Tag: skoda

No, a my jeździmy, nic się nie dzieje.

Powiedzmy, że budzisz się pewnego dnia i wszystko, absolutnie wszystko jest idealnie. Wstajesz wypoczęty na minutę przed budzikiem. Twoja żona jest zadowolona i nie zrzędzi. Przed tobą pożywne i smaczne śniadanie. Dzieci są grzeczne i poukładane, same idą do szkoły. Pies już dawno sam się wyprowadził i po sobie posprzątał. Ubierasz się, twoja koszula jest czysta, pachnie płynem do płukania… Read more →

Jeśli raz spróbowałeś chilli już nigdy nie wrócisz do pepperoni.

Zacznijmy dzisiejszy wywód drodzy czytelniczy od pytania z czym kojarzy się wam Monte Carlo. Spora część z was postawi na kasyno. Zorientowani na motoryzację odpowiedzią, że z egzotycznymi samochodami oraz bieganiem za nimi z cyfrówką. W końcu kilku śmiałków rzuci, że z popularnym rajdem. Teraz jednak dołączyła kolejna rzecz. Jest to specjalna edycja Skody. Naprawdę długo myślałem jakimiż to drogami… Read more →

Znaczek nie jest wszystkim.

Święta już za pasem, ale mimo tej wszechogarniającej atmosfery cieszenia się muszę jednak pomarudzić. Kilka dni wolnego, a ludzie już wariują. Ja wiem, trzeba się przygotować i tak dalej. Tyle tylko, że czuje się jakby święta trwały dobrych kilkanaście tygodni. Już gdzieś w październiku sklepy rozpoczęły dyskretne zachęcanie klientów do zakupów rzeczy w foliowych opakowaniach przyprószonych śniegiem. Nie mam zamiaru… Read more →

Jaki tu spokój, nic się nie dzieje. Przez co pasażerowie, i kierowca, się nudzą.

Nadszedł ten dzień. Bynajmniej nie chodzi mi o zaproszenie na rozmowę Jarosława Kaczyńskiego przez Ewę Kopacz. Otóż moje przedłużenie ręki w postaci telefonu komórkowego w końcu wyzionęło ducha. Z premedytacją używam zwrotu telefon komórkowy bowiem nim był. Nie miał nic wspólnego z żadnym smartfonem, gdyż kupiłem go, uwaga, w 2009 roku. Nigdy jeszcze nie wytrzymałem tak długo z żadnym telefonem.… Read more →

Niespełnione obietnice, czyli Skoda pełna sprzeczności.

To co trzyma fanów motoryzacji przy ślinieniu się na widok każdego intrygującego samochodu to emocje. Sposób, w jaki się czujemy obcując w nową zabawką. Bo to taka trochę zabawka dla wyrośniętych dzieci. W końcu po co nowy model 911-tki, gdyby w części z nas przynajmniej nie tkwił siedmiolatek w czapeczce z obdartymi kolanami. A zawistni niech mówią sobie co chcą… Read more →

Zdaje się, że w Mlada Boleslav ktoś wypił za dużo Pilsnera.

Zazwyczaj nie mam nic przeciwko cennikom samochodowym. Każdy stara się cenić i wyrwać jak najwięcej z gardła klienta. W końcu zaprojektowanie, marketing i sute premie same się nie zapłacą. Na ogół mamy budżetowe modele pokroju Dacii. Później są można by rzec normalne cenniki u Fiata czy Renault. Trochę droższy jest Volkswagen, ale wiadomo, to marka prawie premium. Następnie Mercedesy i… Read more →

City go home.

Jako, że sezon na sprawdziany i klasówki się zaczął zaczniemy rozprawkowo. Najpierw teza. Duży może więcej i jest znacznie lepszy. Z jednej strony oczywiste, a z drugiej wielu powie, że nie zawsze. Lepsza mała chlamydia niż duża kiła. Albo mały foch kontra duża awantura. Chociaż po niej przychodzą upragnione ciche dni. Ale do rzeczy.

