Gott im Himmel herr Dieter, das ist najlepsze auto na świecie.

Wszyscy obecnie znajdujemy się pod społeczną presją, by zrzucić kilka kilogramów. Naturalnie odchudzanie istniało przed erą wątpliwej reputacji inflluencerów czy żon w miarę znanych osób, jednak ograniczało się to tylko do kupienia w przypływie chwili karnetu na siłownię w grudniu i nie pójście na nią w styczniu. Obecnie atakują nas bezglutenowym jedzeniem na każdym kroku. Mimo złej pogody można dostrzec ludzi na rowerach lub w trakcie biegania.

Trend pozbywania się zbędnego balastu jest doskonale widoczny od kilku lat w motoryzacji. Nowe technologie, kosmiczne materiały i nanocząsteczki sprawiają, że samochody z nawigacją i skórzaną tapicerką ważą mniej niż koliber. Jeśli dodacie do tego coraz efektywniejsze jednostki napędowe otrzymacie niskie zużycie paliwa i osiągi ze świata „Gwiezdnych wojen”. W ten sposób na szeroką skalę ziszcza się plan Colina Chapmana i Gordona Murraya, dzięki któremu nawet Opel Astra z dychawicznym trzycylindrowym silnikiem może być całkiem szybki.

Jednak wówczas na scenę wjeżdża zaprzeczenie tej idei, bajecznie wyglądający Lexus LC, który ma wszelkie predyspozycje do bycia nie tylko sportowym gran turismo. Sęk w tym czy ważący niemal dwie tony samochód można w ogóle nazwać sportowym?

Patrząc na kształty nadwozia mam to gdzieś, dla mnie japońskie coupe może się prowadzić jak wózek sklepowy. O gustach się nie dyskutuje i na świecie są tacy, co dadzą się pokroić za coś ze znaczkiem BMW czy Audi, ale LC wygląda olśniewająco, nie różniąc się wiele od modelu koncepcyjnego pokazanego w Detroit w 2016 roku. Zdumiewa jeszcze bardziej fakt, firma należąca do Toyoty, która niegdyś produkowała sprzęt AGD na kołach, obecnie kreśli lepsze i seksowniejsze dzieła niż jakikolwiek włoski malarz epoki renesansu. Sam przód jest bardziej ponętny niż cała pornografia na świecie. Tył robi lepsze wrażenie niż ta sama część ciała Jennifer Lopez, podobnie jak nadkola przywodzące na myśl krągłe biodra. Nawet sama linia boczna kradnie niejedno show, tym bardziej że nawiązuje do kultowego już modelu LFA. Lexus schował nawet klamki tak by nic nie zaburzało profilu.

Oh mio Dio, w Alfie Romeo czy jakiejkolwiek innej włoskiej stajni mają duży problem. Pasuje do krajobrazu jeziora Como bardziej niż jakikolwiek inny samochód. Szczególnie, że nadwozie nie sprawia wrażenia zaprojektowanego i po prostu zbudowanego a karosowanego jak za dawnych dobrych lat. Co dziwi żaden z designerów nie nazywał się Giugaro czy Pininfarina. Nie miał również równie dźwięcznego imienia i nazwiska jak Michał Anioł. Człowiek odpowiedzialny za nadwozie nazywa się Pansoo Kwon i na swoim koncie ma niezbyt chlubną Toyotę Avensis trzeciej generacji.

LC w blasku nocy i srebrnym odcieniu wygląda lepiej aniżeli Aston Martin DB10 z „Spectre”. Można nie tylko podziwiać stylistykę i jej kunszt, ale nawet doznać seksualnego podniecenia. Ten Lexus jest bardziej ekscytujący niż wszystkie BMW czy Audi. Jedynym zastrzeżeniem są końcówki układu wydechowego. Wkomponowane w zderzak nadają powiewu nowoczesności i klasy, ale za nimi kryją się nieco nieprzystające do obrazu całości małe rury.

Nieco inaczej jest jeśli chodzi o deskę rozdzielczą. Jest miękka, wykończona doskonałej jakości skórą, aczkolwiek nie jestem do końca przekonany do designu, który wydaje się pomieszaniem nowoczesności i retro. Za to resztę można opisywać w samych superlatywach. Poza bagażnikiem, który jest bardziej jak schowek na rękawiczki z trudem mieszcząc saszetkę z zupą w proszku. Dlatego tylne fotele najlepiej traktować w kategorii kufra.

Kierowca będzie ukontentowany pozycją za kierownicą, poczuje się nie tylko opatulony wnętrzem jak w przytulnym kokonie, ale doceni wygodę oraz walory nadające sportowego charakteru.

Naturalnie jeśli jesteście pod wpływem ekoterrorystów możecie wybrać przyjazną dla środowiska wersję hybrydową. Jeśli jednak wiecie, że transport generuje trzynaście procent CO2 a w tym udział samochodów osobowych wynosi raptem sześć procent, bez obaw i trosk zaznaczcie na zamówieniu wersję z aksamitną i rewelacyjnie brzmiącą widlastą ósemką. Szczególnie, że jest sprzężona z klasycznym automatem a nie CVT.

Kliknięcie startera uruchamia prawdziwą symfonię, która zmienia się z basowego brzmienia w miarę wzrostu obrotów na skali aż po dźwięk podobny do V10 1LR-GUE. Warto wybrać tę wersję dla błyskawicznej reakcji na pedał gazu, który jest czuły na najdrobniejszy ruch małego palca ale także wyłącznie dla samego śpiewu silnika. Dopiero gdy słyszcie coś tak dobrego uświadamiacie sobie, że jazda samochodem elektrycznym odbiera wiele z dramatyzmu prowadzenia i nie jest tak teatralna.

Co ciekawe do prędkości maksymalnej będziecie mieli możliwość aż dziesięć razy wkręcić silnik na najwyższe obroty. Dzięki temu czas do setki będzie śmiesznie krótki a spalanie wybornie niskie, bowiem na trasie LC500 potrafi zużyć średnio dziesięć litrów paliwa. A to wszystko za sprawą automatycznej przekładni o tyluż przełożeniach. Można skonstruować szybki samochód z charyzmatyczną jednostką napędową, która jest oszczędna i przyjazna dla środowiska? Czy wszyscy robią notatki?

Na początku zastanawiałem się, czy sportowiec na czterech kołach może ważyć blisko dwie tony. Odpowiedź brzmi nie. Ale nic w tym złego bowiem coupe od Lexusa nim nie jest i nawet nie ma takich zakusów. Jasne, jest szybkie, dotrzymuje kroku Porsche 991 GTS czy Ferrari 360 Modena, ale to zdecydowanie bardziej pełnomorski yacht, który na wysokim przełożeniu z mruczącym na niskich obrotach silnikiem wespół z doskonałym wyciszeniem i systemem audio przemierzy pół Europy bez śladów zmęczenia. Wówczas piękne fotele z rewelacyjnym podparciem, które swoją ergonomią i ukształtowaniem przywodzą na myśli prawdziwie kubełki wymasują was lepiej niż tabun Tajek używających do tego hektolitrów olejku.

Zmuszanie Lexusa do nagłych zmian kierunku zwyczajnie nie wydaje się właściwe. Nie jest jak Alpine i mocna dezynwoltura połączona z wyłączonymi systemami bezpieczeństwa blisko granic możliwości podwozia powoduje nieco nieprzewidywalne zachowanie niczym rymy Cypisa. Jasne, gdy moc i moment obrotowy oscylują wokół liczby pięćset, na pokładzie jest samoblokujący mechanizm różnicy a elektronika powala dezintegrować tylne opony łatwo o niestosowane zachowanie. Ale LC500 o wiele bardziej docenia i wynagradza płynność, jedność z kierowcą a nie drifty typowe dla E36 pod Tesco.

Układ kierowniczy nie jest przesadnie czujny ani nadwrażliwy przez co nie męczy podczas podróży a kichnięcie nie sprawi, że nagle znajdziecie się na sąsiednim pasie.

Co prawda tylna skrętna oś nieco maskuj masę, ale to jak założenie plandeki na mamuta by nie wyglądał na puszystego. Dlatego też dach włókna węglowego z pakietu Carbon czy Superturismo wydaje się jak dietetyczna cola, nie zrobi większej różnicy.

Pewnie zatem sądzicie, że Lexus nadaje się do statecznego przemieszkania się i przydaje się tylko na prostej. Myślicie, że niski profil opony oraz krótki skok amortyzatora sprawi, że będzie bezużyteczny na bocznych drogach. A tu nie, jest komfortowy w idealny sposób, tak by dawać wsparcie podczas szybkiej jazdy i nie mącić spokoju podczas snucia się po mieście. I to pod żadnym względem nie sprawia, że LC jest w zakręcie niezdarny niczym panda. Jego wielowahaczowe zawieszenie oraz idealny rozkład mas przyczyniają się do niemal mistrzowskiego sposobu pokonywania zakrętu. I bynajmniej nie jest to wyłącznie w czasie pokonywania delikatnych łuków na autostradzie. Naturalnie górska serpentyna i cięcie zakrętów to nie jego ulubiony teren, ale radzi sobie. Nawet w relatywnie ciasnych zakrętach można szybko wcisnąć gaz do oporu i wyjść z niego z nieprawdopodobną prędkością. Nie tak szybko jak w Nissanie R35, ale zdumiewająco kompetentnie. Na tyle, że jeśli GT-R jest Godzillą to LC500 ma zadatki na Mechagodzillę.

Ale najbardziej uwielbiam nim się przemieszczać i na niego patrzeć. Jest kanonem piękna, lepszym niż żona w pończochach. Są ładniejsze rzeczy, pejzaż, zachód słońca. Jednak LC bije to wszystko na kolana. Jasne, ma wady. Menu jest gorsze niż w kalkulatorze, a jeśli ważycie o sto gram więcej niż Anja Rubik na ciasny parkingach będziecie musieli czekać aż wszyscy odjadą, bowiem nie dacie rady nawet wsiąść.

Ale to nic nie znaczące szczegóły, które łatwo jest wybaczyć. Obok Infiniti Q60 to jeden z najładniejszych obecnie produkowanych samochodów, a w panteonie najlepszych w historii ma zapewnione miejsce.

Poza tym jest szybki i świetnie pokazuje hipokryzję ekologów i technologiczny popis konstruktorów, którzy mając do dyspozycji odpowiednie środki stworzyć coś spektakularnie dobrego.

Otrzymując to wszystko nawet wadą nie jest cena wynosząca ponad pięćset a nawet i sześćset tysięcy złotych. Za te kwoty otrzymacie solidny i luksusowy samochód, który spełni nie tylko wszystkie wasze oczekiwania z nawiązką, ale jest również dziełem sztuki oraz inżynierskim kunsztem. Rozpatrywany w tych kategoriach jest bezcenny.

  5 comments for “Gott im Himmel herr Dieter, das ist najlepsze auto na świecie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *