Tag: amarok

Właściciela zadowolę, jego żonę, księgowego. Ja was wszystkich zadowolę.

Wszyscy narzekamy na zniewieścienie czasów. Mężczyźni są teraz metro, a kobiety noszą spodnie. Podobnie jest z samochodami. Coraz mniej jest twardych pojazdów, które zniosą wiele. Ich miejsce głównie zajęły podniesione kompakty z napędem na jedną oś zwane suv’ami. Okazuje się, że jednak nie wszystkie dinozaury wyginęły.

Szczerze mówiąc do tej pory rynek pickupów był mi obojętny. Lekkie zainteresowanie wzbudzał Dodge Ram, ale to za sprawą silnika od Vipera. Rzecz w tym, że tak naprawdę nigdy nie potrzebowaliśmy samochodów o tym nadwoziu. Jasne, były VW Transportery z paką, ale raczej wykorzystywane przez firmy budowalne zamiast przez mafijne rodziny do przewozu zwłok.

Jednak zmiany legislacyjne otworzyły zupełnie nowe możliwości. Możliwość odliczenia i zyskania paru złotych zaowocowała całym gronem samochodów z otwartym tylnym bagażnikiem. Hilux, Ranger L200 i Navara mimo swojej ramowej budowy udowadniały, że mogą być pojazdami rodzinnymi, terenowymi z dodatkowym bonusem. Nie były również spartańsko wyposażone ani wykonane ze sklejki czy ceraty. Współczesne pickupy oddaje się do samochodowego spa, a nie myje szlauchem z zimną wodą.

Nie wiem, czy nasze przepisy tak podziałały na Volkwagena, że postanowił uraczyć nas swoją interpretacją pickupa. Nazywa się Amarok i jest produkowany w Argentynie i Niemczech. Pierwszym drobnym zgrzytem jest oznaczenie. Może ktoś przekombinował ale BiTDi nie brzmi zbyt dobrze. Nie wiadomo czy odnosi się do możliwości tankowania zarówno benzyny jak i diesla, czy łóżkowych preferencji właściciela. W końcu gdyby chodziło o podwójną turbosprężarkę pokuszono by się o podniesienie TDi do kwadratu. To pozwalałoby wygrywać każdą barową licytację i wzbudzałoby żal posiadaczy wszystkich o zwykłym oznaczeniu, a tak co najwyżej traficie na coroczną paradę miłości.

Pierwsze co się rzuca w oczy to wielkość. Amarok w każdą stronę kładzie na łopatki nawet nową klasę S. Na początku to zaskakuje, ale po chwili idzie się przyzwyczaić. Nie jest to auto miejskie ani „elka”, ale radzi sobie między wieżowcami. Tak naprawdę to zapewnia świetny komfort psychiczny. Można pruć bez obaw, że ktoś nam zajedzie drogę. Przed takim mastodontem wszystkie inne pojazdy spuszczają maski na reflektory i kłaniają się zderzakami do samej ziemi. Amarok ma szacunek ludzi ulicy.

Poza wielkością trzeba przyznać, że jest ładny i to nie tylko jak na samochód o użytkowym charakterze, ale w ogóle. Dodatki w postaci orurowania i reflektorów na dachu z edycji Canyon dają pewność, że poradzi sobie nawet w Dakarze. Z miejską dżunglą rozprawia się bez trudu.

Wnętrze również pozytywnie zaskakuje. Całkiem dobre materiały i bogate wyposażenie nie dają odczuć obcowania z czym co zostało stworzone do przewożenie cementu i cegieł. Nie siedzi się tutaj jak na taboretach, a wygodnie jak w osobówce. Tylko wyżej. W sumie to można zaglądać przez okna dachowe do samochodów stojących na sąsiednim pasie.

Od czasu debiutu silnik wzmocniono, teraz ma 180 koni i dołączono ośmiobiegowy automat. Ten jednak nie występuje z reduktorem. Za to wersja ze standardową skrzynią o sześciu przełożeniach i napęd na cztery koła nadają Amarokowi cech górskiej kozicy. Na co dzień jest wystarczająco stabilny, również z prędkościami autostradowymi. W terenie „arktyczny wilk” pokazuje, że daleko mu do bulwarówki. Wywodzi się niemal w prostej linii ze szczerych i prawdziwych terenówek. Jest poważny i mechaniczny. Blokowane dyferencjały pozwalają wyjść cało i z twarzą z 99% procent opresji, chyba że jesteś offroaderem zatapiającym samochód w każdy weekend.

Jeśli prowadzicie firmę budowlaną to Amarok wjedzie niemal w każde miejsce, a kolekcjonerów ucieszy największa w klasie przestrzeń ładunkowa mieszcząca nawet standardową paletę. Musicie tylko uważać przy zawracaniu, promień skrętu przypomina bardziej lotniskowiec niż samochód.

Poza tym jazda pickupem Volkswagena przypomina prowadzenie innych samochodów koncernu. Jest wystarczająco cicho, wnętrze jest przyjemne, a normalna jazda bez szaleństw nie rodzi większych obaw. Jakby bonusem są spore możliwości terenowe i ogromne możliwości ładunkowe. Poza tym to prawie normalna osobówka.

Amarok w wersji Canyon startuje od 135 tyś. netto. Bez tej opcji jest tańszy o dwanaście tysięcy. Z jednej strony to koszty kompletnie wyposażonego miejskiego suv’a chociaż Tiguan o podobnej mocy kosztuje właściwie tyle samo. Tutaj jednak otrzymujemy prawdziwego twardziela, wojownika, którym można pojechać na koniec świata, a to w dzisiejszym świecie rzecz niemal bezcenna.