Nie lubię małych samochodów. Są gorzej wyposażone, mniej praktyczne, ich zalety wcale nie są tak oczywiste i poza tym są… małe. Ktoś pewnie zarzuci mi niedostatki w budowie, ale nie znam nikogo kto z pełną świadomością wybrałby niewielkie auto miejskie w miejscu kompakta. I tak naprawdę śmiem twierdzić, że nie ma małych fajnych samochodów. Pierwsze Mini? Maluch? Pierwsza 500-tka? Były fajne, ponieważ kosztowały niewiele więcej niż rower. Dzisiejsze samochody segmentu A niebezpiecznie wkraczają na cenowe terytorium większych sióstr. Panda jest tańsza o cztery tysiące niż Punto, Aygo od Yaris siedem, a różnica między Twingo a Clio jest podobna.

Ktoś z was pewnie zarzuci mi braki w rozumowaniu, że astmatyczny silnik w 107 sprawdza się lepiej niż w 208, różnica to prawie 20% ceny wyjściowej, a maluchy również mają po pięć gwiazdek w testach zderzeniowych. Jednak zderzenie małego Citroena C1 z prawie dwukrotnie cięższą C5-tką przypina bardziej starcie aluminiowej puszki z kulą do wyburzania niż Dawida z Goliatem. Większe są bezpieczniejsze bo masa również odgrywa tu rolę. Różnica w cenie przekłada się na większą wartość przy sprzedaży, a Punto z silnikiem o osiągach Pandy jest droższe tylko o sześć tysięcy. To mniej niż wasza żona wydaje na fryzjera w ciągu kwartału.

To prawda, że Aygo jest łatwiej zaparkować niż Yarisem, ale znowu te parę centymetrów  nie sprawią, że będziecie usiłowali stanąć Hummerem w miejscu dla rowerów. A skoro nie potraficie zaparkować samochodem o długości lekko przekraczającej cztery metry to powinniście udać się do właściwego dla waszego miejsca zamieszkania Wydziału Komunikacji i oddać wasze prawo jazdy. Większy oznacza lepszy, a w bagażniku przewieziecie więcej piwa. Jeśli nie wierzycie o to pierwsze spytajcie żony, a o to drugie szwagra.

I tym oto akcentem przechodzimy do dzisiejszej bohaterki w postaci Skody Citygo, która, tu ciekawostka, wyjściowo w nadwoziu 5-cio drzwiowym jest tańsza od Fabii o całe, uwaga,  460 złotych. Nie, nie zjadłem żadnego zera.

Czeski samochód przypomina nadmuchany balon, który został napompowany zbyt wielką ilością powietrza. Stylistycznie jest do przyjęcia, ale jej pękatość bardziej wywołuje uczucia macierzyńskie niż uśmiech. To bardziej kartonik niż solidnie przemyślana stylistycznie bryła. Tak wiem, w ten sposób uzyskano więcej miejsca, ale o tym za chwilę.

Wnętrze nie jest najgorsze pod względem wykonania. To niezła średnia tylko po co zadowalać się czymś średnim skoro można mieć coś lepszego. Koronny dowód wyznawców małych samochodów, że są wystarczająco przestronne bezapelacyjnie upada. Citygo jest małe i ciasne, podobnie jak inne samochody tego segmentu. Kierowca, żeby wygodnie usiąść będąc nieco wyższym niż średniego wzrostu musi usadowić się na tylnych fotelach. Bagażnik nie jest dla prawdziwego mężczyzny, który robi zakupy raz w miesiącu. Zmieszczą się tam tylko dwie kajzerki, butelka (małej) wody i łyżeczka masła. Artykuły pierwszej potrzeby w postaci zgrzewki chmielowego soku i mrożonych pizz trzeba umieścić w przyczepie lub wybrać się po nie pieszo.

Kwestia silnika jest dość dyskusyjna. Cherlawa jednostka ma całe 60 koni mechanicznych i aż 95 Nm. O ile w mieście da się jeździć to w trasę wybierać się nie radzę, chyba że jesteście kamikadze. O manewrach zwanych jako wyprzedzanie albo o trasach typu autostrada lepiej zapomnieć. Specjalnie strachliwy nie jestem i być może przesadzam, ale świadomość jechania obok czterdziestonowej ciężarówki na sąsiednim pasie wywołuje ściśnięcie gardła połączone z rozluźnieniem pewnych części ciała, które mają tendencję do przeciekania. Być może to tylko stereotypy ale to konfrontacja mrówki ze słoniem. Lepiej uważać.

Jedynym pozytywem jest spalanie. Na trasie potrafi zużyć jakieś cztery litry z małym okładem. Nawet łapiesz się na tym, czy nie przejechałeś tylko 50 albo 30 kilometrów zamiast pełnej setki. Napełnianie naparstka zwanego bakiem paliwa również nie trwa długo, co zachęcałoby do częstych wojaży. Gdyby było czym.

Jazda w naturalnym środowisku wypada lepiej. Tu moc jest wystarczająca i nie ma konfrontacji z diplodokiem. Parkowanie odbywa się tak jak w każdym innym samochodzie. Ani razu jadąc po mieście Citygo nie znalazłem luki, która byłaby odpowiednia tylko dla małej Skody. Twierdzenie, że zmieściły by się dwie zamiast Mondeo nic nie daje, bowiem takich miejsc nie ma.

Lubię sytuację kiedy muszę posypać głowę popiołem i przyznać się do błędu. To znaczy, że czegoś się nauczyłem. Jednak nie tym razem. Dalej nie lubię małych samochodów. Są niepotrzebne, a ich rzekome zalety nadal wcale nie są oczywiste. Są pewne dziedziny, w których wypadają odrobinę lepiej by polec w innych. Wszystko ma też odbicie w cenie. Jeśli samochód segmentu A byłby o jakieś 15-20% tańszy mógłby być alternatywą, gorzką ale jednak. Kwota jaką często trzeba za nie zapłacić pozwala na kupno modelu o oczko większego, a to w zasadzie całkowicie przekreśla sens przedsięwzięcia.

 

Dobre wrogiem lepszego?

Spieszę wyjaśnić, to nie jest błąd w druku. Ani alkoholizm autora. Utarło się, że lepsze jest wrogiem dobrego. I jest w tym sporo prawdy, jeśli nie góralska święta prawda. Kwestią dywagacji jest to, czy rzeczywiście zawsze potrzebujemy tego lepszego. Zanim jednak zamkniecie stronę i popukacie się w czoło albo wykręcicie numer wzywający gumową karetkę zastanówcie się przez chwilę.

Weźmy takie telefony komórkowe. Pamiętam czasy, gdy antena łaskotała w pachę. I nie, aparat nie był w miejscu, gdzie gangsterzy noszą broń a w kieszeni spodni. Co nie było dobre i na szczęście pozbyto się szybko tej niedogodności. Chodzi jednak o to, że telefon służył do dzwonienia, wysłania sms-a tudzież zrobienia wątpliwej jakości zdjęcia, które kompromitowało fotografowanego w wąskim gronie znajomych. Tyle, że było to pojedyncze zdjęcie, a nie jak dzisiaj seria z kałacha, która jest w intenecie szybciej niż dźwięk migawki. W końcu trzeba udokumentować swój pobyt w Pcimiu Dolnym oraz to co serwuje się w tamtejszej restauracji. Nie zapominając o zdjęciach osób, które zasnęły zbyt szybko na imprezie, a są ozdobione wymownymi malunkami. Strach gdziekolwiek wyjść. Teraz za to mamy szybki internet, przynajmniej w teorii, aparaty lepsze niż te w teleskopie Hubble’a, możliwość oglądania filmów i słuchania muzyki, czy odnajdywania się nawet w (labirynt fauna, minotaura?). A zapomniałbym również o grach, tak przydatnych w przypadku pięciosekundowej przerwy w załatwianiu istotnych spraw w ciągu dnia. W końcu jeszcze byśmy coś wymyślili, na przykład szczepionkę na HIV , perpetuum mobile albo wiecznie rosnące plony.

Na końcu zostaje opcja łączenia się z innymi ludźmi, ale zdaje się, że to powoli martwa strefa. W końcu nawet operatorzy sprzedają słuchawki bez kart sim, a te żeby nie zabierać miejsca na cenne megabajty na kolejne gry i empetrójki są coraz mniejsze. Za parę miesięcy pewnie nie będzie ich wcale, a ktoś odkryje Amerykę oferując telefon bez możliwości dzwonienia. Murowany hit sprzedaży.

