Nawet po kastracji będziesz najseksowniejszym mężczyzną na świecie.

Sportowe samochody są bez sensu. Zdanie, którego nie spodziewaliście się tutaj, nieprawdaż? Z ekonomicznego punktu widzenia to strzał w kolano. W dzisiejszych czasach ciężko kupić coś, co nie jest wózkiem sklepowym na sterydach za mniej niż pół miliona. Wiem, że Boxster i Cayman są tańsze, ale teraz mają czterocylindrowe silniki a poza tym 911 jest tym, czego naprawdę pragniecie. Kropka.

Ubezpieczenie będzie kosztować was tyle, że będziecie musieli wygrać w Eurojacpot. Co roku. Spalanie? Oczywiście producenci zapewnią was, że wasz samochód potrafi zużyć raptem dziesięć litrów na sto kilometrów. Odłączanie cylindrów, system Start/Stop, turbosprężarka, lekkie nadwozie i inne. Mają rację. Każde Lamborghini to potrafi, mimo silnika V12. Pod warunkiem, że dziewięćdziesiąt kilometrów pokona na lawecie.

Ale są również inne wydatki. Serwisowanie na przykład. Mercedesy AMG zjadają własne opony, więc nowy komplet będzie wam potrzebny co kilka metrów, a każda z nich będzie kosztować półtora tysiąca. Odwiedziny w autoryzowanej stacji? Zapomnijcie o częstotliwości wizyt jak w Passacie. Sama wymiana oleju w Maserati Quattroporte kosztuje tyle co nowy Iphone. Ceramiczne hamulce w Audi tyle co nowy samochód segmentu miejskiego. Wymiana sprzęgła w Ferrari F430 podobnie. I na koniec moje ulubione, opony w Bugatti Veyron. Strzelajcie. 20 tysięcy? 50? Komplet opon do jeszcze niedawna najszybszego samochodu na świecie kosztuje okrągłe sto tysięcy. Jeśli zrobiliście to już trzy razy to przy kolejnym będziecie musieli również wymienić felgi, co łącznie będzie was kosztować pół miliona. Przy okazji nie zapomnijcie zmienić oleju za skromne osiemdziesiąt tysięcy.

Jeśli przez to przebrniecie dotrzecie do najgorszej części, tego jak będziecie wyglądać w każdym z nich. Gdy kupicie GT3 RS wszyscy będą wiedzieć, że nie pojawicie się nim na torze ani razu. Kupujecie GT3 RS jako manifest, że was na niego stać. Z resztą mężczyźni kupują sobie drogie samochody, ponieważ chcą sobie coś zrekompensować, odmłodzić się ale przede wszystkim zaimponować płci przeciwnej. I tu jest największy problem. Jedenaście na dziesięć kobiet myśli o praktycznym kombi albo wysokim suvie. Nie podobają im się skrzydła mewy w SLS-ie, z którego nie będą mogły wysiąść. Parkowanie Aventadora zapewni wam tłum porównywalny z jakimś protestem w stolicy, a na dodatek wysiadanie dla faceta, który nie jest człowiekiem gumą nie jest zbyt godnym widokiem. A wasz koniec pleców i początek innej części ciała z pewnością będzie w czołówkach gazet ze względu na zdjęcia, które wam zrobią.

Poza tym jazda supersamochodem jest nieco niebezpieczna. Wszystko czego chcecie to odrobina atencji szczupłych blondynek z wielkimi talentami. Tymczasem na każdym postoju będziecie otoczeni przez wianuszek małych chłopców, pytających ile ma na liczniku. A od tego w dzisiejszym przewrażliwionym świecie jest całkiem blisko do niewygodnej celi.

Jest jednak pewne dobre rozwiązanie. Nazywa się Alfa Romeo 4C. Wiem co powiecie. Trzysta tysięcy za samochód, który psuje się już na linii montażowej to czyste szaleństwo. Ale zostańcie do końca.

Najpierw po prostu spójrzcie na nią. 4C jest jednym z najładniejszych coupe, nie tylko spośród dostępnych teraz, ale i wszech czasów. Przyjazny wyraz twarzy ciekawskiego stworzenia, które gładko przechodzi w linie bioder supermodeliki leżącej nad horyzontem w blasku zachodzącego słońca. Linia boczna ma w sobie coś z Ferrari 250 GTO. Do tego tył w stylu Zagato oraz przód z charakterystyczną atrapą. Coś co Alfa wypracowała przez wiele lat a nie kombinowała jak Audi z coraz większym grillem. Na zdjęciach sprawia wrażenie jakby miała coś nie tak z proporcjami ale spotkanie twarzą w twarz rozwiewa wszelkie wątpliwości. Jedyne nad czym się zastanawiam to fakt, czy nie wyglądała by lepiej z poziomymi przednimi reflektorami. To najbardziej kontrowersyjny element designu, ale to tak jakby czepiać się Cindy Crawford, że ma pieprzyk. Stylistyka to zdecydowanie jeden z największych atutów 4C. Oglądają się za nią nie tylko mali chłopcy ale co najważniejsze również kobiety. I z pewnością nie patrząc na ciebie jak na eunucha.

Niestety wnętrze już nie jest tak wielką zaletą. Naturalnie jeśli uwielbiasz prowadzić i ciąć zakręty docenisz fotele z odpowiednim podparciem bocznym, niską pozycję za kierownicą i poczucie, że wszystko zostało przemyślane. Jest jednak kilka wad. I to całkiem sporych. Plastiki użyte do wykończenia są gorszej jakości niż w najtańszej Dacii. Facet odpowiedzialny za stylistykę prawdopodobnie nie potrafił trzymać ołówka w ręce bowiem stworzył dziwne wnętrze. Nie jest tragiczne, ale radio z Norauto wygląda kiepsko. Ekran TFT nie należy do najbardziej przejrzystych ani szybko reagujących. Z resztą za dużo się na nim dzieje przez co rozprasza uwagę. W końcu kierownica. Od czasów starych Citroenów mam uraz do dwuramiennych kierownic. Jakby tego było mało nie znoszę ściętych u dołu. W przypadku wyścigówek, gdzie skrajne położenia dzieli mniej niż jeden pełny obrót są w porządku ale w cywilnym samochodzie się nie sprawdzają. A i schowków jest mniej niż MX-5.

Kiedy Alfa zapowiedziała, że pracuje nad małym coupe każdy wyobrażał sobie, że będzie miała współczesne wcielenie Busso V6. Jakieś trzy litry wolnossącej poezji z polerowanymi rurami dolotu. Coś co zawstydzi Janusza Panasewicza swoim dźwiękiem na niskich obrotach i Alicję Węgorzewską na wysokich. Będzie upajać reakcją na pedał gazu, przez co będziecie chichotać jak małe dziecko. Alfa jednak zaprezentowała coś zgoła innego. Turbodoładowaną jednostkę z miejskiego hatchbacka. Oczywiście zarzekają się, że jest zupełnie inna ale w końcu to Włosi.

Silnik o dziwnej pojemności nie jest tym czego fani się spodziewali. Aczkolwiek nie jest taki zły jak myślicie. Kręci się całkiem wysoko i generuje jakieś 240 koni mechanicznych, przez co przyspiesza w mniej niż pięć sekund do setki a rozpędzanie kończy kawałek dalej, gdzie niemieckie limuzyny napotykają elektroniczny ogranicznik prędkości. Również brzmi nieźle. Warczy na niskich obrotach niczym pitbull gotowy skończyć ci do gardła. Pogoniony pedałem gazu po obrotach zaczyna ryczeć niczym mały tyranozaur. Może nie jest to najbardziej charyzmatyczna jednostka na świecie, ale nawet Clint Eastwood pokiwałby z uznaniem głową.

Fani również nie spodziewali się automatycznej skrzyni biegów, która jest jedną opcją. Tu znów nie można określić jej najlepszą na rynku. Jednak dwusprzęgłówka o sześciu przełożeniach sprawnie zmienia biegi i pierwszy raz od dawna miałem ochotę bawić się zrzucaniem biegów. Wówczas towarzyszący temu międzygaz, odwołujący się wprost do dziewięciolatka siedzącego w każdym mężczyźnie. Tak wiem, że to dziecinne, ale tak po prostu jest.

Teraz najważniejszy element, jak 4C sprawuje się na drodze. Cóż, nie powiem wam jak jeździ po torze ani jak ślizga się na górskiej serpentynie. Nie dlatego, że nie można wyłączyć kontroli trakcji albo dlatego że Alfa się do tego nie nadaje ani dlatego że jest nieco droga. Problemem był przedstawiciel dealera siedzący na fotelu obok. Ale to nie przekreśla wrażeń z jazdy. Tak naprawdę nikt nie zabierze Alfy na tor. Górska serpentyna? Owszem, ale bez szaleństw. Tak więc miasto, ekspresówka i kawałek krętej podmiejskiej drogi.

Pierwsze co zauważycie to wymiary Alfy. Dla przykładu Mercedes. 4C jest krótsza niż obecna Klasa A. Jest jednocześnie szersza niż dostępna w salonach Klasa E. Zatem miejskie parkingi mogą sprawić nieco problemu. Poza tym świat zewnętrzny i fotele odgradza rozległy pas, więc drzwi trzeba otwierać naprawdę szeroko. Tak więc wysiadanie z godnością na parkingu w galerii raczej odpada. Samodzielny wyjazd do tyłu również, bowiem za sprawą centralnie położonego silnika widoczność do tyłu nie istnieje.

Następna rzecz do układ kierowniczy. Przez lata byliśmy przyzwyczajani do operowania kierownicą za pomocą małego palca. Tymczasem Alfa serwuje powrót do przeszłości i brak wspomagania. Tylko faceci w rurkach sobie nie poradzą ale oni dziś wybierają Audi. Układ kierowniczy pracuje bez szczególnych oporów, oferując niespotykane dzisiaj poczucie połączenia z przednimi kołami. Wiecie dokładnie gdzie one są i co robią, a to bezcenne w sportowym samochodzie.

Podobnie jest z hamulcami. Wymagają solidnego przyzwyczajenia bowiem łapią już od samej góry. Nie zapewniają aptekarskiego dozowania. Po prostu na nie naciskacie i się zatrzymujecie.

Część z was w tym momencie powie, że to beznadziejny samochód. Ma zbyt gwałtownie działające hamulce a układ kierowniczy wymaga od was siły. Ale 4C została inaczej zbudowana. Nie jest GT z niebiańskim silnikiem tylko miejską wyścigówką. Ma podwozie z włókna węglowego jak w Formule 1. Kierowca i pasażer siedzą w szerokiej wannie, która waży tylko sześćdziesiąt kilogramów. Podobnego materiału wraz z mariażem z aluminium użyto do wykończenia nadwozia, dzięki czemu cały samochód waży o połowę mniej niż W213. Poruszanie się Alfą ma coś z gibkości i zwinności skorpiona. Chwila, to nie Abarth. Węża? Tak, węża. Takiego, którego napędza uran z domieszką chilli. Który na dodatek potrafi zużyć tylko sześć litrów na sto kilometrów. W czymś co ma osiągi porównywalne z Ferrari 360 Modena i 991 Carrerą S.

Jazda 4C jest jak czysta adrenalina. Powrót do domu znaną drogą zmienia się w Mille Miglia. Nie snujecie się dieslem z 1,5 tysiącem obrotów na minutę tylko dobieracie odpowiedni bieg by wyjść z zakrętu szybciej niż błyskawica. Precyzyjnie kreślicie parabolę zakrętu, co ważne przy tej szerokości, pokonując każdy wiraż coraz bardziej perfekcyjnie. Macie ochotę zawrócić i pokonać go jeszcze raz, odrobinę lepiej. Do tego przygrywać wam będzie świetna ścieżka dźwiękowa entuzjastycznie reagującego silnika, jeżąca włosy we wszystkich miejscach na waszym ciele. Która nawiasem mówiąc będziecie nieznośna przy prędkości autostradowej. W 4C zapomniano o wygłuszeniach, więc przy tej prędkości gdy otworzycie okno jedyną różnicą jaką zauważycie będzie powiew wiatru.

Tu niestety musimy przejść do wad. Alfa jest na tyle szeroka, że idealnie mieści się w koleinach robionych przez TIR-y. I na tyle lekka by nimi podążać niczym tramwaj. I jest jeszcze jeden problem z samym samochodem. Jest wyjątkowo żywy, ekscytujący i prowokujący do dziecinnych zachowań, które mają swoje inne nazwy w taryfikatorze. Próba relaksacyjnej jazdy sprawia, że zaczyna się męczyć. Ciężko znaleźć odpowiedni balans między agresywnością samochodu a niską liczbą punktów karnych.

Prawdę mówiąc Alfa nie sprawdza się w żadnym środowisku. W mieście jest zbyt szeroka i za mało komfortowa. Na romantyczny wyjazd zabraknie wam przestrzeni bagażowej. Na Nurburgringu jest wolniejsza niż Civic Type R. Nie pobije rekordu i z dodatkami kosztuje prawie trzysta tysięcy złotych, więc jest droższa niż najtańszy Cayman. Nikt normalny nie powinien wydać tyle na Alfę. Jednak to wszystko nie ma żadnego znaczenia. 4C jest zabawką, jak model samochodu za tysiąc złotych. Możecie kupić Bburago ale jednak są tacy co wybierają Tecnomodel albo AUTOart czy BBR. Głównie dlatego, że lepiej się prezentują i są wyjątkowe. A 4C jest naprawdę wyjątkowa. W czasach ekologicznych samochodów, ugrzecznionych Ferrari i Lamborghini jest jak buntownik. Otwarcie na oczach wegetarian wcina boczek. Może odkraja z niego nieco tłuszczu, ale nadal jest mięsożerna.

Alfa Romeo 4C to wspaniały samochód. Ma swoje wady, jednak oferuje coś, dzięki czemu chce się wierzyć w motoryzację i pojechać do sklepu po pieczywo zamiast zadzwonić po Ubera. Dzięki 4C to był najlepszy dzień. Pewnie czasem będzie wrzodem na tyłku ale 4C to i tak najlepszy samochód.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *