek, a prędkościomierzowi wyskalowanemu do cyfr z badań na podwyższony cholesterol można bić pokłony. Prawdę mówiąc jestem w stanie wyobrazić sobie brzydki samochód, który pokonuje Północną Pętlę w czasie… Read more →

Mała Rakieta.

Ostatnie stwierdzenie, że za każde pieniądze można kupić ciekawy samochód sportowy nie spotkało się z aprobatą. Co z tymi co mają mniej niż 20 tysięcy złotych i chcą kupić coś szybkiego w stylu Lamborghini? Cóż bowiem może być lepszego niż włoski byk, zwłaszcza w wersji odkrytej. Jak choćby Gallardo Spyder w majtkowym niebieskim. Wówczas opuszczacie dach i nieco sennie toczycie… Read more →

Nowy Auris TS udowadnia, że sport to pojęcie względne.

Wielu producentów samochodów jest w dość komfortowej sytuacji, może jechać na swoim dziedzictwie. Mimo, że aktualne modele mają niewiele wspólnego z tymi dawnymi, kultowymi i sławnymi. Tak naprawdę to często przeglądając stare katalogi schowane na strychu aż dziw bierze, że konkretny samochód nie doczekał się następcy. W końcu wielu kierowców dałoby się pokroić albo zapisałoby swoje dzieci do przykościelnej szkółki aby tylko mieć możliwość obcowania ze swoim marzeniem.

Może w Europie nie mieliśmy zbyt dużo dowodów na sportowe dziedzictwo Toyoty, ale wielu z nas aż do teraz pamięta przynajmniej dwie ostatnie generacje Supry. Potężne i pancerne silniki z turbosprężarkami i napęd na tył gwarantowały wiele radości. I mimo  niebytu w oficjalnych cennikach od 1996 roku w Europie do dziś ma wierniejszych wyznawców niż Ojciec Rydzyk i Jarosław Kaczyński razem wzięci.

Dalej siedem generacji Celicy, w tym rajdówki, które dzięki Carlosowi Sainz’owi niepodzielnie rządziły na oesach. I te podnoszone światła, silniki turbo i wielkie spojlery. Świat był wtedy inny.

Trzy generacje samochodów niemal nawiązujących do Ferrari, piórkowa waga, silnik umieszczony centralnie i osiągi pozwalające objeżdżać dwa razy mocniejszych konkurentów pod postacią MR2.

W końcu kultowa AE86 na bazie piątej Corolli. Do dzisiaj aktywny driftowóz w Japonii. Lekka buda, tysiące modyfikacji, czyli jednym słowem zabawa.

Temat wyścigowych bolidów nadaje się na osobny artykuł, ale biorąc pod uwagę cywilne samochody można być przekonanym, że Toyota stoi sportowymi samochodami. Rzeczywistość wygląda jednak zgoła inaczej. Hybrydowe samochody, średnie suv’y i światełko w tunelu w postaci GT86. Dlatego z radością przywitałem nową Corollę TS. W końcu jeszcze nie tak dawno wraz z Celicą i Yarisem stanowiły całkiem żwawą dywizję, a Toyota w obawie przed hegemonią nowej Civic Type-R postanowiła ponownie wystrzelić z działa TS.  Co prawda tym razem z Aurisa TS, ale dobre i to. Tak więc nie psując sobie zabawy unikałem wszelkich informacji na temat gorącego hatchbacka z Derbyshire. Być może dlatego przeżyłem taki zawód.

Nie dlatego, że okazało się hybrydą albo ma za mało mocy. Nie ze względu na krzykliwe spojlery, czy fotele ze słabym trzymaniem bocznym. Otóż nowy skrót TS wcale nie oznacza Toyota Sport, a Touring Sports. Tak, to zwykły Auris w nadwoziu kombi. Swoją drogą to dziwne, że niemal wszyscy producenci uważają to za najbardziej zadziorny kształt. Wiem, że Audi za daleko zabrnęło w nomenklaturę RS i nie chce się do tegoprzyznać, ale inni powinni dać sobie spokój. Kombi jest praktyczne i tyle. Żadne dodatki w nazwie w postaci słowa sport tego nie zmienią. Volvo produkuje doskonałe auta o tym nadwoziu i nie dorabia do nich wyścigowej ideologii. Zdaje się, że nowym słowem do wszystkiego jest „sport”, tak jak w latach 80-tych każdy przedmiot z „turbo” był lepszy.

Jednak po tej przydługiej litanii czas na sprawdzenie nowej Toyoty. Jeśli chodzi o wygląd to daleko tu do ideału. Prawdę mówiąc nowa stylistyka Japończyka ma niewiele wspólnego z elegancją, a tym bardziej sportem. To po prostu praktyczne i dość nudne stylistycznie auto. Sprawia wrażenie kilkuletniego, a nie pachnącej nowości.

We wnętrzu również brak szaleństw, ale jest przynajmniej dobrze wykończone. Wyposażenie może być bogate, jednak polityka Toyoty wymusza kupowanie najwyżej linii wyposażenia. Cyfrowy zegar na centralnej konsoli jest chyba ewenementem na skalę światową, lata 80-te wiecznie żywe, brakuje tylko kaseciaka.

Zawieszenie jest idealne na polskie drogi. Dobrze wybiera nierówności i nie informuje o każdym kocim oczku kierowcy. Szkoda, że układ kierowniczy jest za mało czuły i za bardzo wspomagany. Jeździ się bez fajerwerków, to bardziej rodzinna kanapa niż cokolwiek ze znaczkiem „sport”.

Dwulitrowy diesel nie grzeszy mocą. Prawdę mówiąc 124 konie zapewniają raczej średnie osiągi. Przynajmniej jest cichy i oszczędny. Maksymalny moment obrotowy dostępny jest poniżej 2 tysięcy. obrotów, więc o zmianie biegów prawie można zapomnieć. Słowem nuda.

Najmocniejszy ropniak występuje wyłącznie od linii Premium (Toyota naprawdę powinna popracować nad nazwami) i startuje od 85 tysięcy złotych. Konkurenci w postaci VW, Forda i Renault są o kilka tysięcy drożsi, ale mają mocniejsze silniki i bogatsze wyposażenie standardowe.

Nowy Auris TS nieźle wpisuje się w rynek, chociaż koreańskie samochody mocno atakują. To solidny i praktyczny samochód, ale szału nie ma, a i konkurencja potrafi być lepsza i ładniejsza. Nie ma tu jednak śladu chęci do szybszej jazdy, więc nie dość, że jest nudny to jeszcze kłamie.

 

Toyoto, dzięki ci za ten samochód.

Wielu z nas marzy o spełnieniu marzeń. O domie, wycieczce, miłości, karierze czy, jako że to jednak kącik motoryzacyjny, o sportowym samochodzie. Z mocnym silnikiem, krzykliwymi spojlerami i osiągami, przy których warp to niewinne bulwarowe toczenie.

Z drugiej jednak strony są koszmary. O ich urzeczywistnienie raczej się nie staramy. Jednak każdy z nich je ma. Jest to na przykład zdrada, zwolnienie, a jako, że to jednak kącik motoryzacyjny, również korek na autostradzie, budowa obwodnicy naszej pięknej stolicy, zwyżkujące ceny ubezpieczenia i paliwa, brak miejsc parkingowych w Sopocie, czyli językami narodów mówiąc minister Nowak we własnej. Ale nie o nim dzisiaj.

Bohaterem tegotygodniowego marudzenia jest samochód, który jest niczym Alamo dla Amerykanów, jest jak pomyłka i wybryk natury w jednym, jest jak belzebub w kościele czczącym benzynę i ręczną zmianę biegów czy niespodzianka ustrojowa w postaci komunizmu. Coś co uwielbiałem atakować choćby bez powodu, idealny chłopiec do bicia, który można z kącika obrzucić błotem, a następnie do niego wrócić. I wcale nie mam tu na myśli pewnego znanego prezesa. Choć też jest podobnie odrealniony od rzeczywistości. Tym czym jest drodzy państwo Toyota Prius. I podejrzewam, że gdyby ktoś z Toyota Motor Poland czytał moje wypociny nigdy do spotkania by nie doszło. Zadecydował o tym przypadek. Posłuchajcie.

Wszystkiemu winna jak zwykle jest kobieta, chociaż tym razem nie było jej Ewa. Poznała mojego przyjaciela, również nie Adama, wkrótce już byłego, który postanowił przypodobać się wspomnianej niewiaście. A jako, że była zagorzałą, niestety nie w kierunku śliwek w boczku i Ciechana Miodowego, ekolożką czy niczym nasza miłościwie patronująca stadionom ministra, ekologą nabył relikt w postacie najbardziej przereklamowanego zielonego samochodu.

Cena w okolicach 110 tysięcy go nie przeraziła, w końcu miłość cierpliwa jest, łaskawa i wszystko znosi, gorzej z bankowym kontem. Szczegół, że to kwota wystarczająca na nowy nieźle wyposażony samochód klasy średniej czy dobrego hot-hacha.

W życiu swoim nie spotkałem kogoś, kto z pełnym przekonaniem powiedziałby „Tak, kupiłem Priusa ponieważ jest bardzo ładny”. Powiecie, że to za sprawą specjalnego uformowania, mającego obniżyć spalanie, ale jakoś z Hondą CR-Z się udało.

Prius nie jest również szczególnie praktyczny. Wozi z bagażniku spory balast w postaci baterii. Przy masie dochodzącej niemal do półtorej tony i mocy 134 koni mechanicznych nie można o nim powiedzieć, że jest szybki. Zwłaszcza przy akompaniamencie bezstopniowej skrzyni biegów.

Jeśli chodzi o ekologię tu również nie jest najlepiej. Kosztowna produkcja, zanieczyszczająca CO² atmosferę podróż Chachoengsao na wielki statku i wielka niewiadoma związana z utylizacją zużytych baterii stawiają cały interes planety pod znakiem zapytania.

Można by zatem rzec, że w każdej dziedzinie definiującej Priusa jako samochód zawodzi. Jeśli popatrzeć na samochody jako ludzi, te z silnikiem benzynowym są jak mężczyźni, silniki diesla niczym płeć piękna. Hybrydy zdają się być zawiedzone pomiędzy, jakby nie mogły się zdecydować.

Tak jak przypuszczałem, Prius mi się nie spodobał. Jest wolny, niepraktyczny, drogi i nawet jako ekologiczny samochód sprawdza się kiepsko. Jest za to doskonałym wytworem marketingu.

Jednak jest jedna rzecz, za którą dziękuję Toyocie i proszę, żeby produkowali kolejne hybrydy. Dzięki temu zamykają usta ekoterroystom, a my nadal możemy rozkoszować się ryczącymi „fałkami” i potężnymi turbosprężarkami.