Podobnie wygląda sytuacja w przypadku motoryzacji. Różnych trzyliterowych skrótów jest tyle, że limitem jest tylko ilość liter w alfabecie. Kwestią czasu jest umieszczanie w nich cyfr. Ale taka litania pozwala nam czuć się bezpiecznie, co jest w sumie rzeczą dobrą, pod warunkiem, że ślepo im nie wierzymy pokonując dwójkowy zakręty przy stu trzydziestu.

Kabina samochodu łagodnie otula nasze ciała niczym motyl. Klimatyzacja chłodzi letnią bryzą. Takiego masażu jak w nowym Lexusie LS nie zapewni nawet tabun najlepszych tajskich masażystek ze stuletnim doświadczeniem.

Zawsze jednak istnieje alternatywa w postaci samochodu bez dodatków. Są lżejsze i bardziej szczere. Tak możecie się tłumaczyć w towarzystwie, kwestię ceny lepiej przemilczeć.

Niegdysiejsze samochody dla ludu, czyli Volkswageny chcą być upatrywane jako prawie Audi. W Polsce jest odwrotnie, u nas są lepsze niż auta z Ingolstadt. Nawet Rolls za dwie duże bańki chowa się przy Golfie w tedeiku. Tyle tylko, że producent z Wolfsburga odpowiednio ceni swoje wyroby. W końcu są wyznacznikami pewnego standardu i liderami w swoich klasach.

Pałeczkę po nich przejęły Skody. Czeski producent stara się, żeby ich samochody były jak najbardziej praktyczne, normalne, zaawansowane technologicznie (magiczny znaczek większego koncernu) oraz możliwie tanie. I w zasadzie poza ostatnim aspektem misja jest wypełniona.

Przykładem jest dzisiejsza bohaterka w postaci nowej Octavii 1.6 TDI. Samochód nie wygląda źle pod warunkiem, że lubicie mieć staro oraz dziwnie wyglądający przedmiot i to jeszcze przed postawieniem pierwszej kreski przez designera. Kwestią zaburzonych proporcji można pominąć.

Wnętrze jest niezłe, ale tylko w przypadku, gdy lubicie się zadowalać rzeczami niego gorszej kategorii, czytaj jest słabiej niż w Golfie.

Za to technika to creme de la creme. Tu można pękać z dumy bowiem mamy to samo to w przyrodnim bracie z Wolfsburga. Jeśli ktoś się przesiądzie z Melexa będzie dynamicznie, inaczej czuć pewien opór. Najwyraźniej Octavia ma coś wspólnego z jachtem w marinie, a jest nią rzucona kotwica.

Czymś co doprowadza do pasji to cyfry w cenniku. Być może ma to związek z ilością pitego w Czechach piwa albo bliskości z Mlada Boleslav do Karlovych Varów. Furmanka pieniędzy musi mieć minimum 75 tysięcy złotych. Niby takie są ceny i  za to otrzymujemy niezły, ale zwyczajny kompakt, z raczej słabym wyposażeniem standardowym i małą ilością opcji, z silnikiem o przeciętnych osiągach i starą skrzynią biegów.

Jeśli zatem nosicie sweter w postaci kamizelki z kaszkietem, jesteście przedstawicielem handlowym lub kimś kto nabiera się na zwiastujący postęp znaczek na masce to nowa Octavia wprawi was w prawdziwą ekstazę. Tylko za bardzo nie będziecie mieli komu tego opowiedzieć.

W każdej innej sytuacji, czyli gdy nie jesteście dusigroszami, lubicie wiedzieć za co płacicie, interesuje was coś więcej niż li tylko zwyczajne auto albo ubieracie się gdzieś indziej niż w sklepie z ubraniami dla emerytów skierujcie się do innego salonu lub zwyczajnie poczekajcie na nową Jettę. Bowiem w starych porzekadłach istnieje pewna prawidłowość. Pewnie zapłacicie trochę więcej ale w końcu to nie tylko zwykła Skoda. To w zasadzie mały Bentley Continental z tego samego koncernu. Przynajmniej tak mówią na mieście.