Tag: peugeot

Nosisz okulary, więc z pewnością nie jeździsz RCZ.

Kobieta zmienną jest i jedyną rzeczą pewną na tym świecie jest ów fakt. Już pomińmy wszelkie wahania charakteru ze względu na ograniczony rozmiar rubryki. Skoncentrujmy bardziej się na wyglądzie.

Każdy ma jakieś niedoskonałości lub rzeczy, które w jego oczach szczególnie rażą. Niby mężczyźni bardziej się temu opierają chociaż patrząc na najnowsze zdjęcia w internecie coraz słabiej. Prym w ulepszaniu wiedzie płeć piękna. Na początku był chaos, więc wzięto się za piersi. Swoją drogą to sztuczne piersi są w zasadzie jak naziści, nie tańczą, nie śmieją się, po prostu stoją. Następnie przyszedł czas na inne części ciała, które pominę ze względu na niechirurgiczny charakter rubryki.

W końcu przyszedł czas na twarz. I sam nie wiesz, czy do twojej żony przyszła ofiara przemocy domowej, czy młodsza o kilkaset lat przyjaciółka. Opuchlizna bywa straszna, a nazwa botoks chyba tylko z tego względu różni się dwoma literami od sportu walki.

Jednak jest coś co po prostu nie przechodzi, a mianowicie usta a la glonojad.  I mężczyzno, lub kobieto, jeśli obok ciebie rano budzi się taki stwór to od dzisiaj wiesz kogo za to winić. Nie żonę czy kochankę, nie chirurga, a nawet nie wynalazcę kwasu hialuronowego tylko Peugeota. To wszystko przez francuskich designerów i inżynierów.

Weźmy Peugeota RCZ. W Sochaux pozazdrościli Audi i zrobili własną interpretację modelu TT. To od razu zrodziło kilka problemów. Pierwszy to wygląd. Prawdziwe coupe powinno mieć kształt klina, a nie nabotoksowanych, niedomykających się ust ze szczęką Dolpha Lundgrena z przodu, a pupą Beyonce z tyłu. W przeciwieństwie do Audi zrobili wielką klapę bagażnika, która zaburza proporcje profilu. I zanim ktoś powie, że to w końcu cecha prawdziwego coupe sugeruję włożyć cokolwiek do tego bunkra. Zdaje się, że niewiele wynieśli z nauki z 407 Coupe i powinni z głową posypaną zmielonymi kawałkami nosa Baby Jagi z przedlifowej wersji zapukać ponownie do drzwi Pininfariny.

Na szczęście wnętrze wygląda o wiele lepiej. Pewnie to zasługa przeniesienia go z 308-ki. Tak naprawdę największą zmianą jest zegar, który zastąpił trzeci wlot powietrza. No i fotele, które wyglądają dobrze i są całkiem wygodne.

Jest jednak parę minusów. Jako, że to samochód o konotacjach sportowych pozycja za kierownicą za bardzo przypomina zwykłego hatchbacka.  Niby jest niżej, ale ciągle zbyt wysoko, żeby czuć co się dzieje z podwoziem. Tylne fotele potraktujcie raczej jako dodatek do bagażnika. No chyba, że kogoś wyjątkowo nienawidzicie, wówczas to idealne miejsce.

Lepiej jest z zawieszeniem, a to szczerze mówiąc zaskakuje. Nie jest tak kanapowate jak w kompakcie.  Prawdę mówiąc jest nawet sportowo. Wystarczająco sztywne żeby móc się bawić i nie liczyć pojawiających się siwych włosów w sytuacjach podbramkowych. To ciągle ciężki przód ale zneutralizowano nieznośną tendencję do podsterowności. I jest lepiej niż w Audi. Hamulce również działają i nie ma obawy przed uszkodzeniem „pyszczka” w kontakcie z przeszkodą. Sam nie wiem czy to właściwie zaleta.

Z kolei silnik to stary i dobry znajomy. Co prawda nie grzeszy pojemnością, ale w końcu napędza głównie Mini. Tutaj osiąga przyzwoite dwieście koni mechanicznych. W porównaniu z maluchem od BMW ma jakby trochę mniej charakteru, jest bardziej wyciszony. Owszem, można ostro jeździć i w wyższych partiach nawet nieźle brzmi, ale sprawia wrażenie bardziej przystosowanego do powolnego objazdu bulwaru niż ścigania się spod świateł. Po prostu mniej ekscytuje. Na szczęście nie pali zbyt dużo, a biegi zmienia się dość przyjemnie. Osiągi też są nienajgorsze, ale sportowe kompakty potrafią więcej.

I tu dochodzimy do sedna. Wyjściowo Peugeot życzy sobie za Franken…. znaczy RCZ sto dziesięć tysięcy złotych. Mała nonszalancja w konfiguratorze i można dołożyć kolejne trzydzieści. To sporo. Za tę kwotę można mieć niemal kompletnie wyposażonego Golfa GTI, Focusa ST, Megane RS z dodającym skrzydła pakietem od Red Bulla lub któregoś z bliźniaków Toybaru.  Wszystkie z nich jeżdżą lepiej, dają więcej emocji i, co ważne, wyglądają lepiej. Jeśli, więc nie jesteście wyjątkowymi miłośnikami francuskiej myśli technicznej, a zwłaszcza designerskiej udajcie się pod inny adres. W innym wypadku do okulisty.

 

Zainwestuj w pieluchy bo zapowiada się ostra jazda.

Jeśli myślicie o czymś, co rośnie wraz z wiekiem to z całą pewnością pierwszą rzeczą będą to samochody. I nie mam tu na myśli sytuacji, gdzie podlewana dziesięcioletnia niegdyś Panda zmieni się w wyrośniętego suv’a.

Pierwszy Golf jest mniejszy niż obecne Polo, a kilkuletni Civic zmieści się do bagażnika Hondy Jazz. Niegdysiejsze kompakty, nazwane tak ze względu na swoje niewielkie wymiary, urosły dzisiaj do miana samochodów rodzinnych. Tak naprawdę jeśli liczysz bardziej na emeryturę od państwa niż na własną gromadkę dzieci to wystarczy ci z powodzeniem Octavia w wersji kombi.

Sprawy jednak inaczej się miały trzydzieści lat temu, kiedy to debiutował dzisiejszy bohater. I nie jest nim G klasa. Tak naprawdę to oldtimer, który niemal w każdym względzie jest mniejszy niż nowa Panda. Peugeot 205, ale nie byle jaki, ale w potężnej nawet dzisiaj wersji GTI.

Tak, wiem co myślicie o Peugeotach, zwłaszcza tych starych. Jednak 205 GTI to nawiązanie do legendarnej rajdówki, która bezlitośnie biła pejczem Audi Quattro i Lancię 037 na rajdowych trasach.

Cywilna wersja była nieco mniej zwariowana, ale żeby nią jeździć szybko trzeba było mieć testis wielkości obecnej dziury budżetowej lub być kompletnym szaleńcem. Ale od początku.

Na pierwszy rzut oka mała 205-tka nie robi wielkiego wrażenie. Jest jakby ociosana kataną, a raczej starą francuską bagietką. Nie jest to zarzut, po prostu to część stylu, jak z dzwonami i bananową młodzieżą. Przynajmniej wygląda lepiej niż dzisiejsze, biedne, nabotoksowane Peugeoty, które nie mogą zamknąć ust.

Wersja GTI jednak miała więcej charakteru. Wydatniejsze zderzaki z wielkimi halogenami, mikroskopijny spojler na tylnej klapie, czy czerwona kreska okalająca samochód. Niby niewiele, ale w czasach turbo to wystarczyło, a dzisiaj nie budzi uśmiechu politowania. Nawet skromne czternastocalowe felgi, które wyglądają jak zdjęte kopułki z solniczki, przywodzą na myśl te z Alfy Romeo.

Wnętrze to fotele a la kubełki z materiału i skóry oraz kierownica z napisem GTI. Żadnej klimatyzacji, komputera pokładowego, czy elektronicznych stróżów. Tylko ty, kierownica, drążek zmiany biegów i trzy pedały. (To zdanie jednak nie brzmi zbyt dobrze)

Jeśli nie zjadłeś zbyt obfitego posiłku i nie jesteś uczestnikiem programu „Fat killers” to istnieje spore prawdopodobieństwo, że wraz z samochodem lekko przekroczycie granicę dziewięciuset kilogramów. Takie były konstrukcje, bez stref kontrolowanego zgniotu i zbędnych gadżetów.

To przekłada się na zwinność na drodze. Dodajmy do tego niezależne zawieszenie i otrzymujemy górską kozicę.

Silnik to osobna historia. Dla odmiany jest większy niż dzisiejsze jednostki. To mięsiste 1.9 litra o mocy 120 koni mechanicznych. Niby niewiele, ale przypomnijcie sobie akapit mówiący o masie. Owszem, osiem i pół sekundy do setki nie robi wrażenia nawet na współczesnych kombi z dieslem pod maską, ale w końcu to rocznik 93. W przeciwieństwie do większości obecnych konstrukcji uwielbia obroty i brzmi rasowo. Gwarantuję, że będziecie bawili się gazem i biegami tylko po to, żeby dłużej móc posłuchać tego metaliczno-chrapliwego krzyku.

Sama jazda nie ma nic wspólnego z komfortowym toczeniem się. Nie ma tu niczego co tłumiło by doznania. Kierowca ma pełną kontrolę nad tym co robi i tylko od niego zależy czy wyląduje w rowie.

205 GTI wymaga pewnej specyfiki w prowadzeniu. Kierownica tylko nadaje kierunek, ale to pedał gazu umożliwia slajdy. Delikatne odpuszczenie w zakręcie powoduje mały, zaś bardziej zdecydowane wywołuje chorobę lokomocyjną u pasażera. Mały Peugeot budzi skrajne emocje, od radości i euforii po strach i chęć do przytulenia się do rodzinnego van’a. Tutaj trzeba mieć większe pojęcie o jeździe niż dziennikarka telewizyjna o amerykańskich piosenkarkach, bowiem 205 GTI bywa bezlitosne i niczym w piosence Liroya przy drobnej nieuwadze „ginie z jego ręki kolejna niewinna osoba”. Wprawną ręką można prowadzić jednak ostro i zamaszyście. Tygryski to lubią.

Zmiany kierunku jazdy są natychmiastowe, a każdy zakręt chce się przejechać w iście rajdowym stylu. Doznania dzisiaj niespotykane lub warte kilkaset tysięcy złotych. Co prawda krótki rozstaw osi powoduje podskakiwanie niczym piłka tenisowa, ale motywuje do gokartowego omijania dziur w nawierzchni.

Każda przejażdżka uzależnia i wywołuje głód na więcej. Co więcej 205 GTI nie jest ani drogi w zakupie, ani w utrzymaniu. Nie jest też delikatny. Jest nie tylko jak sprawna i celna broń, ale dostarcza również emocji, których często próżno szukać w salonach samochodowych, nawet tych oferujących usportowione wersje. Będziecie mieli o wiele więcej zabawy, a uśmiech nie będzie schodził z waszych twarzy, mimo mokrych majtek.

 

Strzał w oponę, czyli jak wspierać rynek samochodów używanych.

Ciężko jest podać jakąkolwiek liczbę producentów, którzy próbowali zaoferować Volkswagena, czyli samochód dla wszystkich. Jest Tata z modelem Nano, co to miał być taniutki jak ciupagi w Mielnie. Oferowana jest mała Panda, ale odkąd dzieli podwozie z 500-tką upatruje się je jako auto kultowe. Szczegół, że przypomina bardziej sprzęt gospodarstwa domowego niż prawdziwy samochód.

Są też oczywiście podwójne trojaczki, C1, Aygo i 107 oraz Mi, Citygo i Up!, które mimo starań do tanich nie należą. Fiat prawdopodobnie nadal tłucze nieforemną Lineę. Mam tylko nadzieję, że Renault w końcu zaprzestało produkcji najbrzydszego samochodu na świecie, czyli Thalii. Chociaż znając francuzów pewnie wcisnęli ją gdzieś do Egiptu albo Iraku. Niech mają,  w końcu należy im się za ceny ropy.

Istnieje również  Dacia, sprzedawana również gdzieniegdzie jako Renault, której samochody spełniają warunki tanich, głównie pod względem zastosowanych materiałów, gorzej z ceną.

Teraz do szacownego grona chłopców do bicia, autobusów do zapomnianych ośrodków wczasowych i mini wozów przeprowadzkowych  dołącza Peugeot. Te wszystkie zadania i wiele innych ma z tarczą wypełniać model 301. Nazwa mówi niewiele, niby trójka z przodu sugeruje kompakt, ale większej logiki w tym nie znajdziecie, nawet jeśli na maturze z matematyki mieliście całkiem niezły wynik.

Trzysta jedynka jest oczywiście sedanem. (produkcja?) Tak się to już przyjęło, że jeśli tani samochód to właśnie z nadwoziem trójbryłowym. Nie szukajcie tutaj sensu bo go nie ma. Duży bagażnik się sprawdza, owszem. Ale spróbujcie wcisnąć tam coś większego niż pudełko z butami to zostaniecie do nocy na parkingu mocując się z zawiasami i małym otworem, klnąc przy tym na swoją głupotę i krótkowzroczność, że  nie wybieraliście kombi albo hatchbacka. Są liftbacki, ale to głównie występuje w Skodach, a to jak już udowodniono w zeszłym tygodniu segment premium. Przynajmniej tak chcą myśleć.

Zatem jest sedan i koniec. W końcu to taka mała limuzyna, a więc i prestiż rodem z BMW 5. Wielkościowo górują  nad pięciodrzwiowymi hatchbackami pokroju Focusa i Golfa zatem są lepsze za dwie trzecie sumy. Plusik do dziennika.

Nowy Peugeot jest o dziesięć tysięcy droższy od podstawowego Logana, a w tym segmencie to przepaść jaka dzieli polskie i niemieckie autostrady. Faktem jest, że 301 ma w standardzie ESP i kilka innych rzeczy. Choćby kieszenie w przednich drzwiach, oświetlenie, fotele czy tablicę zegarów. Wniosek jest jeden, chcesz się pośmiać i poczuć naprawdę luksusowo – poczytaj jak bogate jest wyposażenie standardowe najtańszych samochodów.

Skoro jesteśmy już przy wyposażeniu, zabrakło wygłuszenie pokrywy bagażnika, sterowanie szyb odbywa się z konsoli środkowej, brak jest podłokietnika (dostępny w najbogatszej wersji) oraz automatycznej klimatyzacji (tylko manualna). Wiem, że to samochód budżetowy, ale powstał na bazie 208 producent mógł się pokusić o pewne ułatwienia. Wnętrze również cechuje prostota, takie zegary widziałem ostatnio w japońskim kompakcie z końca lat osiemdziesiątych. Plastiki są chyba z epoki kamienia łupanego.

Podstawowy silnik 1.2 nie jest demonem szybkości, tak naprawdę nie ma czego szukać na lewym pasie, strach jest wyprzedzać cokolwiek szybszego od roweru. Jeśli to zawodnik Tour de France również lepiej sobie odpuścić. Nie grozi wam również permanentny hałas po przekroczeniu setki, chyba, że zrzucicie samochód z klifu.

Zawieszenie to bolączka tego typu samochodów. Tu nie jest najgorzej, zakręty pokonuje relatywnie neutralnie, chociaż tylna belka skrętna potrafi niemiło zaskoczyć nerwowymi przeskokami.

Niektórzy w konstrukcji dopatrują się pewnej niezniszczalności. Moim zdaniem to po prostu lecenie po kosztach w konstrukcji, więc mało jest rzeczy, które potrafią się zepsuć. Czuć jednak, że to wyraźnie budżetowa konstrukcja, chociaż Peugeot nawet sprytnie to wykombinował. Podobna Skoda Rapid czy Fiat Linea są o dobre kilka tysięcy droższe i w swojej kategorii cenowej nie ma sobie równych, poza bratem z Citroena.

Jeśli patrzeć li tylko na cenę i to co otrzymujemy w zamian na papierze nie jest najgorzej. W końcu tanie auta są bardziej poszukiwane niż pieniądze z Komunii. Wystarczy jednak parę kilometrów z tanim Peugeotem by przekonać się, że to pewien akt desperacji. Lepszym wyborem jest kupno samochodu używanego, w końcu komisy (również u dilerów) pękają w szwach oferując roczne kompakty w podobnej cenie.

W przypadku 301-nki sukcesu raczej nie będzie, a dla Peugeota to trochę strzał w stopę, znaczy oponę. Zamiast napędzać sprzedaż w salonach będzie windował ilość samochodów sprowadzonych.