Pierwsza gorąca Kia bez kropki nad „i”, czyli jak dbać o plomby i hemoroidy.

Wiem, że było już o tym sporo, ale również dzisiejszy artykuł będzie sponsorowało przez słowo postęp. Bo tak naprawdę to został wynaleziony w Europie. Prawdę mówiąc wszystko ma swój początek na Starym Kontynencie. Nawet Ameryka. A przede wszystkim samochód.

Tak naprawdę to każda klasa pojazdów jest zdominowana przez europejskie wytwory. No może poza amerykańskimi pikapami, które są… amerykańskimi pikapami. Pewnie dlatego, że mamy drogi i nie musimy przewozić z sobą całego arsenału, a nasze piwo ma w sobie alkohol.

Każdy inny segment jest zdominowany przez rodzime produkty. Mimo, że są robione w Chinach. Ale Golf, Mondeo, Seria 5 czy Klasa S to niedoścignione wzory. Nawet auta sportowe są niczym zasiadający na Olimpie możni władcy czy bogowie. Pomijam GT-R, on jest z pewnością z innej planety.

Każdy test, w którym brał udział produkt z pozostałych kontynentów był mieszany z błotem. Nie tyle dla zasady, co po prostu pod prawie każdym względem był beznadziejny. Ich jedynym plusem była niewygórowana cena sięgająca dwóch trzecich europejskich odpowiedników.

Takim producentem była Kia startująca w 1990 roku. Kto pamięta modele Pride, Shuma, Rio czy Retona wie jak były beznadziejne pod każdym względem. Tragicznie wykonane z materiałów, które my Europejczycy wrzucamy do koszów przeznaczonych na segregowany plastik.

Zdawać by się mogło, że tak stan rzeczy będzie wieczny. Dobre samochody europejskie i beznadziejne koreańskie dla antypasjonatów motoryzacyjnych. Jednak sprawy dzisiaj dla Kia Motors, wchodzącej w wiek chrystusowy wyglądają zupełnie inaczej.

Producent zaczął zatrudniać specjalistów ze Starego Kontynentu i zrobił się na tyle pewny, że otaczał swoje nowe i lśniące samochody siedmioletnią opieką. Albo wygrał w megakumulacji i może pozwolić sobie na milionowe odszkodowania albo auta ze znaczkiem Kia na masce zaczęły być dobre.

Czas od premiery pierwszego Cee’d’a pokazał, że jest całkiem dobry, a żeby przekonać do siebie jeszcze większe grono klientów i sympatyków motoryzacji właśnie na rynek wypuszcza pierwszego gorącego hatchbacka. Powitajcie wszyscy Kię Pro_Cee’d GT.

Bazą jest trzydrzwiowa wersja koreańskiego kompaktu wzbogacona o nowe zderzaki, grill, lampy do jazdy dziennej i podwójną końcówkę wydechu. Niby niewiele, ale samochód wygląda atrakcyjniej. Gorzej jest we wnętrzu. Co prawda jest ergonomiczne i dobrze wykonane, ale jest tu ciemno niczym w krypcie. Podobnie jest u konkurencji, ale szkoda, że stylistom zabrakło nawet odrobiny odwagi. Wyróżnia się jedynie czerwony znaczkiem GT na kierownicy i fotelami Recaro.

Co jest beznadziejne to wyświetlacz. Prędkość pokazuje cyfrowo, co jeszcze ujdzie. Wkurzają natomiast boczne wskaźniki od turbo i Nm, które ciągle się ruszają i odwracają uwagę, dlatego lepiej nie wciskać przycisku GT na kierownicy.

Kia określa nowy model jako jej pierwszy zorientowany na osiągi samochód. I coś w tym jest, chociaż stara Honda Civic Type-R słabsza o cztery konie mechaniczne rozpędza się do setki o blisko sekundę szybciej. Winę za to ponosi masa, blisko półtorej tony jak na kompakt to jednak odrobinę za dużo. Zatem nie jest to do końca gorący hatchback ale z pewnością ciepły. Ze względu na relatywnie skromną pojemność być może Kia jest bardziej konkurencją dla Peugeota 308 niż dla bardziej dorosłych dwulitrówek od Forda, Renault czy VW, tym bardziej że są sporo mocniejsze.

Silnik nie jest do końca ostry i responsywny jak można by oczekiwać o samochodu z tego segmentu. Dźwięk też nie ma nic z prychających i parskających motorów szybkich Mini.

Jeśli chodzi o nastawy zawieszenie to tutaj również jest mniej sportowo niż u konkurencji. Owszem, Pro_Cee’d GT ma wiele przyczepności i jeździ czysto, ale również sporo tu komfortu. Trochę to rozczaruje kierowców z rajdową żyłką, zwłaszcza po przeczytaniu zmian jakie producent wprowadził w podwoziu. Jest jednak bardziej przyjazny dla kogoś kto użytkuje samochód na co dzień, nie wie co to apex i nie chce ryzykować zbyt częstych wizyt u dentysty celem wymian plomb lub pękniętych hemoroidów.

Jednakże jest kilka problemów. Barierą jest cena. Co prawda wyjściowe 93 tysiące brzmią jak okazja, Focus i Golf są droższe odpowiednio o 20 i 10 tyś., ale Megane RS jest raptem o średnią krajową. Poza tym to kwestia myślenia, blisko duża setka to jakby za drogo na koreański samochód, nawet mający ponad dwieście koni.

Samochód również cierpi na brak emocji, a sama Kia chyba do końca nie wiedziała jak zrobić sportowe auto. Niby jest mocny i poprawiony, ale w porównaniu z konkurencją wyraźnie brakuje mu charyzmy i pewnego ostatniego sznytu. Jest jak „i” bez kropki.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *