Kto pod kim dołki kopie.

Długo się zastanawiałem w jaki sposób zespoić każdorazowe dywagacje z konkretnym bohaterem felietonu. Niestety, wena sprzedawana w litrowych butelkach staje się ciężko osiągalna, w końcu adwent, klauzula sumienia i tak dalej. Zatem polegając li tylko na cukierkach z niskoprocentowym nadzieniem starałem się znaleźć jakiekolwiek powiązanie pomiędzy nowym Seatem Leonem w wersji Cupra 280 a czymkolwiek innym. Jedyne na co udało się wpaść to, że jego sportowa nazwa nawiązuje do części zjedzonej kilka tygodni temu przez was gęsi. Szyte jest to równie grubymi nićmi, co faszerowany kuper tego ptaka z długą szyją.

Ale przejdźmy do konkretów. Leon Cupra w tej wersji jest najmocniejszym Seatem w historii marki, którego można zwyczajnie kupić w salonie. Kilka lat temu był specjalny wariant o mocy 310 koni mechanicznych, ale zdaje się, że był limitowany do dwustu sztuk.

Pierwsza wersja szybkiego Leona była świetnym samochodem. Druga za sprawą vanowatowej sylwetki nie wzbudzała szczególnych emocji mimo kolorów rodem z palety z katalogu Lamborghini. Trzecia generacja ma wszelkie zadatki by stać się czymś, co fani motoryzacji zapamiętają na długo.

Jak zwykle pierwsze co zauważamy to wygląd. Spośród gamy modelowej wersja trzydrzwiowa wygląda znacznie lepiej niż wariant z dodatkową parą. To oczywiste prawo natury. Kolejnym stałą jest relatywnie niewielki wysiłek wkładany przez producentów w stylizację wersji, która ma pełnić funkcję pompki do waszych klejnotów rodzinnych.

Patrząc na Cuprę ciężko jest jednoznacznie stwierdzić, że to broń do ostrej jazdy po torze, czy wyjątkowo zdolny i utalentowany pogromca zakrętów. Naturalnie pojawiły się wydatniejsze zderzaki z wlotami powietrza o strukturze plastra miodu, 19-calowe felgi, które kryją solidnych rozmiarów tarcze hamulcowe oraz dwie owalne końcówki układu wydechowego. Ledowe lampy i mała lotka na tylnej klapie są już dość powszednie, więc z pewnością wasz sąsiad nie będzie szczególnie zazdrosny o wasze nowe cacko. Nawet w gamie barw króluje umiar i nuda, na sześć dostępnych kolorów trzy to odcienie szarości.

Największe zmiany uzyskujemy dzięki specjalnym pakietom, które nadają felgom, lusterkom i obwódce atrapy pomarańczowy odcień. Nie jest to coś spektakularnego zważywszy na liczbę dostępnych koni pod maską.

I na koniec jeszcze coś. Od czasu debiutu zastanawiałem się, gdzie już widziałem ten tył. Olśnienie przyszło w piątkowym korku, kiedy przede mną ustawiło się nowe Clio. Jest identyczne, tyle że rozmiar mniejsze.

Dokładnie taka sama historia ma miejsce we wnętrzu. W standardowym Leonie jest przyjemnie. Tutaj dodano oszczędnie kilka szczypt papryczki chilli w postaci spłaszczonej u dołu kierownicy, sportowym fotelom ze zintegrowanymi zagłówkami, które skutecznie obejmują na szybkich zakrętach, i kilka znaczków tak by nie zapomnieć na co poszły dodatkowe pieniądze. Niby wszyscy robią dokładnie to samo, ale w końcu klient nasz pan i ma prawo po marudzić, zwłaszcza wydając solidne sto tysięcy na usportowiony samochód, który ma przywrócić drugą młodość i zmniejszyć obwód w pasie.

W końcu rzecz najważniejsza, silnik. Motor pochodzi z półek koncernu Volkswagena i jest dokładnie taki sam jak w Golfie GTI czy R albo Audi S3. Tutaj jednak pomajstrowano z liczbą dostępnych rumaków bowiem jest ich aż 280, a moment obrotowy sięga liczby 350. To odrobinę mniej niż topowe wersje wymienionych kompaktów i aż 50 więcej niż w GTI z pakietem Performance. Aż dziw, że ktoś w u szczytach firmy złożył podpis pod taką konfiguracją nie zabraniając bitwy w obrębie własnych marek. Wsparty dwusprzęgłówką DSG pozwala na przyspieszenie do setki w 5,8 sekundy by ostatecznie zamknąć prędkościomierz na 250 km/h. Tym samym plasuje się dokładnie w połowie tablicy wyników siostrzanych konkurentów. Jest o pół sekundy szybszy niż GTI i o mniej więcej tyle samo wolniejszy co R i S3. Nie są to karkołomne różnice, za które warto by dać się pokroić, jednak należy pamiętać, że Leon jest dostępny wyłącznie z napędem na przednie koła. Obaj topowi przeciwnicy są wyposażeni z dołączany napęd na tylą oś.

Naturalnie w segmencie szybkich hatchbacków istotny jest silnik, jednak najważniejsze jest to jak samochód się prowadzi. I z pewnym zaskoczeniem muszę przyznać, że Cupra to być może nie szczyt, ale jest bardzo blisko podium.

Układ kierowniczy pracuje lekko, ale jest precyzyjny i nie pozbawiony płynnego przepływu informacji z przednich kół.

Skrzynia, silnik oraz zawieszenie w trybie Cupra są napięte i tylko czekają na najdrobniejszy sygnał od kierowcy niczym hart spodziewający otworzenia się boksu. Bo umówmy się, że kierując się w salonie do tej wersji nie będziesz zbyt często jeździł w otumanionym i zdrętwiałym trybie Comfort.

Podwozie samo w sobie powędrowało o 2,5 centymetra w dół względem cywilnej wersji. Jednak nawet w najtwardszym ustawieniu jest na tyle miękkie żeby bez stresu poruszać się po mieście. Jednak adaptacyjne zawieszenie swoje najlepsze cechy ukazuje w ciasnych łukach. Nadwozie w ogóle się nie przechyla, a cały samochód przyjemnie składa się do zakrętu. Standardowy mechaniczny dyferencjał dodatkowo wkręca koło by po minięciu szczytu wystrzelić do przodu niemal bez cienia podsterowności. Trzeba dodać, że jest tu całe mnóstwo trakcji, a zważywszy na tylko przedni napęd trzeba przyczepność pomnożyć razy dwa.

I to wszystko powoduje, że szybką wersją Leona podróżuje się wyjątkowo aksamitnie. Gdy tego wymagasz staje się miejskim chuliganem, który potrafi rozkwasić grill nawet mocniejszym pojazdom, by po chwili stać się najlepszym przyjacielem, który odbierze dzieci ze szkoły albo zawiezie na drugi koniec kontynentu.

W ten sposób mógłbym zakończyć zamaszyście malując laurkę. Jest jednak jedna kwestia, która nie daje mi spokoju. Cupra jest łatwa. To jak kupowanie od razu pokrojonego chleba w sklepie. W konfiguracji z DSG każdy, nawet mało rozgarnięty troglodyta może poczuć się jak następca Hołka. Bez problemu możesz cisnąć nie obawiając się kontaktu z barierką czy poboczem, gdyż całą robotę wykonuje za ciebie elektronika. Skrzynia biegów jest świetna i niewielu kierowców jest w stanie osiągać podobnych do niej wyników, ale w takim samochodzie to jak randka z kolacją, która nie ma dalszego ciągu w postaci śniadania. Na szczęście można wybrać manualną przekładnię z gałką między fotelami, ale mimo to emocji tutaj czasem tyle co w szybkim kombi z mocnym dieslem. W dodatku nie jestem pewien, czy jakiś nastolatek z radością i zapałem wieszałby plakat z wizerunkiem Leona by śnić po nocach o przejażdżce po Col de Turini czy choćby po Karowej.

Za możliwość dzierżenia kluczyka do Cupry 280 trzeba w salonie Seata zostawić ponad 120 tysięcy. To blisko 230-konnego Golfa GTI z DSG, a ten nie ma kilku dodatków, która Cupra ma w standardzie. Mocniejsza o 20 koni wersja R tego samego konkurenta to wydatek już 155 tysięcy, a S3 jest odpowiednio o kolejnych kilkanaście droższe. Naturalnie można podnieść wysokość rachunku, ale nawet w podstawowej wersji wyposażenie jest na zadowalającym poziomie. Więc jeśli nie wymagasz napędu na cztery koła Leon wydaje się rozsądną i jednocześnie szybką propozycją, co stawia Golfa i A3 w ciężkiej sytuacji.

Gdyby nie pewna odwaga kogoś z koncernu VW moglibyśmy dostać po prostu Golfa GTI w zmienionym nadwoziu. Jednak większa liczba koni robi różnicę przez co Leon staje się samochodem, w którym czujesz się wyjątkowo dobrze. Szkoda, że czasem zbyt mało w nim emocji. To taka rozbieżność jak między słuchaniem muzyki w domu i na koncercie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *