Need for Speed 2015 – recenzja.

Nie wiem, czy na świecie jest jeszcze ktoś, poza producentami oczywiście, kto wierzył, że kolejny Need for Speed może być dobry. Jednak jak sugeruje nazwa ta część ma być powrotem do korzeni i jednocześnie mniej skomplikowana a jak to często bywa jeśli coś jest prostsze bywa również lepsze. Mimo to wiedziony doświadczeniem nie liczyłem na zbyt wiele.

Na początek uspokajam, nie jest źle, jest nawet całkiem dobrze. Zaczynając od banalnych rzeczy, grafika otoczenia jest dobra, samochody to prawdziwy majstersztyk, a oprawa dźwiękowa zasługuje na pochwałę.

W grach wyścigowych najważniejsza jest jednak jazda, a tu nie jest wybitnie ale aczkolwiek nieźle. Samochody zachowują się w końcu jak coś co jeździ a nie jak coś na stałe przytwierdzone do drogi. Każda zmiana w ustawieniach wpływa na to, czy mamy większą przyczepność czy jednak wchodzimy bokiem w zakręty. A tym razem to sztuka, której trzeba się nauczyć. Tu nie wystarczy wcisnąć hamulec nożny czy zaciągnąć ręczny, początki nauki driftu przypominają trzecią część „Szybkich i wściekłych”.

Co ucieszy fanów motoryzacji mamy wprost ogromne możliwości modyfikacji samochodów. Nie tylko tuning mechanicznych i optyczny, ale również kąt nachylenia kół, szybkość reakcji układy kierowniczego czy poziom ciśnienia w oponach. Oczywiście można to wszystko zrobić automatycznie, ale lepsza zabawa płynie z samodzielnego kombinowania. Szczerze mówiąc więcej czasu można spędzić w garażu niż na samych wyścigach.

Ale gdy już z niego wyjedziemy gra się przyjemnie. To prawdziwa rozkosz czuć jak samochód się zmienia i prowadzi po modyfikacjach. Najlepsze są kaniony, które przypominają japońskie góry, gdzie chce się sprawdzić siebie i samochód, a potem zrobić to jeszcze raz, a potem raz jeszcze. Czuć autentyczność wyścigów i nieraz wydawało mi się, że zamiast w Ameryce jestem w Azji i Silvią czy Skylinem przemierzam górę znaną z „Tokio Drift”.

Jest jednak kilka faktów, które w grze wyścigowej szczególnie denerwują. Driftując chcemy mieć pełną kontrole nad samochodem ale koniec obrotomierza nie jest zaznaczony, nie ma wskaźnika zapiętego biegu i co szczególnie dziwi nie ma możliwości ręcznej zmiany biegów, gra nimi żongluje kiedy chce, czym utrudnia jazdę bokiem. Poza tym o ile samo miasto jest klimatyczne to nie czuć nielegalności wyścigów, w większości ścigamy się z przyjaciółmi co jest jak jedzenie wegetariańskiego burgera. W dość sporym, wiecznie nocnym mieście gracz nie ma wiele roboty i nie ma choćby trybu, w którym można by się ścigać na ćwierć mili. Na kamerę z wnętrza samochodu nawet nie liczyłem, ale byłaby miłym dodatkiem i wzniosłaby jazdę na zupełnie inny poziom.

Sama gra również ma kilka wad. Niezmiernie wkurzają ciągłe telefony od znajomych, które są bardziej uciążliwe niż te z GTA IV. Fabule daleko nawet do filmów klasy C, a filmowe wstawki chociaż same w sobie niezłe, wkurzają pseudo gangsterskim i ziomalskim klimatem Los Angeles.

To pierwszy od dawna Need for Speed, którego można określić mianem dobrym, nie wyjątkowym ale dobrym. Gdy poprzednie części stawiały na karkołomne i sensacyjne akcje rodem z ostatnich „Szybkich i wściekłych” tegorocznemu wydaniu bliżej do „Tokio Drift”. To wreszcie nie jest karykatura zręcznościowej gry wyścigowej, ale krok w stronę realności. W końcu chce się grać dla samej gry i przyjemności z niej płynącej.

***

 

 

zła – *, słaba – **, dobra – ***, bardzo dobra – ****, wybitna – *****

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *